Na zorganizowanie zlotu wiosennego nie znalazł się chętny, więc się nie odbył. Na szczęście na jesień tematem zajął się Adriano i zupełnym przypadkiem zarezerwował ośrodek Relax w Zdworzu, gdzie odbyły się już dwa nasze zloty. Co ciekawe jeden z nich był dokładnie dekadę wcześniej, we wrześniu 2011 r.

Impreza zaklepana została w terminie 10-12 września 2021 r. i udało mi się wygospodarować czas, aby być na zlocie już od piątku.

Dzień 1 – Piątek, 10 września 2021 r.

Rano musiałem pojawić się na kilka godzin w pracy na budowie, ale udało mi się wrócić do domu ok. 12:00. Zjadłem szybki obiad, spakowałem trochę gratów do rolki i ok. 13:10 wystartowałem w trasę, tankując uprzednio motocykl po korek.

Jak wsiadłem na motocykl, tak nie zsiadałem z niego przez 3h. Leciałem sobie cały czas autostradą, nie wykraczając poza kodeksowe prędkości. Minąłem Częstochowę, rozkopany odcinek do Piotrkowa, Łódź i dopiero za Kutnem zjechałem z A1 na Płock. Zatrzymałem się w okolicach Gostynina, bo musiałem zatankować. Pokonałem 335km w 3h i spalanie wyszło… 4,7l/100! Nie mogłem w to uwierzyć…

Ze stacji do ośrodka w Zdworzu miałem tylko 15km, także już o 16:40 stałem pod recepcją. Część ekipy już była na miejscu rozlokowana w kwaterach, więc gdy udało mi się zarejestrować, zajechałem pod swój domek. Stała tam już czarna maszyna Kotina, który przyjechał z córką Olą.

Zainstalowałem się w pokoju, przebrałem, chwyciłem piwo i poszedłem w długą przywitać się ze zlotowiczami, a potem z wodą Jeziora Zdworskiego, gdzie niektórzy zlotowicze nawet się kąpali.

Wkrótce pojawił się Nazarejski, Rupert, Marek, Turos, Menel, PeterS, Gitner, a Tiarus i Andzia już były, gdy ja przyjechałem. Słowem – sporo twarzy ze starej gwardii :).

Na łazikowaniu zeszły ze 2h, ale robiłem się głodny, więc byłem jednym z pierwszych, którzy pojawili się przy zorganizowanym na wieczór grillu. Karkóweczka z musztardą i piwo było tym, czego mi było trzeba…

Zresztą nie tylko mnie – spora część ekipy pojawiła się i rozsiadła przy ławach.

Po 20:00 zacząłem kręcić się wokół ogniska i wkrótce udało się je uruchomić ;).

Impreza przypełzła więc spod grilla do ognia, a w ekipie pojawił się wreszcie Raphi. A że przy ogniu nie było na czym usiąść, przypełzły spod grilla wkrótce i ławki ;).

I co tu dużo pisać. Rozmowy, śmiechy, ciepło ogniska, gryzący dym w oczy, piwo…

No, małą ekstrawagancją była nocna eskapada pt. kąpiel w jeziorze, w której uczestniczyłem ;). Woda była jednak pieruńsko zimna i nie zaliczyłem pełnego zanurzenia. Gwiazdy pięknie rozświetlały czerń nieba i odbijały się w tafli wody…

Po kąpieli wysuszyliśmy się przy ognisku, a rozmowom nie było końca.

Spać poszedłem ok. 1:00 w nocy.

Dzień 2 – Sobota, 11 września 2021 r.

Poranek przywitał nas piękną pogodą. Wstałem po 8:00 i poszedłem na spacer po ośrodku.

Przy ognisku nawet nie było za bardzo co sprzątać – ekipa spisała się :).

Śniadanie mieliśmy wykupione, ale czekać trzeba było do otwarcia kuchni.

Nazarejski, w swoim stylu, z samego rana wpakował się na motocykl i zniknął. W ciągu dnia nawinął pierdylion kilometrów i wrócił dopiero wieczorem.

Po 9:00, gdy zaczęto wydawać jedzenie, sporo osób wypełzło z domków i pojawiło się na śniadanku.

Potem zaczęły się tworzyć koalicje – jedni chcieli iść jeździć, inni relaksować się w ośrodku. Mnie na motocykl się nie spieszyło, więc znalazłem kilka osób o podobnych poglądach i wspólnie poszliśmy wynająć rowerek wodny, aby trochę popływać po jeziorku.

Okazało się, że możemy wynająć nawet łódkę z silnikiem elektrycznym, więc idea rowerka szybko się w tę opcję zamieniła. I tak koło południa z Raphim i PeterSem pożeglowaliśmy na środek jeziora.

Było ciepło i mega przyjemnie, więc trze było skorzystać z kąpieli. Problemem okazała się „drabinka”, której nie dało się rozłożyć, gdyż była w rzeczywistości mocowaniem silnika spalinowego, czego nie wiedzieliśmy. Normalnej drabinki nam po prostu nie dali w przystani. Musieliśmy więc sprawdzić, czy wyskakując z łódki będziemy umieli na nią wrócić :). Śmiechu przy tym było co niemiara, ale ostatecznie powrót na pokład okazał się możliwy, więc z kąpieli skorzystaliśmy. Dla bezpieczeństwa zawsze przynajmniej jeden z nas zostawał na pokładzie.

Na przystań wróciliśmy po 13:00 i zebraliśmy się, aby wyjechać z ośrodka na obiad. Cel był wyjątkowo mało ambitny – zajechaliśmy tylko do Płocka, oddalonego od ośrodka o jakieś 15km.

Tam pochodziliśmy chwilę po bulwarach nad Wisłą, po czym wylądowaliśmy w małej pizzerii.

Podczas obiadu dojechał do nas z Warszawy Goramo. Nie mógł zostać co prawda do niedzieli, ale na odwiedziny ekipy znalazł czas. Fajnie było zobaczyć jego gębę :).

W przeciągu dnia przypomniałem sobie akcję z poprzedniego zlotu, gdy daliśmy znać Sarnie o zlocie, a ten pojawił się po 2h. Odgrzebałem więc jego numer i dałem mu znowu cynka o imprezie… Odpisał, że już o zlocie wie i „jest plan”. Czyli było pewne, że się pojawi :).

Po obiedzie wróciliśmy do ośrodka ok. 16:00. Niedługo później pojawił się w ośrodku mój Brat z całą rodziną. Namawiałem go na przyjazd od piątku i udało się :).

Na spontanie, po 17:00, Raphi zachciał znowu popływać po jeziorze, więc wpakowaliśmy się w podobnym składzie co wcześniej na naszego Titanica, a Brat z rodzinką – z małym opóźnieniem – dosiedli drugiej, mniejszej łódki.

Na głębokiej wodzie Raphi z PeterSem znowu wskoczyli do jeziora, a Wojtek podpłynął do nas i wsiadły nam na pokład jego córeczki. Nasza łódka podobała im się bardziej, bo można było wejść pod pokład i wyjść przez świetlik. Ganiały więc po pokładzie tak, że trochę obawiałem się, że któraś zaliczy nieplanowaną kąpiel ;).

Po 19:00 byliśmy już na brzegu. Poszedłem więc na rekonesans ośrodka i spotkałem… Sarnę! Przyjechał i już ganiał w dresie. Bardzo ucieszyłem się na jego widok.

W tym samym czasie Goramo zbierał się do odjazdu, więc pożegnaliśmy go…,

a gdy odjechał, na ośrodek wturlała się przepiękna WSK 175 M21W2 na żółtych blachach. Dokładnie taka sama, jaką kupiłem… 19 lat wcześniej… Jak ten czas leci. Byłem pełen podziwu, że sprzęt dojechał. Moja po drodze zgubiłaby sprzęgło i ładowanie ;).

Ok. 20:00 rozkręciliśmy ognisko i tym razem kiełbaski poszły w ruch. Oj, kiełbasa ze zlotowego ogniska zawsze smakuje wyjątkowo dobrze.

Impreza trwała jakoś do północy. Długo słuchałem z wypiekami na twarzy opowieści Sarny z jego wojaży po kontynencie azjatyckim. Dowiedziałem się też, że miał dosyć poważny wypadek na motocyklu i dopiero wracał do pełni sił…

Dzień 3 – Niedziela, 12 września 2021 r.

Wstałem o jakiejś nieludzkiej porze – na nogach byłem już przed 7:00. Przed domkiem Kotin zbierał się do drogi powrotnej, a Nazarejski gotował kawę w swym legendarnym „wulkanie”. Było rześko, ale pogodnie. Poranna rosa pokrywała motocykle.

Nazarejski z Kotinem pojechali do domów chwilę po 8:00, a ja spakowany do drogi byłem pół godziny później. Podjechałem pod domek Raphiego, aby zobaczyć, czy będzie już zdolny do jazdy. Tam obowiązkowo musiałem zrobić sobie zdjęcie CBFy z WSKą. Ta ostatnia miała zdjętą kanapę, ale i tak wyglądała lepiej od mojej Krowy ;).

Do śniadania była jeszcze chwila, więc zacząłem rozmawiać z Sarną przy jego opasłym BMW R1200GS. A ten – ni z gruchy, ni z pietruchy – dał mi kluczyki, żebym się przejechał.

No, to dopiero jest krowa! Ale trochę się zdziwiłem, jak poręczna. Środek ciężkości jest bardzo nisko a silnik wkręca się diabelnie szybko na obroty. Pokręciłem się chwilę po ośrodku, a potem wyskoczyłem na asfalt, aby się ciut bardziej rozpędzić. Nie miałem kasku, więc ujechałem może kilometr i zawróciłem. Przyznać muszę, że coś w tym motocyklu jest, ale na pewno w dalszym ciągu nie jest to maszyna dla mnie.

Podziękowałem Sarnie za tę okazję i udałem się na śniadanie. Wszamałem, co dali i widząc, że Raphi ma pod górkę z tak wczesnym wyjazdem, postanowiłem jechać do domu sam. Pożegnawszy się z kim się dało, o 10:00 ruszyłem w trasę.

Wracałem bez kombinacji, czyli najkrótszą drogą dotarłem do autostrady i pognałem na południe. Nie robiłem żadnych postojów. Minąłem Łódź, Piotrków Trybunalski, doczłapałem przez remonty do Częstochowy i zacząłem martwić się o paliwo. Miałem już ponad 300km przejechane i wskazówka zaczynała sięgać dna. A stacji zero! Musiałem jechać coraz wolniej i spokojniej, a w końcu zmuszony byłem zjechać z trasy na Piekary Śląskie, bo mogłem nie dotrzeć do MOPa w Wieszowej. Zrobiłem 350km na baku…

Po zatankowaniu ostatnie kilometry mogłem pogonić szybciej i pod dom zajechałem ok. 13:15. CBF spisała się bez zająknięcia i w drodze powrotnej spaliła 5,1l/100km.

Podsumowując zlot?

Klimat jak zawsze był czymś bardzo dla mnie pozytywnym. Zobaczyć tak wiele znajomych twarzy, wspólnie pojeździć, pośmiać się, popływać, napić piwa – to za każdym razem coś mega przyjemnego. Ponadto w tym roku siadła nam pogoda wręcz idealnie. Wrzesień okazał się łaskawy :).

Słowem – zlot bardzo udany! Także mam nadzieję, że uda się nam znowu spotkać na wiosnę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *