Skandynawia 2005 (15-23) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<=Poprzedni | ... | 10 | 11-13 | 14 | 15-23 | 24 | 25-43 | 44 | 45 | ... | Następny=>
Dni od 15 do 23 - 3.07.2005 - 11.07.2005 No i zaczęły się dni świastaka. Schemat dni w tej pracy zawsze był taki sam, więc wrzucam to w jeden worek. Trudno na 9 stornach pisać ciągle to samo :P. Wstawaliśmy codziennie o 7:20. Na śniadanie jadaliśmy chleb z różnymi zapasami z Polski, lub produktami już kupionymi w Szwecji. O godzinie 8:00 stawialiśmy się w pracy. Po 6 godzinach roboty, o 14:00 mieliśmy godzinną przerwę na obiad. Na zmianę - raz Krzychu raz ja - gotowaliśmy spagetti, ryż lub kaszę gryczaną, dokładając do tego sos i jarzyny z puszek. W tej godzinnej przerwie człowiek czasem zasuwał szybciej niż w robocie :). Szczególnie, gdy trzeba było zrobić zakupy :). Wówczas godzinka na zrobienie obiadu, jego zjedzenie, wypoczęcie i wyjazd po zakupy - była ciutke pracowita... Oczywiście na zakupy jechał zawsze ten z nas, który akurat nie gotował, więc ostatecznie nie było tak tragicznie :). Po obiedzie, o 15:00 wracaliśmy do pracy i kończyliśmy ją dopiero o 21:00. 12h pracy. Bez wyjątków, przez wszystkie 9 dni :). Po robocie każdy z osobna szedł się umyć. Na kolacje robiliśmy sobie zazwyczaj ciepłe dania (fasola w zalewie pomidorowej lub zupka chińska - obowiązkowo z czosnkiem! :P). Po kolacji jeszcze zawsze trzeba było napisać pare smutasków, opisać wydarzenia dnia, posłuchać muzyki, troche się porelaksować... Spać chodziliśmy koło 23:00. Tak jak pisałem - taki schemat dnia, ustalony na początku, przetrwał bez wyjątków do końca pracy w stadninie koni. Sama praca też była dosyć ciekawa i urozmaicona. Generalnie musieliśmy zbudować w ogromnym, krytym wybiegu dla koni (ujeżdżalnia taka o wymiarach 42m x 24m) ściany z drewna. Gdy pierwszy raz weszliśmy do tej hali (wyglądającej jak hangar lotniczy :P), to wszystkie cztery ściany były gołe. Jedynie po lewej było już coś napoczęte. Pozytywnym aspektem pracy w tamtym miejscu było to, że zawsze byliśmy pod dachem, więc czy padało czy nie - nas to waliło :). Ponadto bywało, że przez wiele godzin siedzieliśmy w hali zupełnie sami. Nikt nas nie pilnował :). Co prawda obijać się nie obijaliśmy, bo z nudów byśmy poumierali, ale człowiek czuł się jakoś tak swobodnie i praca lepiej nam dzięki temu szła :). Dużym atutem było też to, że już pierwszego dnia Krzychu załatwił, że mogliśmy w tej samej hali trzymać motocykle :). Nasz szef - też trzeba przyznać - to był równy gość. Pierwszą ścianę spapraliśmy jak się tylko dało, ale w ogóle się o to nie czepiał, tylko kombinował jak to poprawić. Raz postawił nam nawet piwo ;). I to nie szwedzkiego sikacza, a normalne, duńskie, mocne piwko :). Jedynym dużym minusem pracy w tej stadninie koni był brak dostępu do jakiegoś prysznica. Ale nie ma to jak fantazja i doświadczenie Krzycha z poprzednich lat :). Otóz w sąsiadującej z naszą halą wybiegową stodole był prysznic - dla koni :). Po prosty szlauch z końcówką przypominającą pistolet ;). Jak dla nas - wypas :). No więc co parę dni czekało się, aż wszyscy właściciele koni pojadą do domów (czasem nawet do północy) i chodziło się wykąpać do stodoły :). Oczywiście pełna konspira. Światła się nie zapalało, ciemno w środku, konie rżą i żerą kolacje. Mlaskanie, stukanie kopyt, sapanie... Niezły klimat! :) A nerwy człowiek miał napięte do granic możliwości - czy ktoś nie wlezie i nie zobaczy cię w stroju Adama na środku stodoły ze szlauchem w ręku :) (tym prysznicem of korz! :P). Na szczęście ani razu się to nie zdarzyło... Innym ciekawym przeżyciem była jazda na zakupy :). Gdy wybijała godzina 14:00 następował sprint do łazienki - szybkie mycie, żeby w sklepie wyglądać jak człowiek. Potem biegiem do przyczepy, przebrać się w coś przyzwoitego i rura po motocykl do hali. Odpalenie, wyjazd i już stówka na blacie :). Albo i więcej :). Potem w samym sklepie też szybkie zakupy, wkurzanie na opieszałe babcie w kolejce do kasy, a po skasowaniu zakupów - taki sam szybki powrót do stadniny... Raz jak wracałem, to rozbujałem się do 150km/h. I w tym momencie minęła mnie z przeciwka policja... :| Miałem serce w gardle, czy nie zawrócą i nie puszczą się za mną w pogoń, tym bardziej, że słyszałem o wysokich mandatach... Potem się dowiedziałem, że za taką jazdę to już nawet nie był mandat :). Za przyjemność przekraczania prędkości zaledwie o 10km/h się jeszcze płaci - jakieś 400-500zł. Gdy przekroczysz prędkość o 20km/h, to już możesz od razu policjantowi oddać prawo jazdy, a gdy się zagalopujesz o 30km/h - pozostaje wystawić ręce na kajdanki ;). Dosłownie - idziesz do paki za to! To ja bym dostał dożywocie ;). Na szczęście policja nie zawróciła, a ja już przykładnie i przepisowo wróciłem do przyczepy. Ostatniego dnia w pracy już po obiedzie za bardzo nie było czego budować. Wynosiliśmy więc z hali snopy siana, które służyły w zastępstwie tychże, zbudowanych przez nas ścian. Zaraz też dostaliśmy wypłatę :). Gospodarze zapodali nam po piwku, a potem po drinku... Z godzinkę sobie porozmawialiśmy, po czym w świetnych humorach :P poszliśmy do przyczepy na kolacje i spoczynek. Na motorku w tych dniach nakulałem zaledwie parenaście kilometrów. Licznik zatrzymał się na liczbie 51017km. <=Poprzedni | ... | 10 | 11-13 | 14 | 15-23 | 24 | 25-43 | 44 | 45 | ... | Następny=> Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |