10 kwietnia, całkiem przypadkowo, nawinęliśmy na koła z moim Bratem, Wujem i kolegą Draco Fisherem około 80 km w cztery motocykle. Wypad naprawdę wart zapamiętania…
A było to tak:
Podczas jazd testowych na WSK (po niewielkich ingerencjach w gaźnik i zapłon) spotkałem przypadkiem kolegę Draco Fishera z 4um Motocyklistów jadącego na swoim Intruderze 700. Razem podjechaliśmy pod mój blok, gdzie stała również MZtka i Brat z kaskiem :). Po dłuższych rozmowach i przymiarkach do motocykla Draco 😉 postanowiliśmy pokręcić się trochę po Rybniku. Była chyba godzina 19:00…
Początkowo nie chciałem jechać nigdzie dalej, bo godzinę wcześniej coś defektowało mi przednie koło w motocyklu (blokowało się), ale po kilku kilometrach bezproblemowej jazdy po mieście złamałem się…
Najpierw postanowiliśmy podjechać do Wuja Lecha – a nóż też będzie miał ochotę się przewietrzyć?
Wuj to wuj – po 10 minutach od naszego przyjazdu w pełnym rynsztunku już siedział na swym grzmiącym Marauderze 800.
A więc skład już się skrystalizował: Marauder 800 – Wuj Lech, Intruder 700 – Draco Fisher, MZ ETZ 250 – brat Wojtek i WSK 175 – ja :). Pozostało tylko obrać kierunek jazdy…
Decyzja:

„Jedziemy w kierunku Raciborza, potem się zobaczy”.

Tak też się stało – wyszedłem na prowadzenie, jako najsłabszy zawodnik i… dojechaliśmy do samego Raciborza :).
A co się na trasie nie działo!
Jechaliśmy od czasu do czasu koło siebie dwójkami, a raz nawet w trzy motocykle – na całej szerokości drogi :). To by trzeba było zobaczyć…
Ponadto bardzo sympatycznie odnosili się do nas ludzie – na całej niemal trasie nam pomachiwali :).

Gdzieś na trasie. Zatrzymał nas przejazd kolejowy.

W Raciborzu podjęliśmy decyzję, że podjedziemy jeszcze do Rud Raciborskich, gdzie wstąpimy do knajpy na herbatkę (jednak trochę nas przewiało – już było ciemno i chłodno).
I w ten sposób znaleźliśmy się w restauracji „Pod Kasztanami” w Rudach.

Tu się ogrzaliśmy…

Zanim jednak tam weszliśmy, to trochę było zamieszania z parkowaniem motocykli. A przecież to świetna okazja do robienia fotek :D.

Zapinam blokadę kierownicy. W końcu ten motocykl z tych czterech jest najbardziej wartościowy ;).
Od lewej: Draco Fisher, zbyhu i wuj Lech.
Skład podobny – w miejscu wuja mój brat Wojtek.

W końcu jednak weszliśmy do środka i napiliśmy się tej herbaty.

Jeszcze nie ma herbaty…
…już teraz jest. Nie dzwonię po lawetę – tak na wszelki wypadek zaznaczam ;).

Po herbatce znowu sesja fotek przed knajpą:

Dwa Japończyki… Eee, ja tam wole WSK ;).
Mam gogle! ;]
Komu w drogę, temu trampki…

Jak już się zebraliśmy, to dalsza trasa była prosta. I ciemna :). Niesamowicie jechało się po nocy drogą wiodącą przez las z Rud do Rybnika. Tzn. było fajnie dopiero wtedy, gdy już w ruchu ustawiłem sobie poprawnie lampę :). I cały ten odcinek przejechałem na pełnym gwizdku. Chciałoby się rzecz, że odstawiłem kolumnę, ale chyba to nie przejdzie ;).

Wypad był świetny. Motorek kolejny raz mnie nie zawiódł i ładnie mnie powoził po okolicy. Oby tak przez cały sezon!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *