Alpejskie Epitafium

Po zatankowaniu motocykla w rejonie miasteczka See, czekał nas znowu tranzytowy fragment. Dotarliśmy do ekspresówki S16 i polecieliśmy nią w stronę Insbrucka.

Płynnie przeskoczyliśmy na autostradę A12 i opuściliśmy ją na wysokości Schlierenzau. Mieliśmy bowiem jeszcze w zapasie jedną przełęcz, którą wskazał nam przewodnik, jako alternatywę dla nudnej autostrady. Aby do niej dotrzeć, musieliśmy drogą 186 dojechać do Oetz i tam odnaleźć drogę L237. Bułka z masłem.
Kuhtaisattele Pass – nasz numer 35 – czas zacząć!

No i to było największe zaskoczenie tego dnia. Nie oczekiwałem niczego już po tej przełęczy a okazała się bardzo sensowna i dała nam mnóstwo radości. Przede wszystkim wydostaliśmy się ze zurbanizowanej doliny, którą wiodła autostrada i znowu zaczęło być pięknie.

Ponadto spotkaliśmy na tej trasie sporo wałęsających się krów, co bardzo cieszyło Monikę, a w pewnym momencie trafiliśmy na rozbrykane, dzikie konie. Galopowały wzdłuż naszej drogi przez jakiś czas i wierzgały na całego.

Do asfaltu też nie można się było doczepić i choć nie było tam serpentyn, to z płynnych łuków też czerpaliśmy sporo radości.

W rejonie szczytu przełęczy, znajdującego się wysokości 2020 m n.p.m., już klasycznie była zapora i jezioro, ale my największą uwagę poświęciliśmy… krowom. A raczej byczkom, które wałęsały się po całej okolicy i skubały trawkę na poboczu, niedaleko miejsca naszego postoju.

Okazało się, że zainteresowanie jest wzajemne. Jeden byczek postanowił zapoznać się z CBFą i niespiesznie do niej podszedł. Powąchał, polizał i uznał, że kufer to idealny drapak. Czochrał sobie łeb o prawy kufer, a my, filmując wszystko, pękaliśmy ze śmiechu.

Byczek był niezwykle przyjazny i spokojny. Zaliczył sesję drapania zarówno z Moniką, jak i ze mną.

W przypływie miłości wylizał mi spodnie i kurtkę, a na koniec ustawił się idealnie do pamiątkowych zdjęć :). Dał nam niesamowitą dawkę pozytywnej energii i radości. Poczciwe zwierzę! 🙂

Kawałeczek dalej spotkaliśmy do kompletu jeszcze baranki, w tym jednego czarnego, więc już całkowicie mogliśmy poczuć się jak byśmy śmigali po Rumunii :).

Zjazd z przełęczy nie należał do skomplikowanych, ale jazda doliną Sellraintal była mega przyjemna. Śliczne widoki i liczne tunele odciągały uwagę od faktu, że to już.
Koniec.
Został nam tylko powrót do domu…

Na autostradę A12 wróciliśmy w rejonie Kematen ok. godziny 17:00. Już nawet nie pamiętam kiedy zabukowaliśmy nocleg w Brixen im Thale. Oczywiście kryteriami wyboru była cena z wliczonym śniadaniem i bliskość do naszej trasy z ogólnym kierunkiem na Salzburg. Upał zrobił się konkretny, więc gdy już opuściliśmy autostradę w Unterachleit, zaczęliśmy wypatrywać stacji benzynowej lub marketu, gdzie by można zaopatrzyć się w prowiant na kolację i jakieś zimne piwo. Uznaliśmy, że nie będziemy jeść ciepłego obiadu – zbyt napchaliśmy się kabanosami podczas sjesty na Silvrettcie ;).
Sklep się znalazł a potem nocleg – Pension Brixen im Thale.

Dotarliśmy tam dosyć późno – dochodziła 19:00. No ale pokonaliśmy aż 456km.

Rozgościliśmy się w pokoju, zjedliśmy coś i odświeżyliśmy. Potem wyszliśmy do ogrodu naszego pensjonatu, gdzie usiedliśmy przy stoliku, aby nieco się wyciszyć i wysączyć piwko.

Wkrótce dołączył do nas gospodarz, który okazał się bardzo miłym, towarzyskim i ciekawym człowiekiem. Na rozmowach z nim, które później przeniosły się do klimatycznej jadalni z barem i kominkiem, czas nam zleciał błyskawicznie.

Do pokoju udaliśmy się dopiero ok. 22:30.