Niespodziewanie wiosenny zlot forum Hoonda zaproponował zorganizować u siebie w chacie Dedek. Dla mnie było to dosyć wygodne, bo w Jurę Krakowsko-Częstochowską mam niedaleko, a piątek i sobotę miałem pracujące. Termin zlotu był dosyć wczesny – 11-13 kwietnia, ale pogoda na szczęście dopisała.

W sobotę po pracy wrzuciłem zapasowe majty do rolki CBFy i ok. 15:00 ruszyłem na zlot. Celem były Góry Bydlińskie, czyli dla mnie jakieś 120km od domu.
Trasę machnąłem na strzał – poleciałem autostradowo do Dąbrowy Górniczej, gdzie odbiłem na boczne dróżki i do celu zajechałem chwilę po 16:00.
A na miejscu echo! Żywego ducha…
Zdzwoniłem się z Dedkiem i ten wysłał mi do siebie pinezkę – akurat urzędowali z chłopakami w pobliskiej knajpce, więc do nich podjechałem.

W restauracji zastałem Dedka, Menela, Ruperta, Turosa i jeszcze jednego nieznanego mi zawodnika. Kameralnie i elitarnie! 😉

Opędzlowaliśmy coś na ciepło – na stół wjechały rybki – po czym udaliśmy się do sklepu, aby zaprowiantować się na wieczór.

Po zakupach wylądowaliśmy już u Dedka na kwadracie, zgarniając w przelocie jeszcze jednego zlotowicza o nicku Tgp. Ten ostatni miał tylko godzinkę na biesiadowanie z nami, ale było przez ten czas nad wyraz wesoło. Zanim Tgp odjechał, przykulał się na zlot jeszcze Raphi.

Wieczorkiem odpaliliśmy ognisko i po chwili wszyscy tam zakotwiczyliśmy. Standardowa wieczerza w postaci złocistego płynu z puszki, przegryzanego nadwęgloną kiełbasą, była dla mnie wisienką na torcie. Po prostu lubię ten klimat – totalny luz i pierwotne ciepło ogniska… Biesiada trwała do północy.

Następnego dnia z rana, gdy wszyscy wstali, machnęliśmy sobie śniadanko i dosyć szybko po nim zebraliśmy się do wyjazdu. Raphi uciekł jako pierwszy, bo miał rodzinne interesy, a ja z resztą ekipy postanowiliśmy zobaczyć jeszcze na Pustynię Błędowską.

Dla mnie i mojej Hondy Pustynia Błędowska jest miejscem dosyć symbolicznym i nostalgicznym. Była praktycznie pierwszym odleglejszym celem wycieczki na CBF – w lutym 2008 r. Fajnie było ponownie rzucić okiem na tę puszczę ;).

Około 11:00 nastąpiło generalne rozproszenie – podziękowaliśmy Dedkowi za organizację spota, pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy we wszystkich kierunkach…

Dzień był młody, więc do domu wracałem objazdem :). Pognałem sobie na południe – przez Olkusz, Trzebinię, Zator i Andrychów na przełęcz Kocierską, aby nieco powinklować.
Potem zjechałem na Zaporę Tresna, gdzie oczywiście była masa motocyklistów, a na koniec pokonałem jeszcze Przełęcz Przegibek, która zaprowadziła mnie do Bielska. Dzień był piękny, jeździło się bardzo przyjemnie.

Do domu wróciłem już na szybko, ok.14:00. Może krótko, ale jak zawsze przyjemnie było zobaczyć starą gwardię i spędzić wspólnie czas.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *