Skandynawia 2005 (45) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<=Poprzedni | ... | 24 | 25-43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | ... | Następny=>
Dzień 45 - 2.08.2005 Jeżeli wczorajszy dzień był udany, to ten był udany do kwadratu :). Ale po kolei... Już o 6:00 rano obudził nas niesamowity hałas. Zaczął pracować jakiś zakład, który był zaraz za naszym laskiem. Brzmiało to jak gruz wsypywany ze sporej wysokości do stalowych kontenerów czy cuś w tym guście... Opuściliśmy nasz lasek około 9:00. W perspektywie mieliśmy piękną pogodę i wreszcie fiordy, widoki, relaks i... jazdę :). Dojechaliśmy do Kongsberga, gdzie odbiliśmy w stronę Stengelsrud. Gdy zaś znaleźliśmy się w tej miejscowości, obraliśmy kurs drogą nr 37. Trasa ta prowadziła wzdłuż długiego jeziora Tinnsjo. Coś cudownego! Po prostu nie dało się jechać! Co kilka kilometrów zatrzymywaliśmy się, aby uwiecznić na zdjęciach widoki, które rozciągały się przed naszymi oczami... Jak się wkrótce mieliśmy przekonać, jazda wzdłuż tego jeziora to była tylko przygrywka do tego, co nas jeszcze czekało :). Na mapie zauważyliśmy, że można wjechać krętą asfaltówką na punkt widokowy, znajdujący się bardzo blisko tej góry Gausta. Nic więcej nam nie było trzeba... :) Kiedy droga zaczęła przechodzić do poziomu, oczom naszym ukazały się przecudowne widoki. Tu znowu nie dało się ujechać kilometra bez postoju na zdjęcie. Po prostu tam można było stanąć i podziwiać okolicę całymi godzinami... Droga wiła się wzdłuż szczytów obsypantych mnóstwem jasnoszarych i białych skał, zazielenionych trawką i skąpymi krzewami. No i już po chwili kuchenka poszła w ruch. Słoneczko świeciło, wiał lekki wietrzyk, a my na kamieniach spożywaliśmy ciepły posiłek. Motocykle stały przyparkowane wśród rozrzuconych skał. Całego dnia spędzić tam jednak nie chcieliśmy. Tyle na nas jeszcze czekało! Po obiedzie zebraliśmy się więc w dalszą drogę. Ja początkowo miałem problem, żeby w ogóle ruszyć, gdyż siedząc już na motocyklu, dopadły mnie owce :). Otoczyły mnie i zaczęły wylizywać mi opony i silnik :). Wracaliśmy na dół tą samą drogą, którą przyjechaliśmy. Po drodze dalej aparat nie miał spokoju, ale w końcu znaleźliśmy się na powrót w Rjukan i pomknęliśmy w dalszą drogę trasą nr 37. Dobrnęliśmy w okolice miejscowości Krossen, gdzie odbliliśmy w prawo na drogę 362. Przebiegała ona wzdłuż jeziora Totak, które mieliśmy od tej pory po lewej stronie. No i jak wcześniej. Postój, zdjęcia, jazda... I tak w kółko :). Droga 362 w końcu łączyła się z główną trasą E134, którą też pomknęliśmy dalej w kierunku Bergen. Droga prosta, równa i szeroka. Mały ruch, dobra pogoda - nic tylko jechać :). Aż tu nagle... korek! Pierwszy raz od Oslo zobaczyliśmy ten wytwór cywilizacji... Zaczęliśmy się przepychąc na czoło korka. I już po chwili wiedzieliśmy co jest grane. Prace remontowe w tunelu. Pojazdy przepuszczane były raz na jakiś czas. Postaliśmy kilka minut, ale mnie się to szybko znudziło. Rozejrzałem się naokoło i dostrzegłem, że nad tunelem coś jeździ. Skoro tak, to może my też możemy? ;). Po prawej stronie była droga szutrowa, więc wjechaliśmy na nią. Ominęliśmy jakiś szlaban i... eureka! :) Była droga objazdowa, prowadząca ponad tunelem :). Ciasno tam było jak cholera, a samochodów troche się tamtędy pchało. Ale szybko wybór objazdu okazał się strzałem w dziesiątkę... Po lewej stronie ukazał nam się przepiękny widok na góry, pokryte czapami śniegu, u podnóża których rozpościerało się spore jezioro. Słońce tak niesamowicie oświetlało wodę, że widok był wręcz urzekający... Oczywiście zatrzymaliśmy się i zrobiliśmy sesję zdjęciową. Po jakimś czasie z wielkim żalem opuściliśmy to urokliwe miejsce i pojechaliśmy objazdem dalej. Tunel ominęliśmy i dobiliśmy z powrotem na drogę E134. Tym razem pojechałem przodem. Zazwyczaj to Krzychu, jako weteran takich wyjazdów, prowadził. Ale, że droga była prosta jak banan, to zachciało mi się ciut poszarżować ;). Rozbujałem się do 120-130km/h i leciałem przez zmieniający się z każdą chwilą krajobraz. Coraz więcej czap śnieżnych, coraz wyższe i ostrzejsze zbocza gór. Coraz też chłodniej się robiło, więc przed wjazdem do kolejnego tunelu - zatrzymałem się, by poczekać na Krzycha. W takim układzie, mimo młodej godziny, postanowiliśmy poszukać płatnego kampingu na nocleg, gdzie dałoby się podładować baterie. Nie mogliśmy przecież stracić tylu zdjęć, jakie jeszcze przecież w perspektywie mieliśmy zrobić w tak pięknym kraju, jakim jest Norwegia! Droga poprowadziła nas do miasteczka Roldal. Było przepięknie usytuowane w dolinie i było otoczone zewsząd górami. Człowiek czuł się tam trochę jak w studni, której ścianami były strzeliste, zalesione szczyty górskie. Już o 19:30 nasz płócienny domek stał na polu namiotowym. Cena nie była powalająca, więc mogliśmy sobie na to pozwolić. Zalety kempingu były oczywiste - kuchenka, gdzie mogliśmy spokojnie ugotować ciepłą kolację, kibelki, prysznice (płatne, ale zawsze), no i oczywiście ujęcia prądu ;). Zaraz zatem dwie komórki i aparat zaczęły połykać pożywne elektrony, a my - zupki chińskie :). Koło namiotu mieliśmy wygodną ławkę ze stołem, dzieki czemu spokojnie mogliśmy przeanalizować i opisać ten niesamowity dzień, oraz zaplanować z mapą w ręku dalszą trasę... Jedynym mankamentem były ciężkie sakwy, od których prawa owiewka zaczęła się poddawać. No, ale takie życie. Się jeździ, się zużywa... Licznik dzisiaj podkręciłem do 51973km. <=Poprzedni | ... | 24 | 25-43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | ... | Następny=> Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |