W środę zajechałem do rodziców i z Ojcem zabraliśmy się za licznik. Udało się zbić oś mechanizmu zliczania kilometrów, dzięki czemu można było wyjąć bęben wskazówki.
Pod spodem był taki mostek z mosiężnym łożyskiem, które okazało się absolutnie wyruchane.
Na szczęście Tata znalazł w swoich zasobach pasujące łożysko z zegara, więc po wydłubaniu starego nabiliśmy na mostek nowe.
Drugim problemem okazał się luźny wałek z magnesem (napędzany linką z koła). Miał on również potworne luzy promieniowe, co mogło powodować bicie i ocieranie o bęben wskazówki. W żaden sposób nie mogliśmy jednak wałka wydłubać z obudowy.
Okazało się, że od spodu licznika wbity jest kołek, który nie pozwala na wyjęcie wałka z obudowy. Kołka nie udało mi się wydłubać, więc w akcie desperacji… wbiłem go głębiej. I to spowodowało, że luz na wałku z magnesem znacząco się skasował. Wiem, że efekt nie będzie zbyt trwały, ale na tym z Tatą poprzestaliśmy.
W czwartek poskładaliśmy licznik do kupy. Nasmarowane zostały wszystkie przekładnie, udało się sklecić mechanizm zliczania kilometrów z takim stanem, jaki był i sprawić, że bęben ze wskazówką ożył.
Wróciłem do chaty, założyłem licznik w moto i wyskoczyłem na testy.
I licznik działa! 😀
I to lepiej niż kiedykolwiek…
Tzn. wskazówka przy dowolnej prędkości jest dosyć stabilna i już nie szaleje powyżej 80km/h. Natomiast te 80km/h motocykl osiąga zadziwiająco łatwo ;). Na prostej z górki bez większych oporów osiągnąłem prędkość 120km/h ;).
Czeka mnie więc korekta napięcia sprężyny w liczniku, gdyż ewidentnie licznik zawyża.
Ale grunt, że znowu działa.