Anglia 2006 (15) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | ... | 2 | 3-5 | 6-14 | 15 | 16-33 | 34-35 | 36-37 | ... | Następny =>
Dzień 15 - 15.07.2006 Wreszcie! Tego mi od przyjazdu do Manchesteru brakowało. Jazdy, widoków, podróżowania w nieznane :). A na to wszystko dochodził taki dodatkowy doping, smak nieznanego uczucia - pierwszy raz w życiu zamierzałem zapuścić się tak głęboko w obcy kraj zupełnie samodzielnie... Plan miałem prosty. Tego dnia, w sobotę, miałem dotrzeć nad Loch Ness, objechać jezioro i znaleźć jakiś nocleg. W niedziele już miałem tylko wracać, oglądając po drodze co tylko by się napatoczyło... :). Niestety, lub stety nie do końca wszystko odbyło się podług powyższego planu... Wstałem o 2:00 rano po 4h półsnu. Impreza, która rozpoczęła się dnia poprzedniego w domu - w zasadzie trwała nadal, choć już dogorywała. "Całą" noc było głośno w mieszkaniu, co nie ułatwiało zasypiania, a ja na to wszystko miałem przecież głowę spuchniętą od myślenia o wyjeździe. Ale twardo, według planu wstałem o 2:00 rano i zabrałem się za przygotowania. W zasadzie ograniczyło się to do zniesienia na dół przygotowanych wczoraj bagaży i zjedzenia czegoś z ostatnimi, nawalonymi jak ruskie plecaki imprezowiczami :). Około 2:30 nad ranem objuczyłem motocykl (który wyjątkowo nocował na ulicy, nie w ogródku) i... ruszyłem w drogę :). ![]() Moje graty i motór przed rajzą. Gdy tylko zapiąłem docelowe 120-130km/h zaczęło się robić strasznie zimno, więc jak już byłem przemarznięty mimo grzanych manetek, to zatrzymałem się na stacji benzynowej i ubrałem polar. Jak to mówią - lepiej późno niż wcale ;). To poprawiło nieco komfort termiczny na pokładzie Sevenki, więc można było ciut bardziej pogonić. No i tak jakoś lecąc te 130-140km/h po nudnej autostradzie M6 - jechałem, jechałem i jechałem... i o 5:00 rano zatrzymałem się na kawę na pierwszej szkockiej stacji benzynowej gdzies w okolicach Carlisle :). ![]() Kawka z rana jak śmietana ;). ![]() Szkockie pustkowia... Przeciskając się jakoś już jednak lokalnymi, miejskimi drogami, zainstalowałem się w końcu na trasę A82, która ciągnęła się już do samego Loch Ness. Była to tylko przez chwilę dwupasmówka, a potem zaczęła się już zwykła droga. Ale za to jaka! Wkroczyłem wreszcie w Góry Grampian i po prostu zaczęło się robić przepięknie. ![]() Góry Grampian czas zacząć :), ![]() ![]() Że też miałem tylko samowyzwalacz... ![]() Wypisz, wymaluj, jak fiordy norweskie :). ![]() ![]() Było tam po prostu pięknie... ![]() ![]() ![]() Jakoś po godzinie 11:00 byłem w Fort William. Tam szybkie tankowanie i jazda dalej. Już przecież nie było tak daleko do celu... O 12:00 dotarłem do Invergarry. Tam obejrzałem sobie ruiny zameczku, który niezbyt oryginalnie nazwany był Invergarry Castle. W zasadzie nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia ;). ![]() O godzinie 13:00 - falstart Loch Ness. Wyjechałem nagle nad taflę wody i byłem już cały szczęśliwy, że dotarłem do Loch Ness :). Narobiłem fotek, duma mnie rozrywała jak cholera, a w końcu się okazało, że była to końcówka podłużnego jeziora Loch Lochy ;). ![]() Tam, gdzie był poczatek mojego docelowego jeziora był istny stadion - miliony autokarów, skwar, ludzi multum... Odrzuciło mnie, nie chciałem tam się zatrzymywac, przepychać i zostawiać motocykla bez opieki. Co prawda właśnie tam był najlepszy widok na całe jezioro, które jest w końcu podlużne, ale to już moja strata. "Z boku" mało już potem było widać. ![]() Lepszego dowodu, że to faktycznie Loch Ness nie udało mi się znaleźć ;). ![]() Jedno z nielicznych miejsc z widokiem na jezioro. Dodatkowo mamy tu jakiś zameczek :). W Inverness był kompleks galeryjny dotyczący legendy jeziora Loch Ness, jednak wejście było dosyć drogie, a motocykl stał sobie z bagażami bez opieki. Zrezygnowałem więc ze zwiedzania tego miejsca... Wsiadłem z powrotem na motonga i zacząłem rozglądać się za drogą biegnącą wzdłuż drugiego brzegu jeziora. Na mapie wyglądała ona na gorszą kategorię, więc była nadzieja, że będzie ciekawsza :). I w rzeczy samej, taka właśnie była :). Odnalazłem ją bez kłopotów - traska dużo węższa, mniej obarczona ruchem i generalnie dla mnie dużo przyjemniejsza. Już sam fakt, że nie mam żadnej fotki z drogi biegnącej lewym brzegiem niech będzie tego świadectwem ;). ![]() Chwilę po opuszczeniu Inverness... ![]() Ponieważ słońce grzało jak cholera, wyskoczyłem z koszulki. Ale myślałem, że qrka muchy mnie przez to zeżrą. Do rozgrzanego ciała zleciały się jak do kupy :P. Na całe szczęście po chwili dały mi spokój. Inaczej bym tam chyba nie wytrzymał... ![]() Czterogwiazdkowa restauracja ;]. ![]() Gdzieś po drodze spotkałem ten cmentarzyk. Wyglądał na tle jeziora bardzo malowniczo... No i tak jakoś jechałem dalej, fotki strzelałem - ciągle było przepieknie... Nie ma się co rozpisywać, bo i tak sensu to nie ma... To trzeba zobaczyć :). ![]() ![]() Zacząłem więc nawet zjeżdżać na wszystkie płatne pola namiotowe, ale tam z kolei wszędzie albo widniał napis: "Members of ... club only", albo "Campsite full". No i kupa... Dojechałem po godzinie 20:00 do Glasgow. Od tego miasta do domu już były tylko autostrady, więc i zero możliwości rozbicia namiotu. Do domu miałem ciągle jakieś 350km... Nie było wyjścia. Wysłałem esa do domowników, żeby ktoś był na chodzie gdy wrócę, gdyż klucza nie miałem do chaty i nie miałbym jak wejść do środka. Po tym dosiadłem motonga i pognałem jak dzika świnia na sterydach ku Manchesterowi... To już była rzeźnia. po prawie 900km jeszcze na dokładkę 350km... Na szczęście ciągle pogoda dopisywała - było wciąż ciepło i jasno. Pierwsze 150km pokonałem na raz - w godzinę i 15 mins. Gnełem cały czas 160km/h, a przez krótki odcinek nawet 190km/h. Ale moto zeżarło przy takim traktowaniu 8,1l/100km, więc postanowiłem mu trochę odpuścić. Od tankowania więc, na następnym odcinku leciałem już "tylko" 130-150km/h i te ostatnie 190km, z małym błądzeniem już w samym Manchesterze, zajeło mi równe dwie godziny. Muszę tu zaznaczyć dwie rzeczy. Pierwsza, to zadziwiający fakt, iż w dzień w Anglii nie ma owadów! Po prostu przez cały pobyt w Anglii, za każdym razem gdy wracałem z jakiejś wyprawy, dalszego wyjazdu - lampa, szyba, lusterka w motocyklu były dziewiczo czyste, bez jednej muszki. Zwróciłem na to uwagę, gdyż w Polsce nie da się wrócić choćby z najkrótszej przejażdżki bez śladów owadziej rzezi na frotowych elementach motocykla. W Anglii - wręcz odwrotnie. Znajdź jedne zwłoki po przejechaniu choćby tysiąca kilometrów, to stawiam piwo! :). Ale jak napisałem - było tak tylko w dzień. Jak się sciemniło, gdy wracałem ze Szkocji, rozpoczęły się istne naloty dywanowe. Wszelkiego rodzaju paskudztwo bombardowało mi kask i szybe motocykla z niespotkaną dotąd przeze mnie intensywnością. Po powrocie szyba była wręcz czarna od much... Drugą rzeczą, która niesamowicie mnie irytowała, było podawanie odległości w milach. Niemożliwie frustrująca sprawa! A najbardziej właśnie dało mi to w kość, gdy grzałem jak dzika świnia ostatnie 190km ze Szkocji do domu. Na znakach niewielkie liczby, w stylu 60 mil do celu, jedziesz ciągle 160km/h, dupa boli jak jasna cholera, a tu po 10 minutach np. trafiasz na znak - 55 mil. Wiem, przesadzam, ale było to bardzo denerwujące. Niewielkie cyfry sprawiały wrażenie, że już coś jest niedaleko (przyzwyczajenie do kilometrów), a z drugiej strony cyfry te zmniejszały się sakramencko wolno... Naprawdę deprymująca sprawa! W końcu, około północy, dojechałem do domu. Pełen wrażen, szczęśliwy, ale i wypompowany z sił i życia. ![]() Pokonana trasa. blisko 1300km w 22 godziny... Moto spisało się rewelacyjnie. Pokonałem na nim tego dnia w przeciągu 22 godzin 1291km bez najmnijeszych kłopotów. Licznik zatrzymał się na przebiegu 69211km. <= Poprzedni | ... | 2 | 3-5 | 6-14 | 15 | 16-33 | 34-35 | 36-37 | ... | Następny => Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |