Montenegro 2007 (9) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 |
Dzień 9 - 5 maja 2007 Pobudka o 8:00 rano. Chcieliśmy wystartować o 9:00, bo do domu jeszcze ładny hektar :). Żona Valtera przygotowała nam wypasione śniadanko, więc szybko w komplecie wylądowaliśmy przy stole. A gdy już pojedliśmy, cyknęliśmy sobie kilka pamiątkowych fotek :). Śniadanko Wymieniliśmy się jeszcze mailami i poszliśmy do garażu po motocykle. Kilka pożegnalnych fotek, po czym - po bardzo serdecznych podziękowaniach z naszej strony - na koń! :) Pogoda była zupełnie przyzwoita. Chmury wisiały, ale nie padało, a drogi były suche. Można więc było jechać :). Niedaleko od Marlibor wjechaliśmy na granicę z Austrią. Opłaciliśmy przejazd za autostradę, przeszliśmy odprawę celną, zakupiliśmy winiety zaraz za granicą i ruszyliśmy co fabryka dała :). No i w sumie już cięliśmy ile się dało bez zbędnych postojów. Zatrzymywaliśmy się tylko po paliwo ;). Ok 12:40 na jednej stacji Browar i Manon zamienili się na chwilę motocyklami, ale ponieważ Gosi niezbyt się to podobało, zaledwie po paru kilometrach na małym parkingu wszystko wróciło do normy ;). Duże wrażenie zrobił na mnie tam też jeden Harley, obładowany dwiema osobami, który leciał na tych winklach 140km/h i nas powoli dochodził, a potem wyprzedził :). Ciekawie wyglądał w tak głębokich pochyleniach :). Wreszcie ok. 14:00 wjechaliśmy do Wiednia. Chcieliśmy znaleźć drogę E461 na Brno, gdyż była to najdogoniejsza dla nas trasa, a żadnej autostrady do Brna niestety nie było :). W pewnym momencie, jeszcze na autostradzie, pojawił się pierwszy drogowskaz na Czechy i Słowacje, a konkretniej na Bratysławę. Ponieważ jednak nie było nam to po drodze, ominęliśmy ten zjazd. No - nie wszyscy. Manon tam skręcił... Zatrzymaliśmy się wszyscy - tylko po różnych stronach barierek oddzielających pasy autostrady. My byliśmy po stronie prowadzącej do centrum Wiednia, a Manon po stronie lecącej na Bratysławe :). Uznaliśmy po krótkiej naradzie, że nie ma co kombinować i jeździć pod prąd - zdecydowaliśmy się rozdzielić. Manonowi i tak się spieszyło, a z naszą przelotową się dosyć chłopak męczył ;). Daliśmy sobie więc grabę przez oddzielające nas bariery i... rozjechaliśmy się :). W dwa już tylko motocykle wjechaliśmy do Wiednia. Tam ciągle kierowaliśmy się na Brno, jednak w pewnym momencie znaki się urwały i znaleźliśmy się na kompletnym wygwizdowisku... Mając więc koniec języka za przewodnika, jakoś po krótkich poszukiwaniach odnaleźliśmy traskę E461 na Brno. Była to zwykła droga z szerokimi poboczami. Trochę miejscami przypominała serbską autostradę :). I jak to już z nami Polakami bywa, pogorszenie kategorii drogi nie zmniejszyło naszej przelotowej ;). Około 15:00 znaleźliśmy się przy granicy z Czechami. Siakiś postój ;). Przeszliśmy drugą tego dnia granicę i jadąc coraz wolniej z racji rozpoczynającego się deszczu, wreszcie zatrzymaliśmy się przed 16:00 w okolicach Brna by coś zjeść. Kiszki nam już solidnie marsza grały. No i cóż. Po napełnieniu żołądków trzeba było kulać się dalej... W oczekiwaniu na żarełko... Szczęśliwie dojechaliśmy do Ostravy i gdzieś w jej okolicach przypomniałem sobie, że dwa dni nie sprawdzałem poziomu oleju. Rzut oka w okienko wskaźnikowe uświadomił mi suszę panującą w silniku TDMki ;]. Z braku lepszego miejsca na postój, zatrzymaliśmy się na poboczu drogi. Dolałem hurtem przeszło pół litra oleju do silnika, spakowałem graty i mogliśmy ruszać dalej :). Gdy o 18:00 znaleźliśmy się na przejściu granicznym w Chałupkach, pierwszy raz od kilku dni zobaczyliśmy piękną, słoneczną pogodę. Polska przywitała nas bardzo pozytywnie :). Wstąpił w nas nowy duch. Już czuliśmy domek, więc na te ostatnie kilometry do Rybnika, nasze turystyki zamieniły się w bolidy sportowe :P. To już nie był spokojny powrót do domu, a wyścig ze wszystkim, co tylko jechało w tym samym kierunku :). Pod moim domkiem przemknęliśmy przed 19:00. Nie mogłem jednak jeszcze się odłączyć, bo przecież wiozłem Gosię na plecach i kilka Browarowych drobiazgów :). Wykonaliśmy więc tzw. sprint do Suminy i ok. 19:00 wylądowaliśmy pod domem Browara. Radocha jego rodziców i nasza ze szczęśliwego powrotu była wielka. Cyknęliśmy sobie pamiątkową fotkę z tego masakrycznego powrotu do domu, po czym dosiadłem TDMkę i pognałem jak dzika świnia do domu. Podsumowanie: W sumie w 9 dni pokonałem na tym wyjeździe 3142km. Ostatniego dnia zrobiliśmy 642km. Licznik po wyprawie zatrzymał się na przebiegu 21434km. Motocykl generalnie spisał się dobrze. Zużycie paliwa mimo dużego ładunku i pasażera nigdy nie przekroczyło 6,5l/100km, zaś najniższe w tym układzie wyniosło 4,6l/100km. Rewelacja! Gorszym aspektem jest, iż na te 3kkm z hakiem moto pochłonęło aż 2l oleju :(. Ech, gdzie TDMce do Sevenki! Motór mimo makabrycznych warunków powrotu i stania pod chmurą w solidnych deszczach nie zastrajkował ani razu. Na śliskich nawierzchniach asfaltów czarnogórskich opony trzymały pewnie i nie dawały żadnych powodów do niepokoju. Kufry sprawdziły się doskonale, a oliwiarka zapewniła dobre smarowanie łańcucha przez całą wyprawę. Czyli w sumie - jest dobrze :). Jeśli o Czarnogórę chodzi, to mogę z czystym sumieniem polecić wizytę w tym kraju. Jest naprawdę piękny i niesamowicie kontrastowy. Bieda miesza się z bogactwem, nie pozostawiając wiele miejsca dla "klasy średniej". Ceny nie są powalające, a wręcz niskie, zaś tak dobrego jedzenia jak tam, to dawno nie jadłem... Polecam jednak zostawić sobie trochę wiecej czasu na zwiedzanie. 9 dni to stanowczo za mało, by tam dojechać, wszystko zobaczyć i wrócić. Wszystko zwiedzaliśmy w biegu, z motocykla i mało czasu mieliśmy, by odetchnąć. A w niejednym mijescu warto byłoby się na dłużej zatrzymać... <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | |
Copyright (c) by zbyhu |