Dziś wysiadły mi kierunkowskazy w moto. Myślałem, że umarł sterownik, bo test z serwisówki na to wskazywał, jednak gdy przypadkiem dotknąłem wiązki kabli spod lewej tylnej owiewki i poszedł z niej siwy dym, to już wiedziałem, że mam zwarcie…
No i tak jak myślałem, cudów nie ma. W październiku 2009 r. miałem problemy z rozładowującym się akumulatorem, które same cudownie ustąpiły. A to właśnie bezwiednie i zupełnym przypadkiem poruszyłem wtedy tą samą wiązką kabli i zlikwidowałem permanentne zwarcie przewodu zasilającego sterownik kierunków. Od tamtej pory musiał się już tylko zwierać przy wibracjach podczas jazdy, a na postoju nie dotykał do masy motocykla. No i dziś przepalił się definitywnie…
Wziąłem lutownicę, zlutowałem przepalony kabel, zaizolowałem, dołożyłem w newralgicznym miejscu opaskę gumową z dętki samochodowej, aby znowu się nie przetarło i wsio :). Kierunki działają :).
Dobrze, że znalazłem przyczynę, bo bym niepotrzebnie kupił nowy sterownik, który jak znam życie, kosztuje z pół miliona złotych :P.