Montenegro 2007 (7) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | Następny =>
Dzień 7 - 3 maja 2007 Rano obudził nas deszcz. A konkretniej potężna ulewa :|. Czyli pierwszy dzień chyba najgorszego w moim życiu powrotu do domu właśnie się rozpoczął... Od 7:00 do 8:00 lało jak jasna cholera i nic nie wskazywało na to, że sytuacja poprawi się do ustalonej na 9:00 godziny wyjazdu... Wysłałem smutasa do Mariana z pytaniem, co zrobimy w związku z tym, co się działo za oknem. Po chwili dostałem odpowiedż - Marian chciał mimo wszystko ruszać zgodnie z planem. My jednak z Browarem i Manonem uznaliśmy po naradzie, że wolimy start odłożyć na później. Cholernie śliskie tutejsze asfalty w połączeniu z tak silnymi opadami wydawały nam się zbyt po prostu niebezpieczne... Mieliśmy też jednak cichą nadzieję na poprawę pogody... W tym układzie Marian zdecydował, że rusza w drogę do domu sam. Dużo szybciej wyczuł chyba, że to nie będzie tylko przelotna ulewa... Około 9:00 zabraliśmy się za wstawanie i pakowanie gratów, tak, aby w przypadku przejaśnienia być gotowymi do drogi. Browar z Manonem poszli w międzyczasie do sklepu na zakupy, więc po ich powrocie zjedliśmy też "polowe" śniadanie. Nasz pokój. No właśnie. Już tu zaczęły się problemy. FZX bardzo niechetnie zapalał po całej nocy stania w deszczu... A gdy w koncu zapalił, to od wibracji niepostrzeżenie zaczął przesuwać się do przodu i w końcu przewrócił się z bocznej stopki... Pech! Podnieśliśmy sprzęta, ale już teraz o odpaleniu mogliśmy zapomnieć. Browar sturlał się więc z podjazdu na główną ulicę, a tam z Manonem wzieli moto na pych. Jakoś z trudem zaskoczyło, ale chodziło nierówno i tylko na 3 gary... Podjechaliśmy pod hotel, gdzie reszta ekipy spała, pożegnaliśmy się z nimi i mimo kiepskiej pracy Browarowego silnika, przed 12:00 ruszyliśmy w drogę do domu :). No i zaczął się hardcore. Padało non stop, a FZX nieustannie defektował. Oczywiście Gosia jechała ze mną, żeby odciążyć i tak męczący się silnik Browarowego motóra... Przed samą granicą chlusnęło tak intensywnym deszczem, że po drodze zaczęły płynąć rzeki, a kombinezon przeciwdeszczowy przemókł mi jak zwykle spodnie... Zatrzymaliśmy się przy jakimś sklepie pod parasolami, bo po prostu tak jechać się nie dało... Gdy pogoda nieco się uspokoiła, ruszyliśmy na granicę. Po jej pokonaniu zaś, pojechaliśmy dalej wybrzeżem Chorwacji w stronę Dubrovnika. Gdzieś po drodze. Dubrovnik. Około 15:00 zatrzymaliśmy się na jednej stacji, aby dać odpocząc tyłkom i coś wreszcie zjeść. Browar wymyślił też sposób na poprawę pracy swojego silnika, więc trzeba było wprawić go w ruch :). Zafundowaliśmy sobie - z braku lepszego żarcia - rogaliki "7 Days" na obiad i herbatę. A Browar wykupił ze stacji cały zapas taśmy izolacyjnej Scott i uderzył w naprawianie motonga :). Obiad :). "Naprawiamy" :). Stwierdziliśmy, że tak jechać dalej nie ma sensu. Groziło to totalnym zarżnięciem silnika w FZXie, a wtedy dopiero mielibyśmy się z pyszna. Trzeba było jakoś go podleczyć... Nasze kolejne podejrzenie padło na świece zapłonowe, które od takiej jazdy mogły dostać przebić i po prostu generować za słabe iskry do prawidłowej pracy silnika. Uznaliśmy, że trzeba będzie rozejrzeć się za jakimś sklepem ze świecami i warsztatem wyposażonym w kompresor, aby przed wykręceniem starych świec, wydmuchać z ich gniazd nagromadzony tam syf. Rozważaliśmy też wizytę w jakimś motocyklowym serwisie... Dowiedzieliśmy się, że w Makarskiej jest autoryzowany salon Yamahy i sklep posiadający wszystkie możliwe świece NGK. Szczęście nam zatem sprzyjało :). Ponieważ jednak sklep ze świecami był już zamknięty (było grubo po 17:00), uznaliśmy, że pojedziemy poszukać tego serwisu Yamahy. Wskazana nam droga była bardzo kręta i pięła się stromo pod górę. I była na tyle długa, żezaczęliśmy po jakimś czasie opuszczać już zwolna miejskie zabudowania. Zwątpiłem trochę, czy wskazana nam droga jest prawidłowa, więc zatrzymałem się na poboczu, by uradzić, czy jechać jeszcze wyżej. Wtedy Browarowi przytrafiła się niemiła przygoda. Turlający się na dwóch garach pod górę motocykl po prostu nagle zgasł. Browar stracił równowagę, chciał się podeprzeć nogą, ale po prawej pobocze było dużo niżej niż powierzchnia asfaltu. Browarowi zabrakło więc nogi i motocykl przewrócił się w krzaki, zahaczając lampą o drzewo :|. To już trochę dużo wrażeń jak na jeden motocykl i jednego człowieka, co...? Podnieśliśmy motocykl i zabraliśmy się za szacowanie strat. Zegary się pokrzywiły, a mocowania klosza lampy nadwyrężyły. Przemocą więc budziki jako tako wyprostowaliśmy, a po rozkręceniu lampy udało nam się jej mocowania przywrócić do jako takiego stanu i klosz w miarę równo przykręcić z powrotem. Już po naprawie uszkodzeń. W tle drzewo (z plakatem) o które zahaczył FZX. Na szczęście i to z czasem ustąpiło. Poskakałem trochę po siodełku, pobujałem motocyklem na hamulcach i jakoś chyba ten pływak się odblokował. Paliwo przestało wyciekać, a po dłuższym kręceniu, motór odpalił! :) W międzyczasie zatrzymała się koło nas jakaś puszka i jej kierowca powiedział nam, że faktycznie jest przy tej drodze serwis Yamahy, jednak jeszcze trochę wyżej. Podjechałem więc tam i udało mi się go wreszcie znaleźć. Był jednak już zamknięty... W sumie godzina 19:00, więc nic w tym dziwnego... W takiej sytuacji ustaliliśmy, że znajdziemy w Makarskiej nocleg, a rano podjedziemy do tej Yamahy spróbować jakoś przygotować FZXa do dalszej rajzy. Nocleg na szczęście znalazł się w miarę szybko. Bardzo mili ludzie wynajęli nam dwa pokoje o bardzo wysokim standardzie, za zupełnie przyzwoite pieniądze :). Motocykle stały co prawda na widoku przy drodze, ale przynajmniej pod zadaszeniem. Pod naszym motelem. Nakupiliśmy tochę produktów na kolację i śniadanie, i wróciliśmy do pokoju. Mieliśmy jednak ochotę na coś ciepłego do jedzenia, więc uradziliśmy, że Manon pojedzie do centrum Makarskiej i kupi nam na wynos jakies hamburgery ;). I tak Manon chciał rozejrzeć się za jakimś bankiem, by rano wymienić sobie pieniądze, więc mógł załatwić te dwie sprawy za jednym zamachem. W międzyczasie my zainstalowaliśmy się w łazienkach i wygrzaliśmy sobie gnaty pod prysznicami :). To była po prostu bajka po takim dniu... Po kąpieli i długim dosyć jeszcze oczekiwaniu, wreszcie Manon wrócił. Przywiózł dwie pizze, bo nie udało mu się znaleźć nic innego na wynos. Usiedliśmy w jednym z pokoi i z piwkiem, przy pizzy gawędziliśmy sobie do blisko 23:00. Opowiadałem ekipie swoje przygody z Norwegii - 5 dni jazdy w nacinającym deszczu. I jakoś udało mi się tym poprawić Browarowi humor :). Około 23:00 poszliśmy spać. Zaplanowaliśmy pobudkę na 7:00 rano, aby już o 8:00 ruszyć do sklepu ze świecami i serwisu Yamahy... Tego dnia padło zaledwie 212km. Dużo mniej niż powinniśmy byli zrobić. Zostały nam bowiem dwa dni na powrót i jakieś 1200km do pokonania... Licznik zatrzymał się na przebiegu 20215km. <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | Następny => |
Copyright (c) by zbyhu |