.: Moje przygody z motocyklami :.

Skandynawia 2005 (44)



Menu:

Strona główna
Nowości
Motocykle
Wyjazdy
Warsztat
Galeria
Autor

Kolejne dni wyprawy:
<=Poprzedni | ... | 15-23 | 24 | 25-43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | ... | Następny=>

Dzień 44 - 1.08.2005

No i wreszcie nadszedł tak długo oczekiwany przez nas sierpień. Wreszcie koniec pracy, wreszcie perspektywa wielu dni w siodle, oglądania wspaniałych widoków...
Całą noc padało. Obawiałem się, że wyjazd diabli wezmą, ale rano pogoda uspokoiła się.
Wstaliśmy około 8:00 rano. Ja byłem cały połamany i się ledwo ruszałem, bo dwie godziny wcześniej chwycił mnie silny skurcz łydki. Normalnie chodzić nie umiałem ;).
Po śniadaniu zaczęło się wielkie pakowanie. Wszystkie graty wylądowały na grzbietach naszych motocykli i po pobieżnym wysprzątaniu naszego kącika - poszliśmy się pożegnać z naszymi poracodawcami.
Jednak sam wyjazd opóźniło nam wiele rzeczy. Jakby się pech uwziął.
Przez całą wyprawę miałem klopoty z zamkiem w kurtce. No i gdy przyszło mi się zapiąć już do jazdy - suwak rozpadł się na dwie części :D.
Niby drobiazg, ale problem. Skoro to czytacie, to pewno macie jakieś pojęcie o jeździe na motocyklu i wiecie, że z rozpiętą kurtką jeździć się nie da :P.
Krzychu stał już w kasku, kurtce, rękawicach i gotował się nie tylko od ciepła, więc musiałem szybko coś wymyślić...
Na szczęście miałem w kurtce kieszeń - zamykaną na zamek. Na szybko zrobiłem więc przeszczep suwaka z kieszeni na zamek główny kurtki i... miałem wreszcie spokój do końca wyprawy... :D
Gdy zakończyłem tę "naprawę" i się wreszcie ubrałem - Krzyśkowi zadzwoniła komórka. Po chwili więc ja się gotowałem, a Krzychu rozmawiał ;).
Wreszcie ruszyliśmy. I dalej trzysta tysięcy rzeczy do zrobienia - tankowanie, napinanie łańcuchów i ich smarowanie, zakupy na drogę i wysyłanie kartek pocztą...



Uff!
Wreszcie opuściliśmy Skepplandę i ruszyliśmy w kierunku Oslo. Pogoda zrobiła się przepiękna, więc jechało się bardzo przyjemnie. Nawet wytrzaskany amorek tylny na tak równych asfaltach nie dawał się zbytnio we znaki.
Przed samą granicą ostatni raz zatankowaliśmy szwedzkie paliwo, gdyż w Norwegii jednak drożej, a potem wkulaliśmy się na przejście graniczne w Svinesund.
Na samej granicy zatrzymaliśmy się, aby w kantorze wymienić trochę gotówki na korony norweskie, po czym wybraliśmy się na małą sesję zdjęciową, gdyż już tam nie ominęły nas prześliczne widoki.
Miejscowość Svinesund leży bowiem nad samym fiordem, pierwszym który przyszło nam ujrzeć. Fiord ten przecinały dwa mosty, więc stojąc na jednym z nich - mieliśmy przepiekny widok.



Na tym moście też przypadkiem spotkaliśmy Polaków. Wiadomo - też jechali za robotą... Taki już mamy kraj ;).
Z granicy ruszyliśmy w kierunku Oslo. Ale zboczyliśmy trochę z drogi i zatrzymaliśmy się przy jednej starówce - Fredrikstad Oldtown. Tam też na trawce w samym sercu parku ugotowaliśmy sobie obiadek na Krzyśkowej kuchence :). Troche się ludzie ciekawie na nas gapili, ale stwierdziliśmy, że mogą się ugryźć :P.
Z pełnymi żołądkami, ok. 15:00 ruszyliśmy dalej autostradą E6 - ku Olslo.
Będąc już jakieś 60km przed celem, w lusterkach wstecznych dostrzegliśmy doganiający nas motocykl. Akurat w tym momencie dwie ciężarówki zaczęły się "ścigać" tarasując nam przejazd, więc ów motocykl szybko dobił do nas i przez chwilę kulaliśmy się we trójkę - "oczekując" na odblokowanie jednego pasa ruchu.
Gdy ciężarówki się już powyprzedzały i ustąpiły miejsca - nasz nowy towarzysz ruszył z kopyta i nas wyprzedził. Krzychu jednak usiadł mu na ogonie i przez kilka kilometrów jechaliśmy dalej w kolumnie :).
W pewnym momencie spotkany motorek zjechał na stacje. No to my też :). Po zatrzymaniu okazało się, że jeźdźcem jest kobitka :).
Krzychu zagadnął motocyklistkę, a ja poleciałem do kibelka. Przy okazji na stacji kupiłem mapę południowej Norwegii.
Krzychu w tym czasie dowiadywał się od Mony (tak nazywała się spotkana amazonka) gdzie w Oslo jest jakaś forteca oraz skocznia narciarska Holmenkollen. Okazało się, że Mona wracała aż z Kopenhagi, i że mieszka w Oslo.



Jeździła na Triumpie 800. Zaproponowała nam, że nas "oprowadzi" troche po mieście, na co oczywiście skwapliwie się zgodziliśmy :).
Mieliśmy przewodnika!
Mona pokazała nam w Oslo dwa płatne pola namiotowe, podprowadziła do fortecy i wytłumaczyła, jak dojechać do skoczni. Potem czule ;) się pożegnaliśmy i rozstaliśmy.
Zostawiwszy motocykle pod znakiem zakazu zatrzymywania pod groźbą zholowania, poszliśmy oglądać fortecę :P.
Na mnie nie zrobiła w sumie wielkiego wrażenia. Taka jakaś nijaka była - nic szczególnego... Szybko też więc jej mury opuściliśmy.



Korzystając z chwili postoju i znalezionej budki telefonicznej - zadzwoniłem do domq. Miło było porozmawiać z najbliższymi. W końcu już półtora miesiąca ich nie widziałem!
Z fortecy, błądząc po Oslo, jakimś cudem udało nam się odnaleźć drogę na skocznię Holmenkollen. I już po chwili drapaliśmy się ostro pod górę, by ją sobie pooglądać :).
Na miejscu - skocznia jak skocznia :P.



Żadnego Małysza nie zastaliśmy, tylko wesele w knajpie obok. Na górę nie wchodziliśmy - obejrzeliśmy tylko skocznie z dołu. Zeskok skoczni kończył się małym jeziorem :D. Nie mam bladego pojęcia jak tam ci skoczkowie mają się zatrzymać po skoku...



Po odpowiedniej sesji zdjęciowej dosiedliśmy motorków. Z terenu skoczni ja skulałem się na dół na zgaszonym silniku. Cały czas było z górki, to po co paliwo tracić. Nawet wyprzedziłem tak jedno auto ;).
Ponieważ była już 20:00, troche zaczął nas poganiać nocleg. Byliśmy w samym centrum Oslo, gdzie jednak ciężko byłoby się gdzieś zaszyć z namiotem.
Ruszyliśmy w kierunku Drammen. Po drodze minęliśmy fabrykę sławetnych Żarówek firmy "OSRAM" (co to: wisi na suficie, świeci i straszy? :P), ale że okolica nie zachwycała - jechaliśmy dalej. Już dochodziła 22:00. Prawdę mówiąc, to okolice Drammen były jedynym brzydkim miejscem, jakie widziałem w Norwegii...
Dopiero przed Kongsbergiem zaszyliśmy się w dzielnicy przemysłowej jakiejś mieściny w lasku. Heh, z różnych śmieci i części jakie się tam walały, Polacy z powodzeniem poskładaliby samochód :D. Bezwypadkowy of korz :P. Cztery koła, drzwi, jakieś części silnikowe - sporo tego tam było ;). Nawet telewizor...
Już prawie po ciemku rozbiliśmy namiot i z latarkami jedliśmy kolacje. Potem, po opisaniu wydarzeń dnia w notesach - pełni entuzjazmu, po północy udaliśmy się na spoczynek.
To był bardzo udany dzień :).
Stan licznika: 51670km.

Kolejne dni wyprawy:
<=Poprzedni | ... | 15-23 | 24 | 25-43 | 44 | 45 | 46 | 47 | 48 | ... | Następny=>

Góra strony

Copyright (c) by zbyhu