Męska Rumunia 2018 (2) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | Następny =>
Dzień 2 - 19 września 2018 r. W nieocieplonym domku spało mi się rewelacyjnie! Chłód przenikający do środka nie doskwierał dzięki grubej pierzynie, a świeżym i zimnym powietrzem oddychało się ciut lepiej niż polskim smogiem. Nie obudziły mnie nawet koncerty kilkunastu okolicznych kogutów, które w środku nocy konkurowały chyba o to, który nie trafi rano do zupy. Usłyszałem je tylko przez konieczność wyjścia do toalety. Obudziliśmy się ok. 8:30 lokalnego czasu. Śniadanie zjedliśmy sobie korzystając ze stolików przy wejściu do domku. Podarowane nam wczoraj pomidory były genialne w smaku i bardzo ożywiły kanapki, do których nie mieliśmy masła. Okazuje się, że nie tylko mięso smakuje w Rumunii lepiej – warzywa też potrafią mieć dużo pełniejszy smak. Leniwy poranek opóźnił wyjazd aż do 11:00. Na dzisiejszy dzień zaplanowany mieliśmy dojazd do Transalpiny. Nie wybraliśmy jednak najszybszej drogi, tylko taką, która dawała nam możliwość do winklowania. Czyli tę samą, którą jechałem w 2015 r. Czyli z Beius do Stei po DN76 i potem w lewo do Gminy Albac po DN75. I o ile ten pierwszy odcinek był tylko tranzytem (po nota bene już wyremontowanej drodze, bez wahadeł i masakry sprzed paru lat), to drugi już dał nam solidną frajdę z ujeżdżania motocykli. Prowadzi on krętym, genialnym asfaltem na pograniczu Parku Narodowego Apuseni, przez pasmo górskie o tej samej nazwie. Już po 40 minutach od opuszczenia kempingu suszyliśmy więc zęby z radości na półce widokowej, po wielu smakowitych zakrętach. Knajpa wyglądała trochę jak bar mleczny rodem z PRL-u, choć tu brało się jedzenie na wagę. Z racji dosyć ograniczonego wyboru wzięliśmy sobie wszyscy ten sam zestaw, składający się z ziemniaków, nadziewanego kotleta schabowego i surówki. Podczas posiłku nagle podeszła do nas starsza, dosyć elegancko ubrana kobieta i w tym samym momencie na stół podano nam trzy kawałki jabłecznika. Babeczka zaczęła coś do nas mówić po rumuńsku, z czego zrozumieliśmy tylko „accidente” i „morti”. Chyba szybko pojęła, że niestety niewiele rozumiemy, więc z torebki wyciągnęła zdjęcie, na którym widniał młody facet ubrany w motocyklowe ciuchy. Od razu zrozumieliśmy, że mówiła o swoim synu, który musiał zginąć na motocyklu… Zrobiło nam się trochę dziwnie, niemniej podziękowaliśmy grzecznie za ciasto, wyraziliśmy współczucie dla jej straty i… kobieta odeszła w stronę zaplecza knajpy. Memento mori. Jabłecznik zjedliśmy z trudem. Po obiedzie byliśmy pełni jak bąki, ale nie wypadało nam ciasta zostawić. A kawałki dostaliśmy naprawdę solidne… Po obiedzie ok. 15:00 ruszyliśmy dalej i w jakieś 10 minut przeskoczyliśmy do Sebesu. Tam już rozpoczęła się droga DN67C prowadząca bezpośrednio na Transalpinę :). Asfalt na tej trasie przez lata uległ ogromnej poprawie i teraz praktycznie w 99% jest doskonałej jakości. Pogodę przez cały dzień mieliśmy fantastyczną – jak na późny wrzesień zupełnie bezchmurne niebo i temperatury w okolicach 20 stopni były najlepszym prezentem, jaki mogliśmy dostać. Jechało się więc wyśmienicie i gnaliśmy na ile tylko umiejętności nam pozwalały. Na ten 1% złej nawierzchni wypadliśmy na pełnych obrotach, z ostatniego zakrętu przed Obarsia Lutrului. Nagle najechałem na uskok końca jednej warstwy asfaltu, potem drugi i… dalej już był tylko dziurawy szuter. Jadąc z przodu musiałem ostro hamować i ostrzegawczo włączyłem chłopakom światła awaryjne, aby wytrącić ich odpowiednio wcześnie z transu szybkiej jazdy. Zebraliśmy się do kupy i zatrzymaliśmy. Browar miał oczy jak 5zł i uśmiech większy od wizjera kasku. A przecież tak naprawdę jeszcze nie wjechaliśmy na Transalpinę… Ynciol wyciągnął GoPro i podjechaliśmy ok. 17:15 pod tablicę wyznaczającą początek celu dzisiejszego dnia. Szybka wspólna fotka i… Ogień! :) Browar trzymał się za mną i co rusz słyszałem, jak szoruje metalem o asfalt. Boczna stopka w jego Tygrysku miała przykręcone takie akcesoryjne aluminiowe poszerzenie, które ma zapobiegać zapadaniu się kosy w miękkim podłożu. Wystawało to w bok na tyle arystokratycznie, że przeszkadzało w radosnym skręcaniu. Browar nie miał lekkiego życia z tym cholerstwem, ale cholerstwo nie miało też lekko z Browarem. Do końca wyprawy poszerzenie zmalało o dobre 2cm ;). Zatrzymałem się dopiero przy punkcie widokowym w górnych rejonach przełęczy i gdy znowu byliśmy w komplecie, zjechaliśmy na trawę, aby móc podelektować się panoramą Karpat i emanującym z niej spokojem. W takich momentach życia chciałoby się, aby mogły one trwać jak najdłużej. I aby to osiągnąć postanowiliśmy poszukać noclegu w górach, na samej przełęczy. Nawet przewinął nam się w rozmowach projekt, aby zostać na Transalpinie przez cały następny dzień, kosztem Szosy Transfogaraskiej... Po kolacji ociężale poszliśmy już do naszego pokoju. Tam każdy z osobna wziął prysznic i końcówka dnia jakoś zleciała na słodkim lenistwie. Spać poszliśmy grzecznie – przed 23:00. Tego dnia pokonaliśmy 325 km. Pokonana trasa. <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | Następny => Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |