Skandynawia 2005 (75-76) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<=Poprzedni | ... | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51-73 | 74 | 75-76 |
Ostatnie dwa dni - 75 i 76 - 1.09.2005 - 2.09.2005 Rano pobudkę zrobiliśmy już o 6:45. Zjedliśmy śniadanie i szybko zwinęliśmy obóz. W nocy nie padało - była wręcz piękna pogoda - jednak mimo to motocykle były mokrusieńkie od rosy. Po krótkiej rozgrzewce silników, wyjechaliśmy z naszych krzaków i pojechaliśmy do portu. Już o 7:45 byliśmy na miejscu... Około 8:00 rano ustawiliśmy się w kolejce na prom. Same polskie rejestracje, Polonezy, nawet Wartgburg! :) Oj, czuło się już domek, czuło... Po 25 minutach już byliśmy na górnym pokładzie samochodowym. ![]() Na samym początku myśleliśmy, że rejs spędzimy na pokładzie spacerowym, na ławeczce. Widoki były piękne, słoneczko świeciło... żyć nie umierać :). ![]() Spaliśmy pod wieżą widoczną w tle :). Uciekliśmy więc szybko do środka. ![]() Żegnaj Szwecjo! Gdy sklepik wreszcie otwarto nastąpił istny szturm! Polacy rzucili się na puszkowane i butelkowane pamiątki, które wynosili całymi skrzynkami, mimo - co tu dużo mówić - po prostu przerażających cen. Pragnienie po miesiącach abstynencji było jednak znacznie silniejsze od jakiegokolwiek zmysłu ekonomicznego... ;) My z Krzychem też zapodaliśmy sobie polskie piwko. A co! Wyprawa udała nam się przecież w 100%, toteż trzeba ją było, choć symbolicznie oblać :). Kiedy piwo się skończyło, zaczęliśmy rozglądać się za noclegiem. Znaleźliśmy wypasione miejsce na podłodze koło schodów, odgrodzone z każdej strony barierkami. Wpakowaliśmy się tam i glebnęliśmy spać :). A że mieliśmy też stamtąd doskonały widok na telewizor, to wsłuchiwaliśmy się też przy okazji w wiadomości z kraju :). ![]() Ja próbowałem złapać jak najwięcej snu, bowiem już od miesiąca napalałem się na nocną jazdę do domu. I taki miałem plan, że gdy przybijemy wieczorem w Gdyni, bezpośrednio, z miejsca pojadę te 700km do Rybnika - całą noc :). Nie miałem bladego pojęcia, czy będę coś widział, bo miałem przecież uszkodzoną lampę, ale w sumie się tym nie przejmowałem ;). Chciałem się tylko wyspać, żeby mnie nie ścinało podczas jazdy... No i spałem ile wlezie ;). Po południu postanowiliśmy zrobić sobie obiad. Znaleźliśmy najbardziej odludną część promu wyposażoną w gniazdko elektryczne i tam zagotowaliśmy sobie kolejno wodę na zupki chińskie :). ![]() Tym razem to Krzychu znalazł na rufie wyciemnione pomieszczenie wyposażone w fotele lotnicze. Było kilka wolnych miesc, więc tam się zainstalowaliśmy i przegoniliśmy resztę rejsu. Prom miał przybić ok. 19:30 w Gdynii. Już te ostatnie pół godziny koczowaliśmy pod drzwiami wejściowymi na pokład samochodowy. Kiedy nas tam wreszcie wpuścili - szybko przebraliśmy się, spakowaliśmy wzięte na czas rejsu rzeczy do bagaży i przygotowaliśmy się do opuszczenia promu. Byłem bardzo podjarany :). Marzyłem o tym powrocie długie godziny podczas pracy w szklarni i u Yesyesa :). Było to dla mnie niezłe wyzwanie. Co jak co, ale 700km jeszcze nigdy wcześniej nie zrobiłem motocyklem "na raz", a tu do tego chciałem to zrobić w nocy na mocno obciążonej maszynie... Miodzio :D. Nie wiem, ale już taki jestem, że im coś mi się wydaje trudniejsze, tym silniej chce to zrobić :). Toteż nic mnie nie mogło powstrzymać przed tą próbą :). W końcu opuściliśmy prom. Przebiliśmy się przez bramki i zatrzymaliśmy zaraz za nimi. Tam czekała na Krzyśka jego dziewczyna - nasz "Anioł Stróż". ![]() Tam za bramkami pożegnaliśmy się już z Krzychem, gdyż wiedzieliśmy, że choć jeszcze kawałek będziemy jechać razem, to już dla pożegnań zatrzymywać się nie będziemy... Około 20:00 ruszyliśmy w dalszą drogę. Krzychu jechał z dziewczyną do Krynicy Morskiej, a ja kierowałem się na krajową jedynkę - na Łódź. I już na pierwszym większym skrzyżowaniu ja odbiłem w prawo, a Krzych pojechał prosto. Klakson, machnięcie ręki i... byłem sam. Jednak przeciskając się w korkach w Gdyni parę minut później, nanagle obok mnie gwałtownie zatrzymał się nie kto inny, tylko Krzychu ;). Okazało się, że do okolic Gdańska jechał tą samą drogą co ja i udało mu się mnie dogonić. Ten ostatni wspólny odcinek grzaliśmy szybko. 130-140km/h. Dwupasmówka, to się dało :). Gdzieś przed Gdańskiem Krzychu jednak odbił w prawo, a ja poleciałem prosto. Znowu klakson, pozdrowienie i tym razem już naprawdę zostałem sam. Już robiło się ciemno. Zwolniłem więc do 120km/h i z taką mniej wiecej prędkością jechałem już przez większość drogi do Rybnika ;). Lampa świeciła słabo, ale w sumie nie było tragedii. Za diabła nie widziałem tylko kolein i kilka razy byłem wręcz zesrany, gdy w ciemnościach na taką ogromną cholerę wjechałem, przy zmianach pasa lub przy wyprzedzaniu... O 23:40 byłem już w Toruniu. A ponieważ ciągle jechałem na jednej zupce chinśkiej i paru ciastkach - zatrzymałem się w McShicie, żeby coś zjeść. Po napełnieniu żołądka szajskim jedzeniem i rozgrzaniu kawą, około północy ruszyłem w dalszą drogę. Jechałem zupełnie bez przystanków. Zatrzymałem się na całej trasie ponad ten postój w Toruniu zaledwie trzy razy na tankowanie. Raz w Tczewie, drugi raz we Włocławku i trzeci - przed Częstochową. Potem dopiero w Rybniku wlałem Suzi po korek... Samochody jadące z naprzeciwka co chwila mnie oślepiały. Nie tak sobie tę jazdę wyobrażałem. Myślałem, że będę tylko ja, światło lampy i czarny, uciekający asfalt... Jasne! Z naprzeciwka grzało mnóstwo samochodów, głownie ciężarowych. Waliły po oczach światłami niemiłosiernie. A w jednym miejscu szczególnie. Coś wydało mi się wówczas nie tak, bo jedna cholera jadąca z przeciwka świeciła coś za bardzo. Przytuliłem się instynktownie do pobocza i... minęła mnie na kartki dupna ciężarówka, wyprzedzająca właśnie cały rząd innych... Cud, miód i orzeszki! W oślepiającym świetle nie bardzo dało się rozpoznać, co się na drodze dzieje... I takie "ścigające się" ciężarówki spotkałem jeszcze potem dwa razy :). Musiałem zjeżdżać im z drogi. No cóż, większy ma zawsze racje ;). Natomiast co mi się podobało... Dwa lub trzy razy spotkałem cały konwój TIRów. W każdym z nich było po kilkanaście ciężarówek :). I tak się złożyło, że dwa z tych konwojów udało mi się wyprzedzić "na raz". Długa prosta, lewy pas i jechane! A po prawej jedna za drugą, uciekały w lusterku TIRy... Coś niesamowitego :). Bardzo miło to wspominam... :) Po 1:00 w nocy już byłem w Łodzi. Tam akurat zjeżdżało się do centrum mnóstwo lawet z motocyklami i starych samochodów pokroju Syrenki, gdyż od rana 2 września rozpoczynał się w Łodzi Moto Weteran Bazar. Szkoda, że o tym nie wiedziałem wcześniej. Może bym zorganizował sobie gdzieś spanie i tam z rana zajrzał? Za Łodzą zaczęła się dobra droga - szeroka dwupasmówka - toteż i prędkości zaczęły pokazywać się rzędu 130km/h. Zimno się zrobiło jak cholera i byłem zmarznięty na klocek. Założone na siebie miałem kalesony, spodnie skórzane, ocieplacze na kolana, koszulkę, dwa swetry, polar i kurtkę... I mimo to, było mi naprawdę bardzo zimno... Po 3:00 w nocy byłem już w Katowicach. No i włączył się syndrom Katowic ;). Od samego początku, gdy tylko wymyśliłem, że będę wracał w nocy jedynką, bałem się, że się pogubię w węźle w okolicach Katowic. I tak też się stało... Zjechałem w niewłaściwy zjazd i zacząłem błądzić jak dzika świnia. Zahaczyłem o Będzin, Mysłowice i zjeździłem pół centrum Katowic. Nigdzie za cholere jednej tabliczki na Skoczów, Wisłę czy cokolwiek... Mapę miałem tylko w ogromnej skali, więc mogłem sobie ją wsadzić. Zjechałem w końcu po 30 minutach błądzenia na stację benzynową, gdzie kobitka pomogła mi się odnaleźć przy pomocy mapy... Zjeżdżałem jeszcze potem na drugą stację, ale w końcu wróciłem na E75 i pognałem w kierunku Żor i Gliwic. Nie wiem, jakim sposobem, ale wpadłem na jakąś beznadziejną drogę (chyba to była 928, czy coś takiego) i jadąc przez Ornontowice, znalazłem się w Bełku, skąd już prosto trafiłem do Rybnika... Na stację benzynową zjechałem punkt 5:00 rano. Ponieważ chciałem zrobić rodzince niespodziankę (nie wiedzieli, że wracałem w nocy), a do pracy wstawali o 7:00 - musiałem przegonić jakoś te dwie godziny :). Pojeździłem sobie więc po okolicy, zahaczyłem o Boguszowice i po 6:00 odstawiłem motocykl do garażu. ![]() Potem z garażu już spacerkiem poszedłem do domq, gdzie przywitali mnie bardzo zdziwieni acz uśmiechnięci rodzice... Podsumowanie: Od opuszczenia domu 18 czerwca, przejechałem 5883km. Suza spaliła podczas całej wyprawy 2,5 litra oleju. Średnio paliła w Szwecji i Norwegii 4,2/100km paliwa, ale podczas nocnego powrotu do domu spalanie oscylowało wokół wartosści 5l/100km. Motocykl spisał się rewelacyjnie, choć po powrocie przedstawiał żałosny stan... Wykończone łożyska, brak tylnwego hamulca (zatarł się tłoczek i z czasem hamulec przestał w ogóle działać - w nocy jechałem mając tylko przedni :D), wykończony tylny amorek, rzygające olejem lagi... Wreszcie pokiereszowana lampa, szyba, zegary... Popękane owiewki, porysowany silnik, zniszczone naklejki... Dużo tego się narobiło. Jednak mimo tego wszystkiego - motocykl dowiózł mnie bez sprzeciwów i ani razu tak naprawde nie zawiódł. Oj, Suza, moja kochana Suza... Wyprawa zakończyła się na przebiegu 54603km. <=Poprzedni | ... | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51-73 | 74 | 75-76 | Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |