Jest w Czechach blisko granicy takie jeziorko, na które czasem z Moniką jeździmy. W 2019 r. wybraliśmy się tam dwa razy na motocyklach.
Pierwszy raz był w sobotę 18 maja 2019 r. Początek roku był bardzo upalny, więc już w maju dało się leżeć nad wodą i opalać. Nad jeziorkiem miał się relaksować Browar z rodzinką, więc czemu by nie dołączyć?
Ale nie pojechaliśmy tam tak od razu. Z domu wyszliśmy ok. 10:30 z zamiarem wykonania jakiejś pętli po Czechach w dwa motocykle. I jakąś tam pętlę zrobiliśmy, ale nie pamiętam dokładnie którędy jechaliśmy ;). Celem był odcinek drogi nr 56 z Frydka Mistka do wioski Bila. Dawno temu winklowaliśmy tam z Browarem, jak jeszcze miał FZXa. Traska ta jest w dalszym ciągu mega apetyczna, choć krótka – jakoś tak wydawało mi się, że był ten kręty odcinek znacznie dłuższy. Przed wioską Bila zatrzymaliśmy się ok. 12:00 na poboczu drogi przy skrzyżowaniu.
Przejechał wtedy koło nas jakiś zorganizowany rajd klasyków – kilkanaście zabytkowych motocykli i samochodów. Mijający nas motocykliści mieli na twarzach rogala od ucha do ucha i odmachiwali nam na pozdrowienie.
Ze skrzyżowania tego udaliśmy się już w stronę jeziora, ale zupełnie nie pamiętam którędy. Monika mówi, że skręciliśmy w lewo, co oznaczałoby przejazd za granicę na Słowację. Musielibyśmy wówczas jechać przez Cadcę, Czeski Cieszyn i Karwinę, ale… nie pamiętam tego! 😀
Nie jest to jednak jakoś bardzo istotne. Dość powiedzieć, że nad jeziorko dotarliśmy ok. 14:00. Zaparkowaliśmy sprzęty i poszliśmy się rozłożyć nad wodą. Odnaleźliśmy się z Browarem, rozłożyliśmy koce i – piknik pełną gębą! 🙂
Nawet udało nam się rozpalić jednorazowego grilla (co nie jest wbrew pozorom takie proste) i usmażyć jakieś kiełbaski. Do wody jednak jakoś nikt z nas się nie pchał. Zadowoliliśmy się byczeniem po całości na brzegu.
Sielankę wypoczynku przerwała nam obserwacja nieba, które niestety po jednej stronie zrobiło się granatowe.
Niebo zaczęły w oddali pruć błyskawice, więc czym prędzej się zwinęliśmy i ruszyliśmy w drogę do domu.
Niestety jechaliśmy wprost w oko cyklonu i wkrótce wpadliśmy w mega intensywną ulewę. Przemokliśmy do suchej nitki. Na szczęście do domu mieliśmy tylko 35km…
Drugi wypad nad jezioro to już niedziela 20 października 2019 r. Nie mieliśmy z Moniką pomysłu na spędzenie wolnego dnia, więc najpierw koło południa pojechaliśmy CBFą do Smakosza (tym razem Monika jechała na plecaku), a po obiedzie autostradowo pogoniliśmy do Czech nad naszą wodę. Dzień był wyjątkowo ciepły, jak na późny październik, więc popołudniowa sjesta nad jeziorem była miłym oderwaniem od rzeczywistości.
Nad jeziorem ludzi prawie nie było, więc mieliśmy święty spokój i ciszę.
Miło było zanurzyć nogi w zimnej wodzie i pobyczyć się na trawie…
Do domu ruszyliśmy po 16:00 i podczas powrotu motocykl przekręcił 170kkm.
Tak się śmiesznie złożyło, że wypadło to dokładnie w dwunastą rocznicę zakupu CBFy :).
Jeziorko w Czechach jest świetne. Woda względnie czysta, są miejsca z mikro-plażami, sporo trawy wokół z możliwością rozłożenia się, a w jednym miejscu jest nawet sklep, w którym można nabyć coś do picia. W lecie byliśmy tam samochodem i pływaliśmy po jeziorze pontonem, którego z racji gabarytów nie da się zabrać na motocykl ;). Chciałbym kiedyś pojechać tam, wypłynąć wieczorem pontonem na środek i po zmroku po prostu leżeć i lampić się w gwiazdy. Może w następnym roku się uda…