16 marca 2004 roku wybrałem się jak zwykle na zajęcia do Gliwic na uczelnię. Gdy jednak wszedłem na swój wydział (Górnictwa i Geologii) to opadła mi kopara do ziemi, bo cały hol zawalony był rożnymi stoiskami, przy których kręciła się cała rzesza studentów. Gdzie zwykły o tej porze lekki ruch i generalne pustki?
Po chwili dotarło do mnie, że to po prostu jakieś targi studenckie. Już widziałem takie szopki na zdjęciach w necie. Z ciekawością zacząłem więc rozglądać się po stoiskach i szybko wypatrzyłem znany mi z nazwy Akademicki Klub Zabytkowego Motocykla „Cyklop”. Trudno było go w sumie nie zauważyć – stojące wewnątrz budynku trzy motocykle stanowiły dość niecodzienny widok.
Od razu zainteresowałem się i zacząłem rozmawiać z klubowiczami – właścicielami motocykli. Już od dawna chciałem iść na cotygodniowe spotkanie tego klubu, ale nigdy nie spasował mi termin. Dowiedziałem się od klubowiczów m. in., że jutro również będą prezentować dobre imię klubu i będą mieć motocyklową wystawę na wydziale. Zainteresowałem się tym bardzo i prosto z mostu zapytałem czy mogę przyjechać i również postawić swoją Wueskę jako eksponat. Za argument posłużyła mi fotografia motocykla, którą mam zawsze przy sobie ;). Klubowicze odpowiedzieli, że nie ma sprawy. Tym sposobem z wykładów, które później nastąpiły, nie wyniosłem ani krzty informacji – planowałem co muszę zrobić koło motocykla przed jutrzejszym wyjazdem.
Po powrocie do domu zaraz wyszedłem do garażu, odpaliłem maszynę i pojechałem zatankować. Po uzupełnieniu płynów i powietrza w ogumieniu, wróciłem pod garaż i zabrałem się za pucowanie. Rezultat: odrapana ręka, sparzona druga o wydech i rozwalony kciuk. Ale WSK-a świeciła się jak psu obroża :). Jeszcze tylko zwinąłem akumulator do domu, żeby go nakarmić i motocykl odstawiłem do snu.
Następnego dnia rano (tj. 17 marca o godz. 7:00) założyłem akumulator, kopnąłem silnik i z duszą na ramieniu pojechałem do Gliwic. Bałem się bo motocykl od zmiany cylindra przejechał może 30 km…
Mój strach okazał się jednak bezpodstawny. Wieśka dojechała na miejsce bez problemów w pół godziny i nawet mogę śmiało stwierdzić, że zachowywała się lepiej niż kiedykolwiek. Wreszcie nie zdychała pod górki na czwórce!
W Gliwicach spotkałem się z innymi klubowiczami i pognaliśmy na wydział. Motocykle stanęły na honorowych miejscach około 8:20 i pełniły rolę eksponatów (z karteczkami „Nie dotykać” :P) do godziny 14:00. Muszę przyznać, że motorek nawet bardzo nie odstawał od pozostałych. A stał tam jeszcze AWO Simson z 1959 r., Ural i Suzuki GSXR 1100.
Tym oto sposobem wkręciłem się w klub AKZM „Cyklop”, a z całą pewnością Wiesia wpisała się w jego historię…
Powrót do Rybnika odbył się również bez większych niespodzianek. Raz tylko silnik zalał się i nie chciał zapalić z kopa na stacji paliw. No ale to wina złej regulacji, z którą nie potrafię sobie dać rady o dziś.
Już nie mogę doczekać się kolejnych wypadów! :)!