Męska Rumunia 2018 (5) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 |
Dzień 5 - 22 wrzesień 2018 r. No i nastał ostatni dzień wyjazdu. Dzień, który miał być stosunkowo lekki, bowiem mieliśmy do pokonania tylko 400km, więc w teorii mogliśmy dojechać do Rybnika wczesnym popołudniem. - Panowie, to nie może być tak, że my sobie po prostu wrócimy do domów, musimy jeszcze coś fajnego wymyślić. – stwierdził Browar. Żeby nie było zbyt dobrze, za oknem lał deszcz. Od razu, jeszcze w pokoju, ubraliśmy na siebie kombinezony przeciwdeszczowe i po wszystkich porannych rytuałach w drogę ruszyliśmy ok. 10:00. Po ok. 130km jazdy zjechałem na stację paliw Slovnaft na wysokości wioski Sekule. Minęło dopiero półtorej godziny w siodle a mnie tyłek już odpadał i chciałem zdjąć kombinezon przeciwdeszczowy. Gdy zaparkowałem, Browar zatrzymał się obok i spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: - "I po uj Ty się zatrzymujesz?” Wtedy dołączył do nas rozemocjonowany Ynciol i popatrzył nas nas wzrokiem mówiącym: - "Jak to kurła dobrze, że wreszcie się zatrzymaliście!" W przedniej oponie jego Tygryska nie było powietrza... - Jeach! O to chodziło, o tym rano mówiłem! Coś się dzieje! – ucieszył się Browar. Jego radość szybko jednak wyparowała. Triumph Tiger XC800 jest bowiem wyposażony w średniowieczne koła z dętkami. Tu nie dało się tak łatwo sprawy rozwiązać, jak to zrobiliśmy wczoraj z moim motocyklem. Łatanie takiej pany, to zdejmowanie koła, opony, klejenie dętki… A do tego trzeba mieć przede wszystkim odpowiednie narzędzia, a takich Ynciol nie posiadał. To może też nie byłby aż taki kłopot, bo na stacji benzynowej mogliśmy narzędzia pożyczyć od kierowców ciężarówek, ale niestety Triumph Tiger XC800 wyposażony jest w futurystyczną oś przednią, którą odkręca się kluczem ampulowym (inbusem) o rozmiarze 17. Nikt normalny takiego klucza nie wozi ze sobą, bo przypomina on ciężarem i rozmiarem kilof. Byliśmy więc w dupie. Biegaliśmy po stacji od TIRa do TIRa w poszukiwaniu brakującego klucza przez ponad godzinę i nic. Browar odwiedził lokalną budowę i pojechał nawet do oddalonego od nas o 20km sklepu z narzędziami. Wszystko na nic… Ynciolowi pozostało więc tylko assistance. Zadzwonił, zgłosił szkodę i zaczął się cyrk. - Holowanie do najbliższego serwisu, diagnoza, naprawa. - A gdzie jest najbliższy serwis? - W Bratysławie. Czyli jakieś 70km w przeciwnym kierunku do naszego… Uzupełniliśmy z Browarem zbiorniki w motocyklach i ruszyliśmy za lawetą. Ta poganiała ostro - 140-150km/h praktycznie nie schodziło nam z budzików. Motocykl swój postawiłem przy bramie wjazdowej na firmowy plac i wysłałem do Browara pinezkę lokalizacyjną, żeby wiedział gdzie ma do nas przyjechać. Browarowi na szczęście udało się kupić brakujące nam narzędzie, więc gdy do nas wrócił, szybko przednie koło wylądowało na betonie. Gość z lawety pożyczył nam łyżki do opon i kompresorek elektryczny, więc mieliśmy wszystko, co potrzebne do naprawy. Trochę naszarpaliśmy się ze zdjęciem opony, ale w końcu zeszła z felgi. Aby przyspieszyć pompowanie koła wstrzeliliśmy w dętkę ostatnie dwa posiadane naboje z zestawu naprawczego po czym podłączyliśmy kompresorek. Ten pokazał ciśnienie 1 Bara, ale jego wysiłki, żeby oponę dopompować, szły na marne. Warczał, warczał, a manometr stał w miejscu. Browar szybko uznał, że to kompresorek jest do dupy i trzeba podjechać na jakąś stację. Ale on jest optymistą… Grubo po 17:00 ruszyliśmy na poszukiwanie stacji paliw. Pierwsza, na jaką zjechaliśmy w centrum Bratysławy, nie posiadała kompresora. Zdecydowaliśmy wtedy, że odpalimy w guglach trasę do domu i na pierwszej napotkanej stacji koło dopompujemy. No i jak to w tego typu sytuacjach bywa dwie stacje przegapiłem, a za Bratysławą pierwszą napotkaną był… ten sam Slovnaft, na którym koczowaliśmy wcześniej kilka godzin, czekając na lawetę :). Wróciliśmy do punktu wyjścia… I to we wszystkich aspektach, bowiem dopompowanie koła do prawidłowego ciśnienia wykazało, że cały nasz wysiłek poszedł na marne. Dętki nie udało nam się załatać lub zrobiliśmy w niej nową dziurę, szarpiąc się z łyżkami przy zakładaniu opony na felgę… Miodzio! Pianka poszła w oponę i Piankowy Marynarzyk pojechał. Zamiast 5km pokonaliśmy ponad 20km, bowiem nie mieliśmy czym napompować koła i trzeba było znowu zjechać na najbliższą stację. Ta znalazła się dopiero po przekroczeniu granicy z Czechami, niedaleko wioski Ladna. 20km po autostradzie z prędkością 50km/h… Próba dopompowania koła wykazała, że pianka niestety nie pomogła. Powietrze dalej uciekało z opony i to chyba nawet szybciej niż poprzednio… I co? I cud! Nagle się dało! Względem naszego położenia z przedpołudnia dystans do domu zmniejszył nam się o zaledwie 24km – z 280 na 256km. Ale to wystarczyło, żeby konsultant bez najmniejszego problemu zaproponował Ynciolowi holowanie do Polski! Z jednej strony spora ulga, ale z drugiej… Nosz kurwa, nie dało się tak wcześniej? Uniknęlibyśmy niepotrzebnego jeżdżenia, holowania, nerwów i straty czasu. Ponadto firmę ubezpieczeniową na pewno drożej wyszło dwukrotne holowanie, którego sumaryczny dystans był znacznie większy, niż jakby od razu przystali na transport Ynciola do Polski… Naprawdę ktoś w tej firmie powinien dostać Order Przedsiębiorczości. Przybiliśmy sobie pionę na pożegnanie i ok. 20:30 ruszyliśmy z Browarem do domu. A raczej wystrzeliliśmy jak z procy. Zmęczony wszystkim co się wydarzyło, chciałem jak najszybciej znaleźć się w Rybniku. Odpaliłem wrotki i jeśli tylko się dało, to grzałem 160km/h non stop. Zwolnić musieliśmy tylko w kilku miejscach, na zwężkach i przy robotach drogowych. Jechaliśmy zupełnie bez przystanków, więc dzielące nas od Rybnika 250km łyknęliśmy w ok. 2h. Na stację Crab w Gotartowicach, skąd ruszaliśmy 5 dni wcześniej, wjechaliśmy ok. 22:30. I tyle! :) Biedny Ynciol czekał na lawetę do prawie 1:00 w nocy, a do domu przyjechał w niedzielę nad ranem. Powrót zamknął się dystansem 574 km. Pokonana trasa. W sumie podczas całego wyjazdu przejechałem 2692 km. Wyprawa, pomijaąc ostatni dzień, udała nam się rewelacyjnie. Rumunia jak zwykle nie zawiodła, jej klimat znowu mnie powalił i choć byłem tam już piąty raz, to ani przez chwilę nie żałowałem obranego celu wyjazdu. Pięknym prezentem była też pogoda, która o tej porze roku mogła nam się trafić zdecydowanie gorsza... Motocykl spisał się na medal. Łyknął trochę oleju, ale przy takim przebiegu, to już ma do tego prawo. Po powrocie okazało się też, że z tylnej opony dalej schodziło powietrze, choć nasza doraźna naprawa była szczelna. Trzeba też przyznać, że mieliśmy bardzo dużo szczęscia z tą Ynciolową oponą. Gdyby panę złapał już pierwszego dnia, cały wyjazd by nam się po prostu nie udał. A tak zaliczyliśmy wszystko, co mieliśmy w planie i tylko powrót do domu nam się trochę przeciągnął. Ponadto Ynciol mógł zaliczyć widowiskową glebę, bo dętka strzeliła mu na autostradzie w deszczu... Także nie ma co narzekać, fart był! No i cóż. Kolejny Męski Wyjazd staje się historią. A mnie już ciekawi gdzie znowu pojedziemy i kiedy... I już się nie mogę tego doczekać! :) <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |