.: Moje przygody z motocyklami :.

Skandynawia 2005 (25-43)



Menu:

Strona główna
Nowości
Motocykle
Wyjazdy
Warsztat
Galeria
Autor

Kolejne dni wyprawy:
<=Poprzedni | ... | 14 | 15-23 | 24 | 25-43 | 44 | 45 | 46 | 47 | ... | Następny=>

Dni od 25 do 43 - 13.07.2005 - 31.07.2005

Od 13 lipca zaczął się cholernie pracowity okres. Praktycznie bez dnia przerwy (ba, nawet kilku godzin!) pracowaliśmy dla Szwedów aż do 31 lipca, po 9-12 godzin dziennie... Blisko trzy tygodnie :).
Generalnie wojowaliśmy na zmianę - to u Yesyesa, to u jego szwagra w szklarni. Niemalże wyszarpywali nas sobie z rąk :).
Pierwsze trzy dni wojowaliśmy u Yesyesa. Znowu było dużo malowania (ściany budynków, ich drzwi i okna), przycinanie desek, rąbanie drewna opałowego i takie tam... Raz też woziliśmy to drewno opałowe z pola starym, dwudziestoletnim Saabem :). Po spytaniu Yesyesa, czy możemy jeździć tą furą sami, odpowiedział oczywiście "Yes, yes!" :P. To była niezła zabawa, ale drewno niestety szybko się skończyło :).



16 lipca po południu przeprowadziliśmy ię do Szklarni. Przeprowadzka zajęła nam tylko dwie godziny :). Jak o 11:30 odkładaliśmy narzędzia do stodoły u Yesyesa, tak o 13:30 już mieliśmy w ręce młot i sekator w szklarni ;).
Po co młot i sekator? Ano. Dostaliśmy do rozbiórki stare betonowe stoły, na których hodowali tam różne badziewia. Młotem zbijaliśmy nogi stołów, a sekatorem przecinaliśmy gumowe przewody, które biegły wewnątrz betonowych blatów. Potem układaliśmy gruz w zgrabne kupki na paletach i wywoziliśmy to na zewnątrz.



Rzeźnia. Oczy nam wyłaziły, ale co zrobić.
Już na drugi dzień pracy w szklarni okazało się, że tu nie będzie takich wakacji jak u Yesyesa i że stoły to tylko przygrywka. Po obiedzie Długi (tak nazwaliśmy z racji wzrostu (ze 2m!) szwagra Yesyesa) dał nam dwie łopaty, dwie taczki i kazał wykopać wewnątrz szklarni ogromny rów. Szeroki na ok 1,5m, długi na ok 10m i głęboki na przeszło metr... Miał tam się znaleźć zbiornik na wodę w przyszłości.



Rzeźnia do kwadratu. No ale kopaliśmy...
Życie i praca w szklarni miały też jednak swoje plusy. Warunki bytu mieliśmy chyba tam najlepsze ze wszystkich dotychczasowych. Dostaliśmy dla siebie mały kącik na zapleczu sklepu znajdującego się wewnątrz jednej hali szklarnianej.



Nikt tam nam nie łaził i nie przeszkadzał. Dali nam dwa materace do spania i poduszki. Za kołdry mieliśmy śpiwory.
W nocy zawsze było cieplutko a do kibelka mieliśmy blisko. Mieliśmy też do swojej dyspozycji zamkniętą kuchnię z wyposażeniem, gdzie mogliśmy gotować obiady i spędzać wieczory. Ale co najważniejsze - mieliśmy do dyspozycji prysznic! :D No po prostu bajka! I też niemal codziennie korzystałm z rozkoszy cielesnej zwanej kąpielą :P.
No i co ważne - praca była pod dachem. Czy wiatr, czy deszcz - nas to waliło. Jedynie uciążliwe były słoneczne dni. Termometry pokazywały wówczas temperaturę nawet rzędu 50 stopni.



Naszego rowa kopaliśmy do 20 lipca. Oczywiście w międzyczasie Szwedzi nam urozmaicali życie, bo byśmy pozdychali z monotonności roboty. Także wkradło się też trochę malowania zabudowań gospodarczych, znajdujących sie obok szklarni, trochę porządkowania, wynoszenia śmieci i gruzu oraz ładowanie drewna opałowego do skrzyń.
Z tym ładowaniem to też była niezła zabawa. Długi podstawił nam ogromną traktoro-ładowarką kilka skrzynek na drewno pod kontener, w którym było przechowywane, po czym wysiadł i zapytał mnie po prostu "Can you drive it?" :D. Odparłem, że uprawnień na trkatory nie mam, ale Długiego to nie zmartwiło. Stwierdził, że to jest jak samochód i że dam sobie rade ;). Posadził mnie do środka, pokazał kilka dźwigni i... poszedł ;).
Z Krzychem więc ładowaliśmy skrzynki, a potem wywoziłem je w pobliże zabudowań gospodarczych...



Niezły hardcore!
20 lipca skończyliśmy kopać rowa. Dłygi kazał nam więc rozebrać jeden stół kilka metrów dalej i... kazał wykopać drugi :|. Miodzio.
W międzyczasie troche było jeżdżenia na zakupy i pocztę. Sklep mieliśmy zaledwie 3km od szklarni, więc silniki motorków nawet porządnie nie mogły się rozgrzać podczas tych wypadów.
Szwecja też nie przestała nas zaskakiwać. Otóż gdy przyszło nam wysłać listy do domu okazało się, że na poczcie nie ma... kopert :D. No jak w morde strzelił - nie ma! Dopiero w kwiaciarni tuż obok udało nam się je dostać...
22 licpa wróciliśmy do Yesyesa. Znowu "wakacje u wujka" - tak zgodnie określiliśmy nasze odczucia z pobytu w jego gospodarstwie. Potrzebował naszej pomocy i wyrwał nas z rąk Długiego :).
Najpierw było troche malowania i skrobania dachu z mchu, ale już na drugi dzień przyszła odmiana. W ręce nasze trafił... traktorek :). Martin Brown, rocznik '66 :). I tymże trkatorem szaleliśmy po całym Yesyesowym polu zbierając siano. Zabawy mieliśmy co niemiara, bo traktorek był cholernie narowisty i potrafił odstawić niemałego kangura. A siano wtedy lądowało z tylnych, unoszonych wideł spowrotem na glebe :).



Traktorkiem bawiliśmy się też 24 lipca, ale 25 lipca już wróciliśmy do malowania zabudowań.
Tego dnia okazało się, że Yesyes przygotował dla nas pożegnalny obiad. Pożegnalny, bowiem oświadczyliśmy kilka dni wcześniej, że 1 sierpnia nie bacząc na nic, wyjeżdżamy do Norwegii. Mieliśmy nadzieje załapać się tam na lepiej płatną pracę i obejrzeć przy okazji fiordy w okolicach Bergen. A że 26 lipca mieliśmy wrócić do szklarni i pracować już do wyjazdu - Yesyes wiedział, że więcej do niego nie wrócimy i postanowił nas jakoś wynagrodzić na koniec współpracy :).
Obiadek to była istna uczta. Już trzeci tydzień wpierniczaliśmy ryż z sosem, toteż podane nam ziemniaki były dla nas poprostu rarytasem :).
Po powrocie do szklarni wahlarz naszych profesji się rozwinął. Poza kopaniem drugiego rowa, musieliśmy przygotować pierwszy pod wylewkę ścian i podłogi (budowa drewnianej formy).



Ponadto trzeba było powykopywać fundamenty rozebranych na samym początku stołów oraz zaczęliśmy malować na biało metalowe belki konstrukcyjne jednej hali szklarnianej.



Już pod sam koniec lipca zaczęliśmy kombinować nad wyjazdem do Norwegii. Wykupiliśmy w sklepach mnóstwo konserw i do znudzenia wypytywaliśmy Szwedów o prognozy pogody. Ponadto doszła sprawa chleba...
W Szwecji chleb, jak już pisałem, był bardzo drogi, albo bardzo napompowany. Ten napompowany był tani, ale trzeba było zeżreż pół bochenka, żeby poczyć coś w żołądku... No i jak tu zrobić zapasy do Norwegii, żeby starczyły na trochę i nie zajmowały za dużo miejsca?
Z pomocą niespodziewanie przyszedł nam Alex - ukraiński chłopak, który pracował w szklarni już od kilku miesięcy, i z którym się zaprzyjaźniliśmy.



Okazało się, że wypiekał sobie chleb sam - w naszej kuchni, w piekarniku ;). Nie był może ten chlebek super smaczny, ale za to było co ugryźć!
Poprosiliśmy Alexa o upieczenie nam na drogę trzech bochenków, a on sie bez oporów zgodził :). No i w przedzień wyjazdu mieliśmy już trzy pachnące, cieplutkie bochenki na drogę :).
Dzieki Alex!
No i wreszcie nadszedł tak długo oczekiwany przez nas dzień - 31 lipca. Cały dzień bawiliśmy się praktycznie w malowanie konstrukcji szklarni na biało. Wieczorem otrzymaliśmy wypłate w bardzo ładnej formie - z lodami, owocami i kwiatkami ;).
Przez cały dzień była ładna pogoda, a prognozy przwidywały jej utrzymanie przez kolejne dwa dni :). Wszystko układało się genialnie...
Po kolacji i wstepnym pakowaniu - wreszcie poszliśmy spać - jak sądziliśmy po raz ostatni w szklarni.
Przez te trzy tygodnie nie nakręciliśmy nawet 100km. Stan licznika: 51231km.

Kolejne dni wyprawy:
<=Poprzedni | ... | 14 | 15-23 | 24 | 25-43 | 44 | 45 | 46 | 47 | ... | Następny=>

Góra strony

Copyright (c) by zbyhu