Moi rodzice, choć lata lecą i są już dziadkami dla trójki wnuków, w dalszym ciągu nie poddają się i śmigają motocyklami. I gdy tylko jest okazja, staram się w tym uczestniczyć :).

W kwietniu 2021 roku pracowałem w niepełnym wymiarze czasu, więc miałem możliwość pojeździć w środku tygodnia coś więcej, niż tylko do pracy lub po. Dzięki temu 5 kwietnia mając wolne wczesne popołudnie wyciągnąłem rodziców na przebieżkę motocyklową. Nie pojechaliśmy jakoś bardzo daleko, bo dzień nie był najcieplejszy, a wyjechaliśmy w godzinach poobiednich, ale zawsze to coś.

Mama chciała zajechać nad jakąś wodę, więc poprowadziłem nad punkt widokowy Zbiornika Goczałkowickiego.

Lekko wzburzone jego wody sprawiły Mamie ogromną radochę…

Razem z drogą powrotną, po godzinie 16:00, zamknęliśmy pętelkę liczącą 80km.

Kolejna okazja na wspólną jazdę trafiła się dopiero we wrześniu i to w niepełnym składzie. Po niedzielnym obiedzie, na który przyjechałem do rodziców Iżem, na spontanie wyskoczyliśmy z Mamą na krótką przebieżkę. Tata musiał zostać w domu z Babcią.

Najpierw pojechaliśmy do mnie do domu, gdzie przesiadłem się na CBF, a następnie szybkim autostradowym strzałem skoczyliśmy pod granicę z Czechami do Gorzyczek, gdzie pokazałem Mamie moje aktualne miejsce pracy, tj. budowę kompleksu Panattoni.

Z miejsca tego mieliśmy blisko do Zabełkowa i Mamy ulubionego zajazdu „Przy kominku”.

Potem skoczyliśmy jeszcze na wały przeciwpowodziowe w rejonie Kamienia nad Odrą, gdzie zwykle coś ciekawego się dzieje. Tym razem stało tam ładnie odrestaurowane radzieckie Żiguli i Jawa TS350.

Zamieniliśmy kilka słów z właścicielami pojazdów, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Tym razem już nie autostradą :).

W sobotę 2 października rodzice wyjeżdżali gdzieś na weekend, więc postanowiłem eskortować ich pod Racibórz na Iżu. Iż przechodził w tym czasie grube modyfikacje i co chwilę testowałem go na krótkich dystansach.

Wycieczka wspólna była bardzo krótka, gdyż zakończyła się dla mnie na stacji benzynowej w Raszczycach, skąd rodzice pojechali już dalej sami, a ja wróciłem do domu, zahaczając o chatę Browara w Suminie.

W niedzielę 10 października dla odmiany wyciągnąłem na motocykl Ojca, a Mama została w domu z Babcią.

Tatę przeciągnąłem trasą, którą testowałem tydzień wcześniej samotnie. Jest to alternatywna droga do Skoczowa – zamiast jechać nudną dwupasmówką, można zajechać do Suszca i odbić tam na południe, by szlakiem koziej dupy poganiać po wąskich i krętych  asfaltach.

Kyry, Strumień, Landek i wreszcie Skoczów po bardzo krętej ul. Skoczowskiej. Przyjemna trasa!

Do domu wracaliśmy już normalnie Wiślanką.

22 października wyskoczyliśmy z Tatą raz jeszcze poganiać, ale tym razem w ramach jazd testowych. Tacie bardzo spodobał się Triumph Bonneville T120, a że nie do końca zadowolony był z posiadanej Hondy NC750X, powstał pomysł zmiany maszyny.

W Katowicach pojawiliśmy się po 13:00, a na motocykl, po wszystkich formalnościach, Tata wsiadł ok. 14:00. Mieliśmy półtorej godziny na śmiganie :).

Niestety wyjazd trochę nam się skomplikował. Najpierw się rozdzieliliśmy, bo nas odcięły światła i przez to ugrzęźliśmy w katowickich korkach, a gdy w końcu wydostaliśmy się na autostradę A4, Tata poczuł, że coś mu wypadło. Zatrzymaliśmy się na pasie awaryjnym i okazało się, że z niedomkniętej kieszeni wypadł mu portfel z dokumentami i kartami płatniczymi. Musieliśmy zawrócić na najbliższym zjeździe, wpakować się znowu w Katowice i przejechać feralny odcinek autostrady raz jeszcze. Jechałem przodem pasem awaryjnym stojąc na podnóżkach z prędkością 20km/h i wypatrywałem zguby. Tyle dobrego, że portfel udało się odnaleźć.

Po tej nerwówce, resztę czasu poświęciliśmy na powrót do salonu, z maksymalnym nastawieniem na czerpanie radochy z jazdy. I to się udało na tyle, że Tata po jakimś czasie… zdecydował się kupić taki motocykl 🙂

Następna wspólna jazda – już w drugiej połowie listopada – odbyła się więc na mocno zmienionym składzie maszynowym. Ja śmigałem na nowym Tigerze 900 a Tata na Bonnevillu. Tylko Mama została wierna swojej Hondzie CB500X.

Ta ostatnia przebieżka odbyła się tradycyjnie do Zabełkowa, do naszego ulubionego zajazdu. Tam Mama po raz pierwszy spróbowała przejechać się na nowym nabytku Taty. Na mój nie odważyła się wsiąść :).

No i tyle. Skromnie, ale takie jazdy są bezcenne :).

2 komentarze

    1. Póki co mało na nim jeździłem, to niewiele mogę powiedzieć.
      Jedno co mnie uderzyło, to jest to pierwszy od wielu lat motocykl, w którym zmiana biegów bez sprzęgła wychodzi dużo gorzej, niż ze sprzęgłem ;).
      Jak mi się uda zrobić nim jakąś traskę, to coś wrzucę :).

Skomentuj Zbyhu Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *