W przyrodzie nic nie ginie. Zimy nie było, jeździło się od stycznia, to z kolei na wiosnę Matka Natura sobie odbiła… Tak zimnego maja jak ten, to najstarsi górale nie pamiętają! Pół majówki (długi weekend) w deszczu, a potem niemal dzień w dzień niskie chmury i deszcze :|. Wszystkie pomysły weekendowych wyjazdów pogoda raz po raz krzyżowała, więc za dużo nie udało mi się pojeździć…
10 maja korzystając z wyjątkowego kaprysu pogody – słonecznej soboty – wybrałem się do Zawiercia do Roksany, zobaczyć jak też sobie radzi w jeździe na motocyklu. Około 11:00 posadziłem dupsko na CBF i pognałem w stronę Gliwic znaną mi na pamięć drogą nr 78. Niestety po 10km przypomniałem sobie, że z pewnych przyczyn mam przy sobie dokumenty motocykla mojej mamy… Z racji ładnej pogody nie mogłem olać sprawy, bo byłem pewien, że mama będzie chciała z ojcem pośmigać, a bez dokumentów by się nie odważyła wyjechać. Klnąc w kasku zawróciłem więc i łamiąc mnóstwo przepisów wróciłem do domu oddać dokumenty XJty.
Gdy ponownie wystrzeliłem do Zawiercia była już 11:40, a na 13:00 miałem być na miejscu. Sobotnie godziny szczytu, centrum Rybnika, potem Gliwic, Tarnowskich Gór i wreszcie Zawiercia… Troszkę się napracowałem, by sprawnie się przez to wszystko przedostać, a na prostych poza terenem zabudowanym 140km/h nie schodziło z szafy. Bałem się trochę, że załapię się gdzieś na mandat, ale na szczęście nie natknąłem się na żaden patrol.
Równo o 13:00 zawitałem w domu Roksany :). Jej GS już stał na podjeździe i czekał na wyjazd, więc niedługo później już jechaliśmy sobie z Roksaną spokojnie bocznymi dróżkami w kierunku zamku w Mirowie.
No i muszę przyznać, że Roksi sobie nawet niezgorzej radziła – mimo niespełna 500km doświadczenia na moto ;). Na prostych trzymaliśmy 80-100km/h, więc najzupełniej przyzwoicie, a dodając do tego płynne pokonywanie zakrętów bez dohamowań zakłócających płynność jazdy, wycieczka przyjęła naprawdę przyjemny, relaksujący poziom :). Nie wiem, ale jadąc za kimś lub z kimś często nie potrafię złapać rytmu jazdy. Czuję, że jest albo za wolno, albo za szybko, albo po prostu zbyt wkurzająco, bo nie mogę dostosować się do nieprzewidywalnego prowadzącego – muszę przyspieszać, hamować, mieszać biegami i bardzo uważać, by nie władować się w przodownika. A tu czegoś takiego nie było. Wiedziałem, że to będzie spokojne jeżdżenie i takie właśnie było. Ani za wolno, ani za szybko w stosunku do tego, czego się spodziewałem :).
Po parunastu kilometrach dojechaliśmy do tego zamku w Mirowie.
Oczywiście włazić na oględziny mi się nie chciało, więc rzuciliśmy tylko okiem „z wierzchu” i po paru fotkach, ruszyliśmy dalej. Tym razem w stronę jakiegoś jeziorka :].
Po drodze na miejsce Roksana nagle zatrzymała się na poboczu i przestraszona powiedziała, że jej motorek zdechł. Opisane objawy i rzut oka w zbiornik paliwa szybo pozwoliły postawić diagnozę – GS wołał o rezerwę :). Już taki urok tego moto, że rezerwę ma w okolicach 1/3 pojemności baku – kranik trzeba przestawić i można jeszcze machnąć grubo ponad setkę kilometrów…
Dojechaliśmy nad to jeziorko i tam znowu zatrzymaliśmy się na chwilę.
Według słów Roksany, przy tym jeziorku odbywają się zloty motocyklistów i podczas tych imprez na wąskim odcinku asfaltówki biegnącym wzdłuż wody, śmigają sobie w te i z powrotem sprzęty we wszystkich konfiguracjach, z wyjątkiem naturalnej – na dwóch kołach ;).
To mi podsunęło myśl, żeby też spróbować :P. Wsiadłem na CBF, rozpędziłem się na jedynce do ok. 5tyś.obr i gwałtownie dodałem gazu :P. Koło motocykla lekko się uniosło i zaraz opadło na asfalt :P. Wcześniej już dwa razy udało mi się poderwać przodek i to nawet lepiej, więc zadowolony specjalnie z próby nie byłem, ale powstrzymałem się przed dalszym „gumowaniem”. Szkoda moto…
Z jeziorka powoli ruszyliśmy nazad w stronę Zawiercia. Ale, że ciągle mieliśmy mało jazdy, poturlaliśmy się dalej w stronę Ogrodzieńca. Co prawda już tam w tym roku byłem, ale przejechać się nie zaszkodzi :].
Dalej machnęliśmy małą pętlę. Pojechaliśmy na Pilicę i na Pradła, błądząc po drodze po jakichś totalnych wioskach. Przydał się tu do odnalezienia drogi mój ledwo co dokupiony do komórki moduł GPS ;).
W Pradłach (czy jak się to odmieniowywuje :P) wpadliśmy na DK78 i ładnym asfaltem kolejny raz wróciliśmy do Zwarcia. Tu już Roksana jak Rossi nie schodziła ze 110km/h, a przy wyprzedzaniu nawet 130km/h osiągnęła ;).
Ponieważ zbliżała się 17:00, a ja na 20:00 umówiony byłem na grilla z Ynciolem i ekipą, z wolna zacząłem myśleć o powrocie do domu. Pożegnałem się z Roksaną i pognałem w stronę Siewierza. Między Zawierciem a Siewierzem jest świeżo oddany do użytku odcinek asfaltówki – kręty z szerokimi poboczami. Aż się prosi, żeby odkręcić… I odkręciłem :P. W najszybszym momencie chowałem się na swój pas po wyprzedzaniu, wchodząc jednocześnie w prawy winkiel z prędkością 180km/h :P. Troszkę pobujało przy przekraczaniu osi jezdni, ale CBF jest jednak bardzo stabilną bestią i szybko się uspokoiła 🙂
Na skrzyżowaniu w Siewierzu postanowiłem dla odmiany pojechać drogami szybkiego ruchu i nie pchać się kolejny raz przez zadupia drogi 78. Jakoś mnie też wzięło na szybszą jazdę ;). Skręciłem w lewo, wskoczyłem na krajową jedynkę, zapiąłem 150km/h i tak pognałem aż do Mysłowic, gdzie wbiłem się na A4 :). A na A4 już bez przebaczenia poganiałem 180-200km/h, niemal cały odcinek z trzema pasami od Katowic w stronę Gliwic :]. Jednak gdy trzeci pas autostrady się urwał, a na wskaźniku poziomu paliwa coś za szybko zaczęła pogłębiać się rezerwa, zwolniłem do 170km/h 😛 i tak dociągnąłem do Gliwic.
Rezerwa była już na tyle zaawansowana, że musiałem zjechać do centrum zatankować. Do Rybnika bym się raczej nie doturlał ;). Byłem przekonany, że spalanie wyjdzie mi monstrualne, ale o dziwo było dokładnie odwrotnie – jedyne 5,6l/100km! 😀 Przy dużo wolniejszej jeździ często wychodzi więcej…
Dojazd do Rybnika z Gliwic to już była czysta formalność. Pod garażem byłem punkt 18:00. Pokonałem kolejne 350km.