No i wreszcie udało nam się zebrać do kupy i pojechać na tor do Radomia! 🙂

Planowaliśmy to z Browarem od 2011 roku. Pod koniec sezonu już mieliśmy obraną datę i mieliśmy jechać, jednak jesień dała o sobie znać, pogoda się zmarszczyła i wyjazd trzeba było przełożyć na rok 2012.
Rok 2012 nastał i… udało się :).
Ale nie tak od razu się udało. Browar musiał najpierw wyczarować L4, bo nie dostał urlopu, ja musiałem poczarować, aby urlop dostać, Roksi, która chciała jechać z nami w roli obserwatora, musiała odpracować dzień w sobotę i do wieczora poprzedzającego wyjazd nie była pewna, czy pojedzie… Szwagier dzień przed wyjazdem na gwałt wymieniał tylną oponę w moto, bo jego była łysa i płaska jak naleśnik, no a Ynciol to wiadomo… Też miał kłopoty wyrwać się na dzień wolnego :).
W końcu jednak wszystkim wszystko się udało i skład ekipy wyjazdowej skrystalizował się następująco:


Browar
Honda CBF1000

Ynciol
Honda CB750

Krzyhu
Yamaha XJ600

Zbyhu & Roksi
Honda CBF1000

Uzgodniliśmy start o 5:00 rano dnia 27.06.2012 r., tj. w środę. Sesje dla motocyklistów na torze odbywają się w poniedziałki, środy, piątki i weekendy. Uznaliśmy, że w środę powinno być najmniejsze obłożenie toru, a więc dla nas – totalnych lamerów – najbezpieczniejsze :).
No to jedziemy!

Rano na umówionej stacji pierwszy pojawił się Ynciol. I był z tego faktu bardzo dumny :). Ja ze szwagrem spotkałem się na rondzie, więc na stację zajechaliśmy jednocześnie, a Browar – pierwszy raz od lat! – spóźnił się i przyjechał o 5:05 ;).

A że musiał jeszcze tankować, to powiedział, żebyśmy już jechali – po A1 mógł nas bez trudu dogonić.
Wystartowaliśmy w stronę Bełku i tam wmontowaliśmy się na autostradę. Nasza prędkość podróżna ustaliła się na 150km/h, a Browara na 240km/h :). Dogonił nas więc szybko i dalej śmigaliśmy już ziewając aż do Pyrzowic. Potem 10km po S1, kawałek po DK1 i w Siewierzu odbiliśmy na Zawiercie.
U Roksany byliśmy chwilę po 6:00 rano. Roksi była już gotowa do drogi, więc tylko wrzuciliśmy jej bagaż podręczny do kufra i w drogę!
Prowadziłem ekipę ja. I nie mogę powiedzieć, że jechałem spokojnie :). Mieliśmy do pokonania ok. 200km w niecałe 3h. Średnia prędkość, jak na polskie realia, dosyć wyśrubowana… Pomykaliśmy więc 110-130km/h po DK78 aż do Jędrzejowa, wyprzedzając dosyć agresywnie wszystko, co było od nas wolniejsze. Czyli wszystko :).
W Jędrzejowie odbiliśmy na S7 i zatrzymaliśmy się na stacji, mając jakieś 200km w kołach od Rybnika. Tam tankowanie, chwila odpoczynku i rozprężenia przy nieco zrujnowanej ikonie motoryzacyjnej z czasów mojego dzieciństwa…,

…po czym znowu trzeba było jechać :P.
Spore odcinki drogi nr 7 przed Radomiem są budowane i remontowane do standardu ekspresówki, więc wyprzedziliśmy tam chyba z trzy i pół miliona pojazdów budowy. Oczywiście zawsze odbywało się to na podwójnej żółtej linii ciągłej :). Także, jakby to podliczyć, to punktów karnych uzbierałoby się tyle, że na BP dostalibyśmy za nie dobrą plazmę :).
Ale też nie powiem, kierowcy puszek bardzo ładnie nam ustępowali, więc często środeczkiem elegancko dało się wyprzedzać. Mnie nie spotkała w drodze na tor ani jedna niebezpieczna sytuacja, a chłopaki też niczego takiego nie zgłaszali.
Na tor trafiliśmy od strzała o 8:40. Byliśmy pierwsi i jedyni zainteresowani jazdą :).

Dosyć szybko pojawił się przy nas starszy gość, który tor obsługiwał. Wyjaśnił nam to i owo, kazał podpisać świstek, że nie będziemy się rzucać, jak się na torze pozabijamy, skasował wjazdowe (60zł) i chwilę po 9:00 wpuścił nas na teren toru :D.
Na samym początku byliśmy sami. Przyjechał co prawda też jeden typowy zawodnik z motocyklem torowym, ale przez przynajmniej pierwszą godzinę w ogóle nie wyjechał. Podgrzewał opony kocami grzewczymi i łaził koło swojej maszyny.
No a my od razu wskoczyliśmy na tor! 😀 Roksi zaś chwyciła za aparat i dokumentowała nasze wysiłki :).

Pierwsze kółka zapoznawcze z torem, były jak jazda po omacku:
„Kurde, gdzie ja jestem, gdzie ten zakręt idzie, o kurde, ale się zacieśnia!”
O czymś takim jak prawidłowa linia jazdy w ogóle nie mogło być mowy ;). Ale i tak cieszyliśmy wafla od ucha do ucha, że winklujemy! 😉

Po wykonaniu paru kółek, zjechałem do „boksu”, założyłem kamerkę na kask i wróciłem na tor :).

Już wtedy, po paru zaledwie kółkach, zaczęło się przycieranie podnóżkami. Na początku nieśmiało, pojedyncze draśnięcia, ale dwa kółka dalej, już krzesaliśmy z Browarem iskry przez całe co ciaśniejsze zakręty :D.
I wtedy też nagle zobaczyłem pana obsługującego tor z czerwoną flagą. Przestraszyłem się, że się ktoś z nas wysypał, ale nie – pan miał do mnie pretensje, że dewastuję mu tor :P. Kazał mi i Browarowi usunąć wszystkie przycierające o asfalt elementy motocykla lub jeździć tak, żeby nic nie przycierać.
Niedoczekanie! 😛
Oczywiście odkręciliśmy z Browarem śruby wkręcone w podnóżki, ale jeździć spokojniej nie mieliśmy najmniejszego zamiaru :).

Modyfikacja naszych motocykli wystarczyła zaledwie na kilka kółek. Gdy znowu się rozgrzaliśmy, zaczęliśmy przycierać samymi podnóżkami, centralkami, a ja – kur** – prawym gmolem :].
Skończyły mi się możliwości skręcania motocykla! 🙂

Gdy przycierałem centralką na lewych winklach, to czułem, jak podnosi się tylne koło na zawieszeniu – po prostu motocykl się na niej podpierał. To już naprawdę było bliskie uślizgu tyłu i wymeldowania się szlifem lub highside’m z motocykla. Z kolei przytarcie gmolem na prawych winklach było raczej solidnym pierdyknięciem, które odbijało i prostowało motocykl. A to bardzo psuło założoną trajektorię jazdy po łuku i też mogło spowodować wymeldowanie się w trawę…

Musiałem więc się pilnować. I po 2h śmigania już bardziej mnie wkurzało, że motocykl nie pozwala mi na więcej, niż cieszyło, że śmigam po torze…

Początkowo nasza jazda odbywała się zupełnie bez używania hamulców. Hamowaliśmy wszyscy silnikami :). Dopiero jak się trochę rozjeździliśmy i poznaliśmy tor, zaczęła się trochę bardziej agresywna jazda z użyciem hebli :D.

No i co tu dużo pisać, było rewelacyjnie!!

Opona tylna u mnie oczywiście zamknięta, a z przodu brakło 2-3mm.

Krzyhu i Ynciol trzeba przyznać też się rozjeździli i wymiatali. A zważyć trzeba, że mieli zupełnie nie nadające się na tor motocykle… Zresztą, wszystko oddają zdjęcia :).

Z czasem na torze zaczęły pojawiać się kolejni motocykliści. Tłoczno nie było, ale już nie tak pusto jak na początku. Pojawił się np. jeden gość na jakimś BMW, który wymiatał jak zawodnik. Wyprzedzał wszystko i wszystkich…
Ok. 11:30 odwróciliśmy kierunek jazdy na torze. Dla mnie nie była to dobra informacja, gdyż zrobiło się w ten sposób więcej prawych zakrętów :P. A prawe mi idą gorzej i jeszcze ten przeklęty gmol…
Ale nic to, zawsze jakaś miła odmiana. Na początku było śmiesznie, tor zupełnie nie do poznania, znowu nie wiedziałem, gdzie jestem, gdzie jadę, jak zakręty przebiegają. Ale wystarczyło kilka kółek i już było nieźle 🙂

Albert – zawodnik, który był z nami na torze od rana – okazał się bardzo fajnym gościem i w przerwach między śmiganiem wykładał nam teorię nt. poprawnego pokonywania zakrętów. Raz nawet wyjechał na tor i dostosowując prędkość do naszych słabych umiejętności, pokazał jaką linią powinno się go pokonywać, aby wykorzystać go w 100%. Próbowaliśmy potem też tak jeździć i faktycznie – różnica była spora :).

No, a jak Albert kończył się cackać i rozgrzewać opony, to dopiero pokazywał, jak się jeździ. Masakra! Schodził oczywiście na kolano na każdym winklu i zasuwał ze 2x szybciej niż my :).

Ostatecznie te 4h zleciały jak z bicza. Pod koniec Browar już tak wymiatał, że nie umiałem się za nim utrzymać, a gdy wchodził w pierwszy winkiel za prostą startową, to piszczała mu tylna opona :). Krzyhu zamknął oba kapcie, a Ynciol zmasakrował podnóżki w Sevence :). Ja starłem lewego buta gorzej niż w Alpach :). No i wyjeździłem zbiornik paliwa do rezerwy ;).
W sumie wyszło mi ok. 130km po samym torze, co daje ca. 160 okrążeń :). Całkiem konkretny wynik!
I tyle. Nadeszła 13:00 i trzeba było się zwijać.

Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, zabraliśmy kufry i cały majdan, Roksi wskoczyła mi na plecy i opuściliśmy tor. Machnęliśmy szybkie tankowanie i zatrzymaliśmy się przy pierwszej sensownej knajpie, aby coś zjeść. Każdy był już głodny jak wilk.

No a po jedzeniu trzeba było machnąć 300km do domu… Na S7 w drodze do Jędrzejowa trudny dnia, zmęczenie, niewyspanie i pełne żołądki każdemu z nas dały o sobie znać – zaczęła nas ogarniać senność. Browar mówił, że mu dwa razy głowa opadła, Roksi też raz nerwowo złapała mnie kolanami, jak jej się przysnęło, a ja ostro walczyłem, aby utrzymać otwarte oczy :). Zarządziliśmy więc postój na kawę, bo nie warto było ryzykować… Wszystkim nam trochę kofeiny i odpoczynku było potrzeba :).
Niestety, gdy z postoju wystartowaliśmy, Ynciol i Browar zostali trochę z tyłu. My z Krzyśkiem jadąc z przodu mięliśmy szczęście, że samochody jadące z przeciwka ostrzegły nas przed patrolem Policji i udało nam się uniknąć nieprzyjemności. Ynciola już niestety nikt nie ostrzegł i został on zatrzymany za nielegalne wyprzedzanie. Na suszarkę się na szczęście nie załapał, dzięki czemu mandat nie był bardzo bolesny. Ale to i tak był bardzo niefajny zgrzyt, w tym bardzo fajnym dniu.
Dalej już było bez przygód, choć po opuszczeniu S7 i zapięciu DK78 jechaliśmy bardzo szybko. Na prowadzenie wyszedł Browar i chyba nie chciał zasnąć ;). A my z tyłu musieliśmy się ładnie namęczyć, aby się za nim utrzymać :P.
Zawiercie osiągnęliśmy ok 17:30. Odstawiliśmy Roksi do domku, chwilkę odpoczęliśmy i ruszyliśmy w ostatni etap do domu. Po swoich porannych śladach, acz jadąc nieco wolniej i spokojniej, ok. 19:00 wróciliśmy do Rybnika.

W sumie pokonałem tego dnia 737km. Na starcie CBF miała na szafie 88924km, a po powrocie 89661km.
Wypad udał się doskonale i bardzo się nam wszystkim podobał. Z całą pewnością, jeśli nadarzy się okazja, będę chciał na tor wrócić :).
I polecam spróbować każdemu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *