Skandynawia 2005 (51-73) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<=Poprzedni | ... | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51-73 | 74 | 75-76 | Następny=>
Dni od 51 do 73 - 8.08.2005 - 30.08.2005 No i znowu zaczęły się dni świstaka... Pobudki o 7:20, od 8:00 praca, obiadek o 14:00, od 15:00 praca, koniec o 21:00... 9 sierpnia skończyliśmy pracować wyjątkowo o 20:00, gdyż postanowiliśmy nauczyć się piec chleb. Pomagał nam przy tym nieoceniony Alex :). Od pierwszego przyłożenia chleb wyszedł nam naprawdę przyzwoicie ;). Więc już byliśmy samowystarczalni i przy nastęnych okazjach - piekliśmy sami... ![]() ![]() No tym razem już nie czuliśmy się jak na wakacjach, bowiem dostawaliśmy cholernie monotonne roboty. Przez conajmniej dwa pełne dni, po 12 godzin rąbaliśmy drewno opałowe. Co prawda nie sierkierami, ale i tak można się było urobić... ![]() ![]() Nie ma to tamto - trzeba było pucować ;). ![]() Po wyszorowaniu dachówki wnosiliśmy na dach... 17 sierpnia praca u Yesyesa się definitywnie skończyła. No to jeszcze tego samego dnia przeprowadziliśmy się do szklarni i od ranka dnia następnego - znowu pracowaliśmy. Ten 18 sierpnia był dosyć ciekawy :). Przydzielono nam z Krzychem różne zadania, więc każdy pracował sam. Ja woziłem kamienie na dno jednego z wykopancyh przez nas zbiorników i tak jakoś nikt się nie pojawiał, żeby sprawdzić jak idzie... O 17:00, po bardzo oszczędnym trybie, po prostu zabrakło mi roboty, więc zacząłem szukać jakiegoś szefa ;). Okazało się, że byłem jedynym człowiekiem na całym terenie szklarni. Nie było tam nikogo, żywej duszy. Chyba kwadrans łaziłem, nim zlokalizowałem Krzycha, malującego dom "babci". Stwierdził, że babcia gdzieś pojechała :). Miodzio :). Ponieważ bezrobotny być nie chciałem, to znalazłem sobie puszkę czarnej farby i zabrałem się za malowanie drzwi stodoły. Farba jednak szybko "wyszła", więc wróciłem do szklarni i zacząłem malować jej konstrukcję na biało. I tak przetrwałem do 21:00. Piszę to dlatego, gdyż takich dni było więcej. Zdarzało się, że nikt nas nie pilnował, a my sobie pracowaliśmy nie ponaglani przez nikogo, będąc całkiem sami na całym terenie szklarni... Bywało też, że musieliśmy szukać sobie sami zajęć, gdyż czasem materializował się któryś ze Szwedów i pytał, co robiliśmy do danej chwili. Trzeba się było zawsze czymś pochwalić... Dochodziło do tego, że zeby mieć co robić - kradliśmy farby ;). Gdy nam zabrakło białej do malowania konstrukcji szklarni, to podprowadziliśmy z ganku babci puszkę i... malowaliśmy dalej ;). Potem nam babcia powiedziała, że to nie była farba do metalu, ale my się w sumie tym nie zmartwiliśmy. Szwedzi zaś zakumali, że nie mamy już czym mazać i dostarczyli nam nowych zasobów białej farby :). Poza malowaniem mieliśmy za zadanie dokończyć drugi zbiornik na wodę. Pierwszy Szwedzi ukończyli bez nas, gdy byliśmy w Norwegii. Było więc znowu przycinanie siatki na zbrojenie ścian, zabawa w konstruowanie drewnianej formy i - w końcu - wożenie cementu w taczkach... ![]() ![]() Efekt końcowy... Z codziennych przygód doszła mi do rozkładu jeszcze "przyjaźń" z gryzoniem - polną myszą. Dorwała mi się w nocy do zapasów w plecaku - wyżarła część ciastek, skosztowała szwedzkiej zupki chińskiej, a na deser wszamała i trochę czekolady. Ciągle było jej jednak mało, toteż przy kolejnej wizycie zasmakowała w słuchawkach od mojego mp3 playera. Gdy się rano obudziłem, to już mogłem słuchać muzyki tylko w trybie "mono" :|. Jedna słuchawka znikła... W międzyczasie dostałem też od rodziców z Polski przesyłkę z klockami hamulcowymi. Tutaj - codziennie zapracowany - nie miałem po prostu jak i kiedy wyjechać na poszukiwania sklepu z częściami motocyklowymi... Wysłanie ich bezpośrednio do mnie bardzo ułatwiło mi życie... No i też raz po pracy zabrałem się za naprawę. Zrzuciłem koło, wyjąłem resztki klocków i... kupa. Za cholere nie mogłem wcisnąć tłoczków w zacisk. Pogrzebałem więc po narzędziowni, zaopatrzyłem się w ropę do czyszczenia i dobrą dźwignię ;). No i czyszczenie plus siła razy gwałt w końcu dały rezultaty... Tłoczki się schowały, klocki założyłem i już byłem w siódmym niebie :). ![]() Ostatnie dni w szklarni, to już było odliczanie. Mieliśmy po prostu dość. Od 8 sierpnia pracowaliśmy non-stop, bez dnia przerwy, po 9-13 godzin dziennie. Czekaliśmy na dzień 31 sierpnia jak na zbawienie... No i w końcu się doczekaliśmy :). 30 sierpnia pracowaliśmy jeszcze 13 godzin, ale już następnego dnia mieliśmy zaplanowany wyjazd do Karlskrony na prom :). To było piękne uczucie. Koniec pracy, koniec udręki, koniec zmęczenia i niewyspania! Przed nami był już tylko powrót do domu, do Polski, do najbliższych... W pamięci zaś mieliśmy przecież naprawdę niesamowite wspomnienia, zawarliśmy nowe znajomości, bogatsi byliśmy o mnóstwo doświadczeń i nie tylko... Tak, ten ostatni wieczór to była dla nas prawdziwa ulga... Podczas tych tygodni podkręciłem licznik do 53444km. <=Poprzedni | ... | 45 | 46 | 47 | 48 | 49 | 50 | 51-73 | 74 | 75-76 | Następny=> |
Copyright (c) by zbyhu |