Anglia II 2007 (3-7) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3-7 | 8 | 9-22 | 23 | 24-29 | ... | Następny => No i rozpoczęły się najgorsze dni wyprawy. Dni rozczarowań, frustracji i problemów. Ale kolejno! Dzień 3 - 24.06.2007 Wstaliśmy o 8:30. Wrzuciliśmy w siebie przygotowane nam przez Barta śniadanie, po czym zabraliśmy się za pakowanie. Nie chcieliśmy wyjeżdżać za wcześnie, gdyż sprawa naszego mieszkania w Manchesterze ciągle nie była jeszcze rozwiązana. Według umowy miałem zadzwonić w sprawie chaty do Boba (który załatwił nam chatę rok temu) zaraz po przyjeździe do Anglii. Wczoraj już było za późno, więc zostawiłem sobie to na rano. A że była niedziela, to nie chciałem dzwonić zbyt wcześnie... ![]() Pakujemy się. O 11:00 zdecydowaliśmy się ruszyć do Manchesteru i ścigać Boba na każdej stacji po drodze :). Pożegnaliśmy się więc z moim Qzynem, podziękowaliśmy za nocleg i gościnność (jeszcze raz dzięki Bart!!!), po czym ruszyliśmy w stronę autostrady M1. Gdy już się na niej znaleźliśmy, zaledwie po 70km (pokonanych of korz w deszczu) stanęliśmy na pierwszej stacji, a ja chwyciłem za telefon. I dodzwoniłem się do Boba! :D Dostałem informację, że mieszkanie już na nas czeka, ale musimy jakoś przeczekać do wieczora, gdyż Bob był poza Manchesterem... Niefajnie, ale to już w zasadzie pryszcz... :) W tym układzie, zupełnie niespiesznie pojechaliśmy dalej. W nieustannie padającym deszczu zjechaliśmy z M1 na M6, ominęliśmy Birmingham i zwolna dobiliśmy pod sam Manchester. Tam po małych problemach ze zjazdem na M56 (coś pokręciłem i trafiliśmy na zjazd ku północnej Walii :P), wreszcie znaleźliśmy się na obwodnicy Manchesteru - M60. Deszcz napierał coraz intensywniej... Makabrycznie się jechało :(. Z M60 zjechaliśmy na M67, z której już mieliśmy zjazd bezpośrednio do Hyde. Nie miałem w sumie pomysłu gdzie pojechać i co zrobić. Była niedziela, godzina 16:00... Wszystko zamknięte, a my bez dachu nad głową :|. Zajechaliśmy pod "naszą" agencję pracy KPJ Recruitment i pomysły nam się skończyły ;]. Ponieważ jednak niezbyt podobało mi się stanie na deszczu, zaproponowałem "azyl" pod dachem najbliższej stacji benzynowej ;). Zajechaliśmy na Shella, przy którym rok wcześniej miałem wypadek. Tam schowaliśmy się pod dach i... tyle! Staliśmy tam jak ostatnie łajzy przeszło dwie godziny, wgapiając się w podjeżdżające pod dystrybutory samochody... Czekaliśmy na telefon lub sms od Boba. ![]() Pojechaliśmy za jego samochodem. Koleś ku memu zdumieniu jechał non stop po trasie, którą rok wcześniej dzień w dzień zasuwałem na Sevence do pracy :). Zatrzymał się w końcu koło jednego domu. Zaparkowaliśmy graty i weszliśmy do jego mieszkania. Poczęstował nas kawą, posadził na sofie, odpalił TV, gdzie leciał sobie Top Gear... No, wreszcie jakiś relaksik! :D Mimo to jednak w napięciu czekaliśmy na wyjaśnienie sprawy z mieszkaniem. Koło 20:00 nie wytrzymałem więc ciśnienia czekania i sam zadzwoniłem do Boba. Ten kazał zadzwonić mi pod jakiś tam numer i pogadać z kimś, kto miał nas przyjąć. Miodzio... Podał też adres, pod który mieliśmy się udać. Nasz nowy znajomy zaproponował nam, że nas podprowadzi pod wskazany adres. Było to bowiem gdzieś w Oldham - rejonach mi kompletnie nie znanych. No cóż - z wdzięcznością przyjęliśmy propozycję. ![]() Nasz Samarytanin :). "Nasza" chata z zewnątrz wyglądała jak chata - nic szczególnego. Dopiero w środku oczy wylazły nam na wierzch... :| W skrócie - pełno dymu, ćpunów i brudu. Syf, malaria i pająki! Masakra! Jak się okazało "mieszkańcy" tego przybytku nic o naszym przyjeździe nie wiedzieli. Dowiedzieli się pół godziny wcześniej, że przybędzie mieszkać z nimi jedna osoba ;]. Wypas ;). Gdy zobaczyliśmy "nasz" pokój, to też nam się aż ciepło na sercach zrobiło. Klitka 2 na 2m :). Ze zlewem :). Dałbym cztery i pół gwiazdki! Zadzwoniłem szybko do Boba, że coś tu kur*a jest nie tego. Na co dostałem uspokajającą wiadomość, że to jest tylko "dom dla gości" (sic!) :D. A jak tak, to spoko... ;] Było już koło 22:00, więc nie mając żadnych innych perspektyw, siłą rzeczy musieliśmy tę noc tam przegonić. Jakoś zorganizowaliśmy się w tym naszym "pokoju", w "kuchni" przygotowaliśmy sobie kolację, po czym zabarykadowaliśmy się "u siebie" i poszliśmy spać. ![]() Żeby zrobić to zdjęcie, Artur wtulił się w sam róg pokoju... :) Dzień 4 - 25.06.2007 Wstaliśmy około 8:00. Szybko zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy graty i cichaczem uciekliśmy z tej żulerni. ![]() Stół z pełną zastawą :D. Jacky była w biurze. Bardzo ucieszyła się na nasz widok i w sumie vice versa :). Uśmiechy, żarty, chaotyczne pytania... I wreszcie po chwili przeszliśmy do konkretów. Czyli mieszkanie i praca :P. Artur zabrał się za wypełnianie papierków, które na szczęście ja wypełniłem rok wcześniej, a Jacky zadzwoniła do STP - fabryki, w której pracowałem rok temu. No i - jak się pewnie łatwo domyślić - pracy w niej nie było... :| Qrrrrr! Najgorszy scenariusz, jaki tylko mógł nas spotkać, stał się rzeczywistością... Byliśmy bez pracy i dachu nad głową, a w portfelach prawie pusto. Jacky oczywiście zbyła to wszystko żartem i stwierdziła, że szybko znajdzie dla nas jakąś inną robotę - musi tylko trochę podzwonić. Nadrabiając więc minami posiedzieliśmy w biurze gawędząc jeszcze chwilę, po czym w podłych nastrojach opuściliśmy KPJ. ![]() Jacky przy pracy. Pierwsze co mi wpadło do głowy, to pojechać do STP. Miałem tam w końcu paru znajomych sprzed roku - zarówno Polaków jak i Anglików, więc istniała szansa, że ktoś będzie miał jakieś namiary na chatę do wynajęcia... W STP przyjęli nas bardzo miło. Zamieniliśmy kilka słów z samym managerem fabryki, który powiedział, że bez problemu możemy się pokręcić po fabryce i porozmawiać z kolegami. Tyle dobrze :). Z polskiej zeszłorocznej gwardii spotkałem tam Sebastiana, Szczepana i Damiana. Dwaj pierwsi zostawili nam namiary na ich stare dwupokojowe mieszkanie, za które płacili 375 funów miesięcznie. Nie było to dla nas zbyt tanie rozwiązanie, ale zawsze mieliśmy już coś w zanadżu! :D Drugą alternatywę zaproponował nam nieznany mi dotąd Polak - Adam, który przyszedł do KPJ na moje miejsce - gdy rok temu opuściłem z końcem sierpnia fabrykę. Powiedział nam, że ma wolny pokój w swoim mieszkaniu, który moglibyśmy wynająć za 325 funtów na miesiąc. To już brzmiało przyzwoicie - około 40 funtów na tydzień... Wymieniliśmy się numerami i ustaliliśmy, że o szczegółach porozmawiamy na miejscu - w jego mieszkaniu w Charlesworth około 18:00. Było światełko w tunelu :). Wszystko cacy, tylko że była godzina 11:00. Musieliśmy się więc gdzieś zutylizować na 9 godzin ;]. Żeby jeszcze pogoda nam sprzyjała, to moglibyśmy nawet walnąć się gdzieś biwakiem na trawce. Ale oczywiście lało jak jasna cholera... Suma sumarum - wylądowaliśmy w kantynie STP. I tam siedzieliśmy, drzemaliśmy, łaziliśmy, jedliśmy... ![]() Podskoczyliśmy z powrotem do Hyde do KPJ. Chciałem dowiedzieć się, czy może już jakaś praca się dla nas nie znalazła, ale niestety Jacky nie było. Pojechaliśmy zatem pod wskazane nam - jak mi się wydawało - miejsce przez Adama. Opisał mi wcześniej dosyć dokładnie okolice, w której mieszka, a mnie skojarzyło się to ze skrzyżowaniem w miejscowości Marple. I na tym skrzyżowaniu, w pełnym deszczu staliśmy dobrą godzinę, klnąc i złorzecząc na wszystko i wszystkich. Od Boba, przez pogodę, na angielskich murach skończywszy. (Zachciało mi się dotknąć mokrej od deszczu, pozłacanej ramki jakiejś witrynki umieszczonej na murze, a ta popieściła mnie prądem... :/) Wreszcie przed 18:00 zadzwoniliśmy do Adama. Powiedzieliśmy mu, że stoimy w ustalonym miejscu, na co on nam odpowiedział, że to nieprawda ;]. Po krótkich wyjaśnieniach wykombinowaliśmy, że jesteśmy w innej miejscowości, niż powinniśmy ;]. Zapytałem się przechodnia jak dojechać do tego Charlesworth. Usłyszawszy wyjaśnienia, przemoknięci i przemarznięci wsiedliśmy na motocykle i ruszyliśmy we wskazanym kierunku. I Charlesworth sie znalazło 8km dalej :). I Adam się znalazł i nasza przyszła chata też... ;] Mieszkanie znajdowało się zaraz przy jedynym skrzyżowaniu tej mieściny, nad sklepem z warzywami. Do mieszkania wchodziło się od tyłu, od strony małego podwórka, stanowiącego również parking wysypany białym żwirem. Motocykle mogły więc stać fajnie schowane przed wzrokiem przechodniów. ![]() ![]() Warunki nie były rewelacyjne, ale zdecydowaliśmy się tam zamieszkać :). Choć muszę przyznać, że nie mieliśmy pojęcia na co się piszemy... ;) Reszta dnia zleciała nam na organizowaniu się w naszym pokoiku, kąpielach, jedzeniu, wygrzewaniu i generalnie na odpoczynku fizycznym i psychicznym. Wreszcie mieliśmy dach nad głową! Dni 5 i 6 - 26 i 27.06.2007 Oba te dni były bliźniaczo podobne do siebie. Wstawaliśmy około 8:00, po śniadaniu zasuwaliśmy do KPJ by dowiedzieć się że pracy nie ma, ale będzie, godzinę spędzaliśmy na necie w bibliotece i po małych zakupach w Tesco, które znajdowało się w Glossop 3,5km od Charlesworth, wracaliśmy do domu i nudziliśmy się do nocy. Czekaliśmy też oczywiście na jakieś wieści od Jacky... A, założyliśmy też Arturowi konto w banku. Moje jeszcze żyło :). ![]() Morale w tych dniach oczywiście mieliśmy bardzo niskich lotów. Kasa szybko się kończyła, a sprawa pracy wyglądała nieciekawie. Zdecydowaliśmy, że jeśli do dnia następnego Jacky nic nie załatwi, zaczniemy rejestrować się we wszystkich napotkanych agerncjach pracy w Manchesterze... ![]() Charlesworth. Dzień 7 - 28.06.2007 Tego dnia wstaliśmy o 8:30 i kiedy zabieraliśmy się za robienie śniadania, niespodziewanie zadzwoniła do nas Jacky z informacją, że jeden z nas musi jak najszybciej dostać się do pewnej fabryki do pracy :). Szkoda, że tylko jeden, ale zawsze to już było coś! Zdecydowaliśmy, że pracę tę podejmie Artur. Ja znałem się lepiej z Jacky i trochę lepiej orientowałem się w okolicach Manchesteru. Gdymym to ja zaczął pracować, nie miałbym możliwości pomagać Arturowi - np. w szukaniu dojazdu do miejsca pracy. Odnaleźliśmy na mapie miejsce, do którego mieliśmy się udać. Była to miejscowość Strines - 4km od New Mills, gdzie pracowałem rok wcześniej. Wsiedliśmy więc na bryki i pojechaliśmy. Po małym błądzeniu odnaleźliśmy wskazane miejsce i zaparkowaliśmy motocykle koło fabryki. Chwilę później już czekaliśmy w hallu biura, gdzie poczęstowano nas herbatą :). Miło! No i gdy już ją dopijaliśmy, pojawił się starszy jegomość, do którego kazała nam się zgłosić Jacky... Wyjechałem mu z całym przemówieniem, kim jesteśmy i czemu w liczbie mnogiej, na co usłyszeliśmy ku naszej wielkiej radości, że wcale im to nie przeszkadza, że jest nas dwóch :D. Jak się okazało rozmawialiśmy z samym managerem fabryki - Denisem. On też zaprowadził nas po chwili na halę, gdzie już zaczął przydzielać nam zadania...! Niestety musiałem zwrócić mu uwagę, iż w przeciwieństwie do Artura niestety nie byłem przygotowany do podjęcia pracy - Jacky wyraźnie mówiła, że przyjmą tylko jednego z nas. Denis powiedział, żebym w takim razie przyjechał jutro, a Artur miał zostać już dziś :). Wypas!! :D Tak też się stało. Artur został, a ja pojechałem pozałatwiać kilka palących spraw. W Hyde porozmawiałem z Jacky, przedstawiłem nową sytuację, odebrałem buty robocze Artura, wziąłem dla niego dokumenty Home Office i P46, żeby nie płacić podatków ;). Potem zajechałem do New Mills do Adama, wziąłem od niego klucz do naszej chaty i go skopiowałem, byśmy byli z Arturem niezależni. Zrobiłem też zakupy, by mieć co jeść w najbliższych dniach i wróciłem do domu. ![]() Widok na wejście do mieszkania (ta biała budka :P). Artur wrócił koło 18:00. Okazało się, że już siedział na nadgodzinach i że generalnie fabryka zajmuje sie wyrobami metalowymi. On cały dzień składał metalowe zawiasy... Od dnia następnego miałem się przekonać sam, co też przyjdzie mi robić w tym roku w Anglii... Licznik w moto podkręciłem do 24795km w tych dniach. <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3-7 | 8 | 9-22 | 23 | 24-29 | ... | Następny => Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |