18 kwietnia 2005 roku na 4um pojawił się temat z zaproszeniem na mszę w intencji motocyklistów, która miała się odbyć w niedzielę 24 kwietnia o 14:00 w Raciborzu…
Wątek przeczytałem, zacząłem obserwować i czekałem co pokaże życie ;). W końcu mój motocykl był jeszcze w naprawie…
Ale już następnego dnia odebrałem Suzę od mechanika, toteż moje szanse przejechania się na mszę troszkę wzrosły :). W domu zakomunikowałem Ojcu, że moglibyśmy się tam przejechać i czekałem co się będzie działo.
W niedzielę decyzja zapadła – jedziemy :).
Po południu zadzwonił do mnie Bronx. W grupie jechać raźniej, więc się zgadaliśmy na stacji BP w Rybniku na 13:20. Zadzwoniłem w takim razie też do Mariana – i już były cztery motocykle :).
O 13:15 podjechaliśmy na stację, gdzie już na nas czekał Bronx. Ja jechałem oczywiście GSem, a Ojciec z Mamą na Vulcanie. Po 5 minutach pojawił się też Marian, więc skład mieliśmy kompletny :). Można było ruszać.
A więc na Racibórz!
Trasa była bardzo przyjemna, choć krótka :). Pogoda dopisała, to człek chciałby pojechać gdzieś dalej… 😉
O 13:50 wbiliśmy się do Raciborza, gdzie po prostu zostałem powalony ilością motocykli! Było tego chyba z 300 maszyn!
Zaparkowaliśmy graty na rynku i korzystając z pozostałego do mszy czasu chwyciliśmy za aparaty…
Msza była naprawdę bardzo przyjemna. Ciekawie to wyglądało – armia ludzi w skórach i czerni, zazwyczaj tak nisko oceniana przez ogół społeczeństwa – tu potulnie stała skupiona, zamyślona, poważna… Jak to określił sam ksiądz – byliśmy jak owieczki z reklamy mentosa :). W kościele spokojni, jak pasące się owce, zaś poza nim – dosiadamy kosiarek i… stajemy się sobą :). Co by nie mówić – trafne porównanie ;).
Po mszy nastąpiło uroczyste poświęcenie motocykli.
Podczas święcenia już powoli „byliśmy sobą” 😉 – co bardziej niecierpliwi strzelali z wydechów i przypalali lacze…
Ja osobiście też kilka razy zmusiłem swój tłumik do oddania wystrzału, ale że w sumie nie bardzo chciał, to nie męczyłem go długo ;).
No a potem ruszyliśmy na paradę!
Zagrzmiały setki silników motocyklowych, dziesiątki klaksonów i z wolna korowód ruszył…
W czymś takim jeszcze udziału nie brałem :). Setki sprzętów, po dwa trzy obok siebie, jeden za drugim kulały się powoli długim sznurem, bez pośpiechu, w szpalerze przyglądających się widowisku mieszkańców Raciborza :).
Długość kolumny trzeba by mierzyć w setkach metrów jak sądzę :). Oficjalnie można było podczas parady jechać bez kasku, co również dodawało smaczku… Po prostu – miodzio!
Kulaliśmy się tak przez spory odcinek blokując ruch w połowie Raciborza :P. Klaksony praktycznie nie cichły ani na chwilę (przynajmniej mój nie :P). Na a co niektórzy nawet podczas jazdy strzelali z wydechów :).
Bronx w pewnym momencie również wpadł na ten pomysł. Strzelił mi nagarem prosto w ryja, po czym nagle… motocykl mu zgasł!
Wyhamowałem centymetr od jego tłumika. Zdążyłem tylko ucieszyć się swoim refleksem, po czym… ktoś przyładował we mnie od tyłu! Przodem dobiłem do Bronxa :).
Szybko zjechaliśmy na pobocze. Ten co mnie staranował z uśmiechem pojechał dalej. Bronx na szczęście odpalił po chwili bez kłopotów swoją Cebrę, a ja po szybkich oględzinach strat (podgięta rejestracja, wybity z zaczepów klosz lampy) też mogłem jechać dalej :).
Wkrótce dojechaliśmy do właściwego zlotowiska – był to spory ogrodzony teren, gdzie można było sobie coś zjeść i się napić. Impreza trwać miała tam do dnia następnego, ale ja z racji dużej ilości nauki musiałem szybko spadać do domu…
Bronx wkurzony na maxa na swój motocykl popisowo spalił na wjeździe gumę, po czym odgrażał się, że z Hondy zrobi grilla :).
Mnie też korciło, żeby troszkę przypalić oponę, ale się jakoś powstrzymałem…
Na zlotowisku siedziałem tylko 15 minut. Spotkałem Kudżę i kilku 4umowiczów (Muzyka, Gixera, Motomankę i innych).
Żeby nie ta nauka, to bym posiedział…
Cóż, życie.
Do Rybnika pojechaliśmy we dwóch z Bronxem. Marian musiał jechać w innym kierunku, a rodziców gdzieś zgubiłem podczas parady. Potem się okazało, że się z niej urwali i pojechali w stronę Rud…
Co mogę rzec jako podsumowanie?
Wypas! Taka parada to jest to :). Co prawda jadąc „w środku” nie bardzo widać całkowity efekt, ale w końcu nie można i jechać i jednocześnie patrzeć z boku :). A poza tym – wolę jednak jechać :).