No i wszystko się wyjaśniło.
W czwartek 11 kwietnia, korzystając z pierwszego pogodnego dnia tej wiosny, podjechałem do warsztatu samochodowego Kizy i tam przemierzyliśmy testerem sondę lambda w moim moto. Tester wykazał, że sonda jest martwa.
Wróciłem do domu, na allegro kupiłem nową, dedykowaną do CBF, japońską sondę NTK, która nawet jakoś kosmicznie droga nie była – kosztowała 260zł z przesyłką.
W poniedziałek sonda przyszła, a dziś z samego rana założyłem ją w motocyklu (przebieg 99153km).
Okazało się, że w moto była identyczna sonda – ten sam producent, te same oznaczenia :). Ciekawe ile bym zabulił za nią w ASO Hondy… Pewnie z tysia… Ale mniejsza z tym.
Po naprawie wyjechałem – pogoda była piękna – i… machnąłem 230km. Wskaźnik paliwa stał jak przyspawany, nie chciał opadać :). Po powrocie z rajzy zatankowałem pod korek i obliczyłem spalanie. Wyszło 5,0/100km :). Poprzednio, na uszkodzonej sondzie, przy makabrycznie wolnym jeżdżeniu, na siłę próbując osiągnąć przyzwoite spalanie, osiągałem 5,6-5,8l/100km. Przy normalnym jeżdżeniu wychodziłem ponad 6 litrów… Także nowa sonda uzdrowiła moto. Nawet znikneło to dziwne zmulanie i odtykanie, które obserwowałem od czerwca 2012. Wychodzi więc, że sonda umarła (lub zaczęła umierać) mniej więcej zaraz po odbiorze moto z naprawy alternatora. Kto wie, czy jazda na spalonym alternatorze jej nie „pomogła”…
Nic to, ważne, że moto znowu śmiga jak wściekłe i pali mało, jak zawsze :).