Alpy 2009 (4) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | Następny =>
Dzień 4 - 7 września 2009 Wstaliśmy ok. 8:00 rano. Ponieważ w cenę noclegu tym razem nie mieliśmy wliczonego śniadania, trzeba było kombinować. Szukanie knajpy było bezsensowne, toteż Wojtasik z Pietrą podjęli się operacji zrobienia zakupów śniadaniowych. W zasadzie pasztety czy jakieś konserwy turystyczne mieliśmy w bagażach, ale brakowało nam pieczywa. Eskapada do sklepu okazała się jednak bardzo czasochłonnym przedsięwzięciem i chłopaki wrócili dopiero przed 10:00. Przy śniadaniu zdecydowaliśmy, że pokonamy dzisiaj zaplanowane wcześniej Passo delo Wojtasiko, a potem - z uwagi na bliską lokalizację - machniemy jeszcze traskę Silvretta Hochalpenstrasse. Nazwa nie była mi obca - widziałem jakiś filmik z tej trasy w necie i nie wyglądało to źle :). Pierwsze kilometry musieliśmy pokonać po tej cholernej zatłoczonej E66, ale na szczęście nie było tego dużo. Wkrótce wskoczyliśmy na drogę SS12 biegnącą równolegle do autostrady A22 (nie chcieliśmy płacić za włoskie autobany) i kawałek dalej wskoczyliśmy na docelową SS44, czyli tzw. Giovo Pass (tudzież Jaufenpass). Już na samym początku przełęczy rozdzieliliśmy się. A ściślej rozdzielił nas wspinający się po serpentynach autobus. Ja, Pietra i Wojtasik daliśmy radę go wyprzedzić, a dla Ewera zabrakło miejsca. Potem jeszcze ja z Pietrą w mało rozsądny sposób na lewej agrafce powyprzedzaliśmy cały sznurek samochodów i tam z kolei został Wojtasik. I resztę przełęczy już Ewer i Wojtasik nas nie dogonili, zaś my z Pietrą zasuwaliśmy jakby nas pszczoła w tyłek użarła :]. Na tej też przełęczy wylazło, jak łatwo jest popełnić błąd w Alpach... Wyskoczyłem w pewnym miejscu na kawałek prostej i... zacząłem gapić się po widokach :]. No i gdy spojrzałem znowu przed siebie na drogę, nieco zaskoczyło mnie, że jestem na krawędzi lewego pasa, jadąc na czoło z Mercedesem :]. Gość już hamował, uciekał na swoje prawo i właśnie zabierał się za trąbienie... Przeciwskrętem szybko zwiałem na swój pas i niewiele myśląc po prostu poleciałem dalej :]. Dopiero na górze dowiedziałem się, że Pietra też mało nie wpadł na tego samego Merca tuż przede mną, a Wojtasik z kolei - jadący za nami - oberwał z klaksonu już tak na wszelki wypadek :D. Dojechaliśmy na szczyt przełęczy. Oj, tutaj to już naprawdę było szybko. Ciągle niewyżyci pognaliśmy z Pietrą na łeb, na szyję, zasuwając niemal na 100% swoich umiejętności, odstawiając na bok margines bezpieczeństwa. Trasa momentami była naprawdę kręta i... ciasna. Z prawej mieliśmy zazwyczaj murek oporowy zapobiegający osuwaniu się skał ze stromych zboczy na asfalt, a po lewej barierki i przepaść :). I o ile lewe zakręty zazwyczaj były w miarę widoczne, o tyle prawe były już ruletką. Człowiek nie mógł wiedzieć, czy winkiel nie będzie się zacieśniał, bądz czy jakiś inny równie niewyżyty człek w samochodzie nie będzie zasuwał z przeciwka ścinając zakręt po naszym pasie. Myśli takie kołatały mi się po głowie, ale... nie dało się tam po prostu jechać wolniej ;). Po parunastu kilometrach zatrzymaliśmy się przy szerszym poboczu, by zaczekać na Wojtasika i Ewera, oraz aby zrobić choć jedno zdjęcie z tej fantastycznej drogi. Przy okazji można też było rzucić moczem w przepaść :]. Wkrótce jednak przyszło nam zapłacić za niemal cały dzień przyjemności. Dotarliśmy bowiem do bramek - opłata za przejazd przez Timmelsjoch Hochalpenstrasse. 11e :). Przy okazji przekroczyliśmy też granicę, wracając z Włoch do Austrii. Konkretnie wjechaliśmy w region Tyrolu, którego flaga wydała nam się dziwnie znajoma ;). Ja nalegałem, aby jechać dalej - jak uzgadnialiśmy rano - na Silvrettę. Reszta ekipy jednak niespecjalnie się do tego paliła. Była już prawie godzina 16:00 i w powietrzu zawisł argument, że po przejechaniu Silvretty będzie za późno na szukanie noclegu... W końcu poszliśmy się na kompromis. Zdecydowaliśmy się podjechać praktycznie pod sam wlot na Silvrettę i tam znaleźć nocleg. Dzięki temu z samego rana dnia następnego, bez straty czasu można było ruszyć od razu na winkle :). Już w tej chwili nie pamiętam, czy pogoniliśmy autostradą A12, czy alternatywną drogą B171, w każdym razie w końcu zainstalowaliśmy się na trasie B188 i już wypatrując tabliczek Bed & Breakfast lub Zimmer Frei zajechaliśmy aż do miejscowości Ischgl. Tam znaleźliśmy biuro informacji turystycznej, gdzie przy pomocy zajefajnej cetrali telefonicznej połączonej z (nazwijmy to) terminalem komputerowym, można było znaleźć interesujący nas pod względem standardu i ceny nocleg ze śniadaniem i bezpośrednio się z nim połączyć telefonicznie :). No i dzieki temu parenaście minut później już chowaliśmy nasze motocykle do garażu Gasthoffu i wprowadzaliśmy się do dwóch pokoików po 23e za noc od głowy :]. Nocleg znaleźliśmy w miejscowości Mathon. Po zakupach i powrocie cała nasza czwórka wyległa na taras, gdzie też przy stoliku na kuchenkach odgrzaliśmy sobie zapuszkowane specjały oraz pociągnęliśmy zakupionego austriackiego piwa. Koło 23:00 poszliśmy spać. Budziki nastawiliśmy - bogatsi o dzisiejsze doświadczenia - na 7:30. Nie chcieliśmy kolejny raz aż tak zmarnować poranka. Przez taką bowiem opieszałość pokonaliśmy tego dnia zaledwie 264km i nie wykonaliśmy w pełni zaplanowanej trasy. Aczkolwiek dzień był i tak w 100% udany! :) <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | Następny => |
Copyright (c) by zbyhu |