Dzień 1 – 4 września 2009 r.
Ten dzień dla mnie był w zasadzie etapem przygotowań. Wziąłem sobie piątek wolny, aby na spokojnie pozałatwiać wszystkie sprawy przed wyjazdem – pobrać kasę, rozmienić na eurasy, dokupić żarcie na drogę, spakować się… No i przygotować chatę na przyjęcie gości, bowiem uzgodniliśmy, że po pracy wszyscy „alpiniści” zjawią się wieczorem u mnie w Rybniku. Tak było wygodniej – można było ruszyć o jednym czasie razem w sobotę w trasę, bez szukania się po drodze i zbędnego czekania przy ewentualnych poślizgach czasowych.
Okazało się, że mój brat będzie również jechał z Warszawy do Rybola tego dnia, toteż odeszły Wojtasikowi i Pietrze zmartwienia szukania mojego garażu. Mogli strzelić całą trasę we trójkę, mając brata za pilota.
Ewaryst jest z Poznania, więc z okazji skorzystać nie mógł, ale zamontowany na jego V-Stromie GPS załatwił sprawę przewodnika :).
Dzień zleciał szybko i w okolicach wieczora zacząłem już z wolna nerwowo dreptać z nogi na nogę. Do tego stopnia, że pod garaż, gdzie ekipa miała zjechać, podjechałem samochodem około 22:00 i… czekałem do 23:15 :].
Zjechali jednocześnie wszyscy. Okazało się, że Brat z Wojtasikami jadąc z Wawy i Ewer jadący z Poznania, bez uzgadniania ze sobą szczegółów, trafili się idealnie i zupełnie przypadkowo na zjeździe z autostrady :D. Nie wiem jakie jest prawdopodobieństwo takiego spotkania, ale myślę, że nie umiem liczyć do tylu miejsc po przecinku :P.
Pod garażem mieliśmy mały problem z upchnięciem siedmiu motocykli do garażu obliczonego na sześć sprzętów, ale jakoś daliśmy radę.
Bagaże wpakowaliśmy do bagażnika Civica i podjechaliśmy pod blok.
W domu – oczywiście kolacyjka i impreza. A jak :]. Trzeba było w końcu opić szczęśliwy początek wyprawy i golnąć głębszego za dobrą pogodę…
W rezultacie spać poszliśmy dopiero koło 2:00 w nocy…