Goramo wysłał mi zaproszenie na Wiśniówkę, tj. zlot fanów i użytkowników Hondy CB Seven Fifty. Okazało się, że forum tego motocykla dalej istnieje i nawet mój login z 2005 roku nie został skasowany 🙂 . Kiełbę z ogniska zawsze lubię zjeść, więc się zapisałem. Zlot odbywał się w dniach 26-28 kwietnia 2024 r. w Chomiąży Książęcej nad Jeziorem Ostrówieckim.

Wyjechać mogłem w piątek po pracy. Tyle dobrego, że udało mi się wyjść nieco wcześniej, więc startowałem na zlot ok. 13:00. Ale jechałem sam.

Aby dotrzeć na miejsce w miarę sprawnie, przeprosiłem się z autostradą. Zapiąłem A1 i jechałem tak długo, aż zaświeciła rezerwa. Zrobiłem krótki postój na BP na uzupełnienie płynów i ruszywszy dalej, z autostrady zjechałem na DW252 gdzieś na wysokości Włocławka. Resztę trasy już machnąłem szlakiem koziej dupy i na miejscu zjawiłem się chwilę przed 18:00.

Na miejscu miałem przez chwilę wrażenie, że pomyliłem zloty, gdyż z 50% sprzętów stanowiły BMW, a przekrój maszyny w 75% stanowiły turystyczne enduraki 😉 . Z Hond była jakaś jedna CBFa i GoldWing. Sevenka nie pojawiła się ani jedna :D.
Przez pierwsze dwie godziny łaziłem i gawędziłem ze zlotowiczami, rozgościłem się w przydzielonym mi pokoju, a po 20:00 poszedłem odpalać ognisko. Byłem już wściekle głodny, a jakoś nikt się za to zabrać nie chciał.

Ogień zapłonął o zmierzchu i – dalej będąc sam – upiekłem sobie kiełbasę. Potem ludzi trochę zmigrowało do ogniska, gdy zrobiło się chłodniej.
No i co tu dużo gadać – zlot jak zlot 🙂 . Piwo, ogień, kiełbaski, fajna atmosfera, pogaduchy o motórach…

Następnego dnia wstawałem niespiesznie, jakoś po 8:00. Nie miałem ciśnienia na jakieś poważne jeżdżenie i nie byłem w tym odosobniony.

Po śniadaniu udaliśmy się spacerkiem nad pobliskie jeziorko.

Pogoda była piękna, więc zakotwiczyliśmy na molo i przy bryzie znad wody, gawędziliśmy sobie przez blisko godzinę.

Potem spacerkiem wróciliśmy do ośrodka i zmontowaliśmy ekipę na małą motocyklową wycieczkę, z nastawieniem na zjedzenie obiadu.
Wyjechaliśmy o 11:30 i spacerowym tempem zajechaliśmy do Kruszwicy pod Mysią Wieżę. Tam opędzlowaliśmy lody i zwiedziliśmy okolicę „na sępa”, czyli wszędzie, gdzie nie trzeba było płacić haraczu.

Po leniwej godzinie dosiedliśmy motocykli i pojechaliśmy do centrum Gniezna. Tam w sporym ruchu szukaliśmy parkingu przez dłuższą chwilę, a potem deptakiem przeszliśmy się kawałek, szukając wolnych stolików na powietrzu. Takowe się bez wysiłku znalazły, więc ok. 16:00 wjechało na tapetę żarełko. Byłem już wściekle głodny…

Posileni wróciliśmy do motocykli i tam postanowiłem oderwać się od grupy. Byłem w rejonie, które historycznie zamieszkiwała moja rodzina, więc chciałem pokręcić się po miejscowościach, o których czytałem w rodzinnych przekazach i aktach metrykalnych. Zaliczyłem Gałęzewo, miejsce urodzenia mojej prababci oraz Popowo Tomkowe, tj. miejsce gdzie urodził się mój niedoszły pradziadek (odkrycie jego historii zajęło mi dobrą dekadę!).
A przy okazji w przeciągu godziny jeżdżenia zaliczyłem Rzym, Wenecję i Paryż 😉 .

Do ośrodka wróciłem po 19:00 i ku mojemu zaskoczeniu ognisko jeszcze nie było rozpalone. No żesz, nic nigdy się w tym temacie nie dzieje, jak sam tego nie ogarnę!
Na szczęście tym razem chociaż Raphi poszedł mi pomóc w rozpaleniu, więc chwilę po 20:00 już ogień zaczął nas ogrzewać.

Pogoda cały dzień nam sprzyjała i wieczór był nie mniej przyjemny. Piwko, kiełbaska były genialnym zwieńczeniem zlotu.

Niedziela przywitała nas słoneczkiem, więc powrót zapowiadał się elegancko.

Pożegnawszy się z ekipą, w drogę z Raphim ruszyliśmy przed 10:00 i tym razem planem było unikanie autostrad. Jechaliśmy „kozią dupą” przez Konin, Kalisz i Kluczbork, gadając sobie całą drogę przez interkomy.
Około 13:00 wypatrzyliśmy fajnie wyglądający Dworek Ostoja, więc zatrzymaliśmy się na obiad. Schabowe i herbatka na rozgrzewkę dobrze nam zrobiły 🙂 .

Po 14:00, wsiadając na mopliki, pożegnaliśmy się już, gdyż Raphi chciał odbić na Lubliniec (chyba), aby polecieć do Krakowa, a ja leciałem dalej prosto na południe, przez Zawadzkie, Sośnicowice i Rudy. Po drodze Tygryskowi pękło 30kkm 🙂 .

Do domu dotarłem ok. 15:20.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *