Anglia 2006 (6-14) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | ... | 1 | 2 | 3-5 | 6-14 | 15 | 16-33 | 34-35 | ... | Następny =>
Dni od 6 do 14 - 29.06.2006 - 14.07.2006 No i rozpoczął się pracowity okres... Już pierwszego dnia pracy ustalił nam się pewien schemat, porządek dnia, który towarzyszył nam praktycznie bez większych zmian do końa pobytu w Anglii. Ów schemat był do znudzenia monotonny, jednolity, więc wrzucam to wszystko w jeden wór - nie będę opisywał poszczególnych dni... Pobudka następowała zawsze o godzinie 6:00 rano - w dni powszednie. Szybko ubierałem się w motocyklową zbroję, po czym zaliczałem kolejno łazienkę, kuchnię i śniadanie :). Zawsze rano robiłem sobie żarełko do pracy razem z Kamilem, a Kudża z Kają robili to sprytnie wieczorami, więc Jacek mógł zawsze wstawać ciut później ode mnie. Po śniadaniu następowała gimnastyka poranna - trzeba było wydostać motocykl z ogródka... Operacja poniekąd skomplikowana, jak już wcześniej pisałem, ale potem, po kilku dniach, doszliśmy do takiej wprawy, że zajmowało nam to dosłownie chwilkę. Potem, po krótkiej rozgrzewce silnika, zasiadaliśmy wspólnie na moim motocyklu i - rura do New Mills! Na miejsce najczęsciej docieraliśmy 15-20 minut przed pracą. Mogliśmy się więc zawsze wyluzować i posiedzieć w porannej ciszy. ![]() Teren fabryki. Wczesny ranek. Pierwszą fuchą, jaką dostaliśmy, było sortowanie desek. Mieliśmy odrzucić na bok deski z uszkodzeniami, sękami itd, a dobre układać w stosikach po 10 sztuk. Kiedy już nasortowaliśmy ich do cholery, Andy pokazał nam co zrobić z deskami uszkodzonymi - trzeba było je przyciąć wzdłuż na odpowiednią szerokość, żeby jeszcze coś z nich można było zrobić. Po tej operacji przyszła w zasadzie ta konkretna robota i prace poprzednie zyskały jakiś sens ;). Andy rozrobił trochę kleju, podprowadził nas pod stół stolarski, zrzucił na blat jedną ramę drzwi ze stosu stojącego obok i pokazał nam jak należy drzwi wykończyć. Trzeba było pobabrać się klejem, wstawić w ramę pięć desek z dwiema końcowymi (tymi przyciętymi wzdłuż) i na koniec przybijało się to wszystko pneumatycznym pistoletem na gwoździe... ![]() Jacek walczy z największymi drzwiami, jakie robiliśmy. ![]() Gotowy produkt w stosach po 20 sztuk. Jedna para takich drzwi (2 szt.) kosztowała 290 funtów... (!) ![]() Tym pistoletem, poza zbijaniem drzwi, dało się robić jeszcze parę innych głupich rzeczy... ;) W domku najpierw wyskakiwałem z motocyklowych ciuchów, szedłem się umyć i potem instalowałem sie w kuchni, żeby ugotować sobie jakiś obiadek :). Najczęściej, po najmniejszej linii oporu, była to mrożona pizza z mikrofali lub jakieś inne mrożonki - frytki, piersi z kurczaka czy paluszki rybne... Po obiedzie - około 18:30 wreszcie można było odsapnąć. Czasami trzeba było udać się po zakupy do ASDy (najczęściej tylko po chleb, bo inne produkty brało się hurtem), a czasem się wędrowało do biblioteki na net. Net był za friko - godzina dziennie, wiec wypas :). Spokojnie można było od czasu do czasu pomailować z rodzinką i znajomymi z Polski... Wieczory w zasadzie nigdy nie były konstruktywne. Przeważnie, poza dwiema wymienionymi powyżej atrakcjami, nudziłem się do samej nocy. Czasem napadała mnie wena, żeby motocykl umyć, ale rzadziej dochodziły chęci jej realizacji ;). No i of korz zawsze też trzeba było jeszcze przed nocą moto schować do ogródka i nakryć pokrowcem :). Z tym ogródkiem to mieliśmy też całkiem niezłe jaja, ale o tym może później... ![]() Nasi współlokatorzy - Kamil i Werka. Sobota i niedziela 1 i 2 lipca dla mnie były bardzo nudne. Nie chciałem nigdzie wyjeżdżać na motocyklu, gdyż z kasą nie było ciekawie, a w doma rozrywek jak na lekarstwo. Jacek z Kają uciekli nad morze do Blackpool, Werka pracowała, więc nudziliśmy się wspólnie z Kamilem ;). Jedyną rozrywką w ten weekend była mała katastrofa w kuchni - odpadł kawałek sufitu pod ciężarem wody wyciekającej z uszkodzonej spłuczki kibla :). Woda zbierała się między podłogą kibla a sufitem kuchni i w końcu nie wytrzymała jedna płyta gipsowa pokrycia sufitu :). ![]() Kuchnia w tzw. stanie "after"... Kolejne dwa tygodnie stały pod znakiem pracy. Robiliśmy z Jackiem wszystkie nadgodziny, z weekendem 9-10 lipca włącznie. Ustaliliśmy bowiem wspólnie, iż będziemy brali sobie co drugi wolny weekend, żeby można było gdzieś na motocyklach pośmigać :). Sobota i niedziela w pracy wyglądały ciut inaczej. Pracę rozpoczynaliśmy o 6:00 rano i kończyliśmy o 12:00, po 6h pracy, z jedną, piętnastominutową przerwą o 9:00. Taki układ miał swoje plusy i minusy - jak w sumie wszystko na tym świecie. Pobudka o 4:40 nie należała do najprzyjemniejszych, ale z drugiej strony powrót do domu przed 13:00 dawał nam zawsze jeszcze pół dnia dla siebie :). Zazwyczaj trzeba było trochę się odespać co prawda, ale i tak "pracowite weekendy" nie były takie całkiem stracone. ![]() Takie bryki nie były tam czymś do końca niecodziennym ;). Suma sumarum mogłem z wyjazdu zrezygnować, lub pojechać do Szkocji sam. Wybór więc był całkiem prosty... :) W piątek 14 lipca, w przeddzień wyjazdu, w domu ekipa zorganizowała imprezę. Przyszła do nas Jacky - nasza szefowa z agencji pracy, Miguel i Rachel się przyłączyli, no a my byliśmy w komplecie. No i polał się alkohol, zapłonął tytoń, a na stół wysypały się zakąski... Ja chlapnąłem tylko jednego kielona dla towarzystwa i o 22:00 poszedłem spać, gdyż startować na szkocką wycieczkę chciałem o 2:00 rano... Tak sobie wymyśliłem, że im wcześniej wyjadę, tym więcej zobaczę już samej Szkocji za dnia, nie tracąc czasu na "brzydką Anglię"... :P Przez te dwa z górką tygodnie podkręciłem licznik motocykla na 67920km. <= Poprzedni | ... | 1 | 2 | 3-5 | 6-14 | 15 | 16-33 | 34-35 | ... | Następny => Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |