Tak jakoś zaraz po naprawieniu sprzęgła w MZcie musiałem sobie gdzieś śmignąć :). Zresztą, jak cały tydzień pracuję (zbiera się na nowe moto, a co :P), to mogę jeździć tylko w weekendy…
I tak też w sobotę 31 lipca, korzystając z faktu, że Brat wrócił na weekend z pracy ze Słowacji, postanowiliśmy karnąć się gdzieś dalej. Brat pożyczył od Wuja Maraudera i w trzy motocykle wybraliśmy się do Wisły :).
Początkowo był spory pytajnik, czy w ogóle pojedziemy, bo na stacji po zatankowaniu Vulcan Ojca nie chciał zapalić! Leciwy akumulator nie dał rady zakręcić silnikiem…
Ale nie ma to jak fantazja… Przyznam, że jeszcze takiego sprzęta nie paliłem na pych i trochę się tego obawiałem. Ale nie było tak strasznie jak myślałem. Z dwójki chwycił od razu, więc jednak mogliśmy pojechać ;).
W trasie czasem trudno było mi utrzymać się za pozostałymi motorkami, ale generalnie nie mogę narzekać, bo jednak Ojciec i Brat pamiętali z kim jadą i 120 km/h rzadko przekraczali ;]. Ale i tak Etka dostała w dupsko nieźle…
Szczęśliwie dotarłszy do Wisły zabunkrowaliśmy się w jednej knajpce i wszamaliśmy bardzo dobrą kiełbaskę. Nie siedzieliśmy tam jednak zbyt długo, bo wszędzie dobrze, ale w siodle najlepiej… 😀
Powrót zaczął się dość niefortunnie. Co prawda Vulcan odpalił sam, ale co z tego, skoro po chwili Ojciec dał w gaz a on zgasł… Znowu bawiliśmy się w palenie na pych i na szczęście się ono powiodło :). Sam powrót był potem dosyć dla mnie ciekawy, bo zamieniłem się z bratem motocyklami :D. Pierwszy raz jechałem tym Marauderem więcej niż na dwójce…
Muszę przyznać, że jest to kawał maszyny. Najbardziej podoba mi się w niej ten klang… Jest po prostu piękny! A i kopytko jest niczego sobie, choć dużo gorsze od Kawasaki Ojca :D. Ale i tak wystarczające dla mnie (póki co :D). Raz rozpędziłem się tą maszynką do 100 mil/h, co daje równe 160 km/h :). Pierwszy raz śmigałem na motocyklu z taką prędkością i muszę powiedzieć, że o dziwo nie zrobiła na mnie większego wrażenia… Co innego, gdybym leciał tyle MZą! 😛 Wtedy, to pewno dostałbym zawału :). Ale na Marauderze? Owiewka – zero wiatru (no, trochę nogi zwiewało z podnóżków), podwozie – miodzio, zero drgań, niepewności… Ot, jak 110 km/h na MZcie ;).
Potem się już na światłach zamieniliśmy z Bratem na powrót. Hehe, ciekawa to była przesiadka. Teraz dopiero poczułem, jaka ta MZtka jest w sumie słaba… A jeszcze niedawno była dla mnie rakietą, jak siadłem na nią po Wuesce… 🙂
Generalnie wypad zaliczam do udanych. MZta spisała się rewelacyjnie. Raz kulała się równo 82 mile/h przed Marauderem, co daje ciut powyżej 130 km/h :). Dokładnie po przeliczeniu 131,2 km/h ;).
Oby tylko tak dalej! Dobra maszyna z tej MZty.