Wprowadzenie
Jakoś tak się złożyło, że postanowiliśmy z Moniką wybrać się kolejny raz do Rumunii.
Trochę zdążyło się przez ten rok pozmieniać. Z tych istotnych dla wyjazdu – założyłem sobie pętlę na szyję na 30 lat (kredycik) i wszystkie oszczędności poszły w ściany. W tych warunkach wyjazd wakacyjny musiał być niedrogi, a doświadczenia z zeszłego roku pokazały nam, że Rumunia nie dewastuje jakoś mocno domowego budżetu. Ponadto oboje przywieźliśmy z ostatniego wyjazdu niedosyt wrażeń oraz chęć naprawy popełnionych wówczas błędów. We mnie co prawda tliła się myśl, że życie jest za krótkie, aby ciągle wracać w te same miejsca, gdy na świecie jest jeszcze tyle do zobaczenia, ale ostatecznie finanse tę myśl ugasiły.
Przed wyjazdem dopadły mnie wątpliwości co do motocykla. Przeszło 127 tyś.km na blacie, fabryczne sprzęgło, trzyletni akumulator, ponad 50 tyś.km od awarii alternatora, fabryczne łożyska w przednim kole, napęd o przebiegu przekraczającym 82 tyś.km… A w perspektywie dwie osoby na pokładzie, góra bagażu, dużo fatalnych dróg i ponad 3 tyś.km trasy do pokonania. Wątpliwości moje miały więc solidne podstawy. Bałem się, że po raz pierwszy w swym życiu CBF może się rozkraczyć…
Z całej powyższej listy mankamentów zdążyłem zająć się jedynie napędem. Zębatka zdawcza okazała się być w fatalnym stanie, więc na tydzień przed podróżą (z braku środków na cały napęd) ją wymieniłem. Założyłem dla eksperymentu nieco większą od fabrycznej z 17 zębami. Łańcuch wyczyściłem, uzupełniłem olej w oliwiarce i… tyle! No, założyłem jeszcze na szybko gniazdo zapalniczki na kierownicę, abyśmy mogli używać komórki jako GPSu i mieć skąd w trasie brać prąd.
Wyjazd zaplanowaliśmy na 2 lipca i mieliśmy ok. 10 dni do wykorzystania. Dzień przed podróżą, gdy motocykl podprowadzałem z garażu pod dom Moniki, sprzęt dołożył mi nową cegiełkę do mych zmartwień. Wysprzęglony silnik dwukrotnie przy hamowaniu zgasł. W głowie od razu zaświecił mi „czarny bocian”, ale było już za późno, aby cokolwiek z tym zrobić. Z wyjazdu nie chciałem rezygnować.
Cóż, podobno przygoda zaczyna się wtedy, gdy nie wiesz, czy uda Ci się wrócić do domu :).