Jesienny zlot forum Hoonda zorganizował niezawodny w tym zakresie Gitner. Miejscem zlotu była Okuninka na pograniczu z Ukrainą, a terminem 15-17 września 2023 r.
Wyjątkowo dla mnie miałem wolny piątek, więc mogłem wyjechać sobie z rana. Umówiłem się więc dosyć luźno z Nazarejskim, żeby w razie sprzyjających okoliczności spotkać się na trasie.

Wyleciałem sobie po 8:00 „na szybko” do Dąbrowy Górniczej, skąd już wytyczony miałem szlak drogami coraz niższej kategorii. Najpierw krajówką przez Szczekociny, Jędrzejów po Chmielnik, a dalej już wojewódzkimi drogami, objeżdżając Jezioro Chańcza, a potem Ostrowiec Świętokrzyski od południa. Dojeżdżając do Solca nad Wisłą, gdzie mieliśmy z Nazarem umówiony punkt kontrolny, ten ostatni zadzwonił do mnie z pytaniem, gdzie jestem. A, że byłem blisko, to łaskawie postanowił na mnie zaczekać 😉 .

Knajpa, gdzie mieliśmy w Solcu spotkać się i zjeść, okazała się zamknięta. Gdy zatem wykonaliśmy już powitalne ocieranie z Nazarem i obecnym na miejscu Menelem (taka ksywka, nie żul przypadkowy), pojechaliśmy szukać papu. I paliwa, bo mi wyszło.
Szamę znaleźliśmy w wiosce o ciekawej nazwie – Wilkołaz Pierwszy. Szyld knajpy namawiał na Pizzę prosto z pieca, więc zatrzymaliśmy się. Żarełko wjechało i było takie całkiem nie ostatnie. W każdym razie głód nam już nie groził, a rozwolnienie później nie przyszło.

Od Solca oczywiście prowadził Nazarejski, więc nie prosto do celu.

Wytargał nas prawie pod Hrubieszów, skąd jechaliśmy terenem przygranicznym na północ drogami 844 i 816, wzdłuż Ukrainy. Zakupy na wieczorną biesiadę ogarnęliśmy we Włodawie.

Na zlotowisko dotarliśmy ok. 18:30. Był to Ośrodek Szkoleniowo-Wypoczynkowy Lotniczej Akademii Wojskowe „Orlik”.

Spora ekipa już urzędowała, ale oczywiście żaden tyłka nie ruszył, aby uruchomić ognisko. Także, gdy tylko ogarnąłem się z wprowadzaniem do domku, ruszyłem walczyć o ogień.
Bój zakończył się wygraną, także impreza dosyć szybko przeniosła się nad ognisko, gdzie też wjechały kiełbaski na kije. I to było to! Starzy znajomi, piwko, przyjemny wieczór… Fajnie było te wszystkie gęby zobaczyć. Można powiedzieć, że zostali już tylko najtwardsi, stali bywalcy, w tym Rupert, Adriano, Barorasty, Gitner, Andzia, PeterS, Aro i Turos. Ten ostatni zresztą przyjechał na świeżo kupionym KTMie.

Z ciekawostek, choć dziwnym zbiegiem okoliczności nieudokumentowanym zdjęciami, na zlocie pojawił się… Zbyhoo! Ten sam, który w czasach Napoleona pomagał mi kupić MZ ETZ 250 🙂 . Cholernie fajnie było go zobaczyć! Po latach błądzenia z jakimiś parchami spod znaku Suzuki kupił sobie wreszcie Hondę – NCka, więc przyjechał integrować się z Hondziażami. Pewnie nie wiedział jeszcze, że większość nie jeździ już na Hondach 😉 .
Biesiada trwała do późnej nocy. Nawet nie wiem, o której odpadłem spać, ale było na pewno po północy.

Następnego dnia wstałem sobie w okolicach 8:00 rano. Nazarejski już urzędował ze swoim słynnym „wulkanem”, więc załapałem się na kawę 🙂 .

Po śniadaniu i porannej zamule, zaczęły rodzić się plany motocyklowe. Ludzie podzielili się w grupki mniej lub bardziej ambitne. Ja dołączyłem do tej pierwszej, czyli Nazarejskiego, Ruperta i Menela. Celem okazała się Białowieża.

Wycieczka ta była kwintesencją „nazarejskiego stylu” motocyklowej turystyki. Wyglądało to mniej więcej tak:
Dzida, dzida, dzida – postój na fajkę.
Dzida, dzida – o radary wojskowe! No tak, wojna. E, Nazar nawet nie widział…
Dzida, dzida – postój na Orlenie na wlocie do Białowieży.

– To co, tankujemy i wracamy? – pyta retorycznie Nazar.
Tankujemy, zawracamy i dzida, dzida…
Nazar zgłodniał, postój w Hajnówce na schabowego.

Pojedzone, to dzida, dzida, dzida – postój na fajkę.
– Ej, jedziemy na trójstyk granic? – pytam.
– Oj tam, nuda, po co? Słupek nad rzeką.
Dzida, dzida, dzida – zakupy we Włodawie po całym dniu zapierda**nia… 😉 Nakręciliśmy ponad 450km!

Po zakupach uznałem, że jednak chcę ten trójstyk zobaczyć i dopiero wtedy Rupert stwierdził, że też jedzie. I wreszcie było fajnie! 😉
Na trójstyk podjechaliśmy chwilę po 18:00, tuż przed zmrokiem.

Byliśmy tam sami, więc panowała przyjemna cisza. Bug płynął leniwie, a zza wody, z głębi lasu dochodziły basowe pomruki jeleni, rozpoczynających właśnie rykowisko. Klimat nieziemski!

Natrzaskaliśmy z Rupertem za dużo zdjęć i ok. 19:00 wróciliśmy do ośrodka.

    Wieczór był praktycznie kopią poprzedniego dnia. Przy ognisku siedzieliśmy do późnej nocy, gawędząc na wszystkie tematy. Bez ekscesów, upalania motocykli i nadużywania alkoholu. Starzejemy się! 😉

    W niedzielę na nogach byłem już o 8:00.

    Śniadanko, kawka i… uznałem, że może przed wyjazdem warto zobaczyć, gdzie jestem. Spacerem zainteresował się Konjo, który wczoraj do nas dojechał. Okazało się, że mamy pod nosem Jezioro Białe, więc niespiesznie poszliśmy nad jego wody.

    Tam chwila relaksu i molestowania krokodyla, o czym wróciliśmy do ośrodka.

    Powrót do domu wisiał w powietrzu.
    Pożegnawszy się z wszystkimi w drogę ruszyliśmy w trzy sprzęty – Nazar, Konjo i ja. Prowadził Nazar drogami wojewódzkimi, więc średnio mnie interesowało, gdzie jadę 😉 .

    Około 11:00, po zatankowaniu, Konjo oderwał się od nas i poleciał w swoje strony, a my z Nazarem zajechaliśmy do Nowej Dęby, aby posilić się Najlepszym Kebabem Na Ziemi (wg. Nazarejskiego).

    I to było w sumie tyle wspólnej jazdy, gdyż po wczorajszej szarży do Białowieży miałem już dosyć motocyklowych wrażeń i chciałem po prostu dotrzeć do domu. Odłączyłem się więc od Nazara, aby pogonić autostradą. A4 zapiąłem w rejonie Sędziszowa Małopolskiego i cisnąłem bez opamiętania i postojów aż do samego domu, gdzie bez przygód dotarłem chwilę przed 16:00.

    I tak jakoś zupełnie przypadkiem zacząłem kolekcjonować trójstyki granic. Dwa mimowolnie odwiedziłem z Raphim, teraz wpadł trzeci… Połowa jest, a więc i plan na przyszłość 😉 .
    Muszę pojechać na Mazury! 🙂

    Dodaj komentarz

    Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *