Obóz pracy w Anglii
Dni 74 i 75 – 4.09 i 5.09.2007 r.
No i wreszcie nadeszło maksymalnie zaskakujące i burzliwe pożegnanie z naszymi współlokatorami… :]
Jak zwykle nic nie zapowiadało tego co się miało wydarzyć. Sytuacja wydawała się czysta – zapłaciliśmy Michałowi za mieszkanie już do końca pobytu i nie wisiał między nami żaden konflikt.
Pojechaliśmy do pracy na 7:00 i akurat byliśmy na tyle potrzebni w fabryce, że zostaliśmy tam aż do 21:00. W międzyczasie solidnie się z Arturem pokłóciliśmy i dosyć poważnie się zastanawiałem, czy Artur nie będzie chciał wracać z pracy piechotą :P. Na szczęście w grobowej ciszy i bez nawet kontaktu wzrokowego razem pracę skończyliśmy, odbiliśmy karty, wsiedliśmy na moto i ruszyliśmy w ciemnościach do domu.
Na nasz parking koło domu wjechaliśmy ok. 21:30. A tam obraz jak po wojnie! Nie dość, że właściciel gruntu rozkopał koparką połowę parkingu, to na ocalałej drugiej połowie leżały porozrzucane w nieładzie… nasze meble! 😐 Fotele, pralka, sofa z naszego pokoju…
Weszliśmy do domu z lekka zbici z tropu. O co tu kaman?
Gdy tak staliśmy w progu kuchni patrząc na ogólny nieład, przebiegł koło nas Adam. Zadałem mu wówczas poniekąd idiotyczne pytanie, o celowość wyniesienia z chaty pralki. No i dostałem fascynująco prostą odpowiedz:
– Bo się przeprowadzamy.
Co ciekawe, Adam nawet na nas nie spojrzał, nawet nie przeszło mu przez głowę, by cokolwiek nam wyjaśniać. Po swoim komunikacie znikł w pokoju Michała.
Trochę oszołomieni spojrzeliśmy z Arturem po sobie… Trafił się wspólny „wróg”, problem dotyczący nas obu, więc prywatne nasze animozje prysnęły jak bańka mydlana.
Jak to przeprowadzamy się? Od kiedy? Czemu nic nie wiemy? Dlaczego jeszcze wczoraj płaciliśmy za dwa tygodnie pobytu? Trochę pytań we łbach nam szumiało…
Gdy Adam znowu przebiegał przez kuchnię, hamując wkurzenie, rzuciłem do niego hasło, że nie taką mieliśmy umowę, na co dostałem odpowiedź, cytuję:
– Umowa zerwana!
Zagotowałem się. Rzuciłem mięsem i wygarnąłem mu, że takich rzeczy się nie robi, ale dostałem na to równie bezczelną odpowiedź:
– Tu jest Anglia i tak się robi.
Nie było sensu z debilem rozmawiać. Pohamowałem się i z Arturem zamknęliśmy się w naszym pokoju na naradę.
Uzgodniliśmy, że mimo wszystko trzeba załatwić sprawę na spokojnie, bo te dwa typy były na tyle nieobliczalne, że różnie mogła się skończyć pyskówka. Skoro zdecydowali się wyprowadzić, to i tak byśmy tego nie zmienili, a mogliśmy tylko narobić sobie dodatkowych kłopotów.
Michał niestety był nawalony jak czołg, więc sprawę trzeba było załatwiać z Adamem. Zażądaliśmy więc od niego zwrotu kasy danej na ostatnie dwa tygodnie mieszkania. Oddał. Przy okazji coś tam tłumaczył, że poznał jakiegoś kolesia w barze, który zaproponował mu tańsze mieszkanie… Ale już mi to zwisało u dupy i nie miałem ochoty więcej z nim gadać. Dowiedziałem się tylko jeszcze, że wyprowadzają się z rana, więc przynajmniej na tę noc jeszcze mieliśmy dach nad głową.
Po załatwieniu powyższego, pojechaliśmy jeszcze z Arturem do Tesco, bo ciągle byliśmy bez obiadu – a godzina już dochodziła 23:00. Zakupiliśmy dwie pizze, w domu odgrzaliśmy je w mikrofali (jeszcze stała) i po ich zjedzeniu zabraliśmy się za wstępne pakowanie. Wrzuciliśmy wszystkie nasze graty do sakw i kufrów, nastawiliśmy budziki na godzinę wcześniej niż zwykle (5:00 rano) i poszliśmy spać.
Rano wciągnęliśmy śniadanie i przeszliśmy do drugiego etapu pakowania, tj. objuczania motocykli.
Mnie poszło to troszkę szybciej, z racji kufrów, ale Artur też się sprężył i nie musiałem długo na niego czekać. Szczęśliwie chatę zdążyliśmy opuścić zanim te dwa imbecyle podniosły tyłki i nie musieliśmy ich już więcej oglądać.
No i cóż było zrobić… Pojechaliśmy z wszystkimi bagażami do pracy, gdzie stawiliśmy się punktualnie :). Jadąc z tym całym kramem na plecach już czuliśmy się, jakbyśmy mieli wracać do Polski. Jakże miła to była iluzja! 😉
W pracy ktoś zainteresował się, czemu przyjechaliśmy z bagażami. Opowiedzieliśmy przebieg wczorajszych wypadków jednej, czy dwu osobom i już po pierwszej godzinie pracy całe Cardiem huczało, że „studentów” wykopali z mieszkania :P. Sam Denis w pewnym momencie do nas przyszedł z pytaniem, czy mamy gdzie spać ;). Powiedzieliśmy mu, że nie bardzo, a on odparł, że coś wymyśli :P.
Nam w sumie to waliło. Gdybyśmy nie znaleźli żadnego mieszkania, zawsze mogliśmy wsiąść na motocykle i po prostu ruszyć do Dover na prom do domu :P. Mieliśmy namiot, przenośną kuchenkę i góry kasy na kontach :P. Cokolwiek by się nie działo, dalibyśmy sobie radę :).
Ale nie było tak źle. Sprawdził się najbardziej prawdopodobny scenariusz. Jeszcze przed końcem dniówki umówiliśmy się z Tomkiem i Bogdanem, że przegonimy te dwa ostatnie tygodnie u nich w mieszkaniu :D. Tak jak się z nimi umawialiśmy już wcześniej.
Po pracy pojechaliśmy za ich samochodem do New Mills, gdzie mieszkali. Mieli ładną chatę w większej, świeżo postawionej kamienicy. Wszystko tam lśniło nowością.
Kamienica była ciekawie postawiona. Jej fundamenty stały na rzece, zaś wejście główne było na trzecim piętrze. Na wysokości tegoż piętra bowiem znajdowała się ulica :). Z chodnika do drzwi wejściowych budynku prowadziła metalowa kładka, zaś piętra najniższe kamienicy znajdowały się poniżej poziomu ulicy.
Nasze nowe mieszkanko było małe. Przedpokój, łazienka, dwa małe pokoiki, w których mieszkał Tomek i Bogdan z żoną, no i dosyć spory pokój gościnny połączony z kuchnią. I w tej właśnie części musieliśmy się jakoś rozgościć :).
Metodą losowania zdecydowaliśmy kto gdzie będzie spał, jakie dostanie łóżko (był tylko jeden materac) i z wolna się zorganizowaliśmy.
Zjedliśmy też sobie na szybko jakiś obiad, po czym wszyscy razem w piątkę usiedliśmy do stołu, gdzie poszła w ruch butelka Whiskey. Trzeba było jakoś uhonorować udzieloną nam pomoc, więc postawiliśmy z Arturem flaszencję… 🙂