.: Moje przygody z motocyklami :.

Skandynawia 2005 (8)



Menu:

Strona główna
Nowości
Motocykle
Wyjazdy
Warsztat
Galeria
Autor

Kolejne dni wyprawy:
<= Poprzedni | ... | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11-13 | 14 | ... | Następny =>

Dzień 8 - 26.06.2005

Rano obudził nas potworny upał. Aż trudno było nam uwierzyć, że to Skandynawia! Słońce, będąc jeszcze bardzo nisko, świeciło nam prosto w "drzwi" namiotu...
Podnieśliśmy się coś po godzinie 8:00, a przed 10:00 już opuszczaliśmy nasze pole.
Dzisiaj najpierw pojechaliśmy na pobliski punkt widokowy. Postanowiliśmy połączyć troche przyjemne z poszukiwaniem pracy :).



Kiedy już się napatrzyliśmy, zrobiliśmy mały serwis motocyklom. Krzychowi poszła żarówka w tylnej lampie, więc wymienił, a potem oboje nasmarowaliśmy sobie łańcuchy. Musieliśmy jeszcze skoczyć na stację benzynową po paliwo, wodę i... żeby się umyć :). No i właśnie wtedy, szukając odpowiedniej stacji z obsługą (dużo tam było automatów pochłaniających banknoty lub karty płatnicze) przeżyłem naprawdę mrówki strachu o motocykl...
Początkowo objawy były typowe dla rezerwy paliwa. Silnik zaczął się krztusic, nie wkręcał się na obroty, a w końcu zdechł. Jedyne co mi nie pasowało, to to, że coś wcześnie sie Suzi o tą rezerwe upomniała. Ale kranik przekręciłem, silniczek chwycił - więc pewno rezerwa. W drogę!
Ujechałem może 200 metrów. Silnik znowu zakrztusił się, zdał obroty i padł... No teraz to już miałem pełne gacie.
Nie pozostało mi nic innego, jak zsiąść z maszyny i zepchnąć ją z drogi. Na szczęście dosyć blisko był parking i tam też motocykl zapchałem. Krzychu gdzieś uciekł, ale zorientował się, że nie ma mnie w lusterku, więc się wrócił.
Pierwszą myślą było, że coś się stało z zasilaniem w paliwo - objawy typowe. I tu przydała się moja wiedza nabyta przy awarii kranika ;). Zgłębiłem wówczas jego budowę i pierwsze co sprawdziłem, to był przewód wytwarzający podciśnienie w kraniku.
I trafiłem! :)
Okazało się, że przewód po prostu zsunął się z końcówki na kraniku. Zabrakło podciśnienia i membrana odcięła paliwo :).
Ale co się najadłem strachu to moje... Gdy odkryłem, że to tak banalny problem, to aż miałem miekkie nogi z radochy, że to nic poważniejszego...
Przewód of korz nasunąłem na kranik i motorek, po zalaniu gaźników, znowu wesoło zagadał :).


Naprawiam... :P

Po wizycie na stacji benzynowej, kiedy już mieliśmy wszystko, czego nam było trzeba, opuściliśmy wyspę Tjorn, wjeżdżając na sąsiednią, nieco większą - Orust.
No i powtórka z wczorajszej rozrywki. Jeździliśmy od drzwi do drzwi i pytaliśmy o pracę. Ale dalej bez powodzenia...
Po paru godzinach poszukiwań, zatrzymaliśmy się przy sporym sklepie i zrobiliśmy pierwsze zakupy żywnościowe od wyjazdu z Polski (nie licząc kupowania chleba i piwa :P). Pod sklepem, gdy czekałem na Krzyśka, porozmawiałem sobie chwilę z jednym starszym Szwedem, który był w Polsce podczas II wojny światowej... Ciekawa sprawa :).
Po zakupach podjechaliśmy na wybrzeże w poszukiwaniu miejsca na obiadek. Długo szukać nie musieliśmy. Wdrapaliśmy się na skały tuż nad wodą, zostawiając na dole motocykle i odpaliliśmy kuchenkę. Po chwili gorące Ravioli z polską fasolą gotowało się w rondelku :).




Po posiłku i małym deserze w postaci budyniu, tak jakoś po prostu zaczęliśmy się byczyć. Miny mieliśmy nietęgie z powodu niepowodzenia w poszukiwaniu roboty i jakoś nie mieliśmy ochoty już na nic. Walnęliśmy się na kamieniach i poprostu wygrzewaliśmy dupska na słońcu :). W sumie i tak dziwnie było nam pytać o pracę, wiedząc, że jest niedziela.
Po 16:00 postanowiliśmy kupić sobie po piwku, wbić się gdzieś w las z dala od ludzi, rozbić namiot i powylegiwać do poniedziałku ;).
Plan zrealizowaliśmy prawie w stu procentach :). Już o 18:30 namiot stał w lesie niedaleko od jeziora. Otwarliśmy kupione szwedzkie piwo, które chyba tylko z dobroduszności tak nazywam, choć to profanacja (2,8% w piwie? w sumie i tak dużo w porównaniu z winem - 1,2%) i glebnęliśmy się w namiocie w pozycji horyzontalnej.
Szybko jednak okazało się, że miejsce pod namiot wybraliśmy ciut niefortunnie, i że do późnego wieczora nie będzie nam dane zaznać spokoju... A to z tej przyczyny, że zaledwie może godzinę po naszym przyjeździe, koło naszego namiotu zrobiła się istna zajezdnia motorowerów, skuterów, kładów i samochodów.


Nasz zajazd... :|

Okoliczna młodzież właśnie kurna w tym miejscu imprezowała wieczorami i do późnej nocy hałasowała tymi odkurzaczami, ścigając się po lesie. Rozrywkę mieliśmy zagwarantowaną do prawie pierwszej w nocy... Raz nawet jedna grupka uchachanych chłoptasiów próbowała się nam dobierać do namiotu, ale bojowy okrzyk Krzyśka ("k**wa!!" :P) plus moje gwałtowne otwarcie zamka "drzwi" namiotu dość skutecznie ich przepłoszyły...
No cóż. Taki lajf. Od tej 1:00 w nocy mieliśmy już na szczęście spokój i mogliśmy wreszcie spróbować zasnąć.
Stan licznika na dziś - 50620km.

Kolejne dni wyprawy:
<= Poprzedni | ... | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | 11-13 | 14 | ... | Następny =>



Góra strony

Copyright (c) by zbyhu