Turystyczna Korona Tatr zatrzymała się w oczekiwaniu na letnie warunki w górach, gdyż zostały mi tylko szlaki, których zimą nie odważyłbym się zrobić. Aby więc jakoś zapełnić sobie to oczekiwanie, postanowiłem sprawdzić, jak się hasa po Małej Fatrze.

Dzień wolnego przyszedł 1 maja – był to czwartek. Wzorem tatrzańskich wypraw nastawiłem budzik na 3:00 rano i o 3:45 wsiadłem na Tygryska. Pogoda na szczęście dopisała…
Najbardziej cieszyłem się, że nie muszę kolejny raz jechać na Pszczynę i Korbielów – już mam przesyt tej trasy. Tu pogoniłem kawałek Wiślanką i odbiłem na Cieszyn. Fajna pusta droga, mało obszarów zabudowanych – leciało się bardzo przyjemnie. W Cieszynie przekroczyłem granicę z Czechami i wkrótce zapiąłem drogę nr 11, która miejscami miała status ekspresowej. Ta zaprowadziła mnie na Słowację, gdzie kawałek za Cadcą zjechałem na drogi niższej kategorii.

Celem był parking w Stefanovej. Dojazd na miejsce pod koniec był przyjemnie kręty i przebiegał przez kanion o strzelistych ścianach skalnych. Bardzo przyjemny finisz! Choć chłodny – momentami temperatura schodziła poniżej 4 stopni.
Na parkingu w Stefanovej stało zaledwie jedno auto, co było bardzo dobrym prognostykiem. Przebrałem się, zostawiłem motocyklowy szpej w kufrach, opłaciłem parking i o 5:45 ruszyłem na szlak.

Początkowo wchodziłem dosyć stromym podejściem przez las zielonym szlakiem w stronę Medziholie. Pod tą nazwą kryło się siodło zlokalizowane na pięknej polanie, z rozwidleniem szlaków.

Tam zrobiłem sobie krótki postój, podziwiając górujący nad okolicą Veľký Rozsutec. Góra kusiła – miała najbardziej tatrzański wygląd ze wszystkiego w okolicy, ale założony plan kierował mnie w drugą stronę – na Stoh.

Szlak – odtąd czerwony, czyli główna graniówka Małej Fatry – prowadził już niemal bezdrzewnym zboczem i zaczęły odsłaniać się przede mną cudowne krajobrazy skąpane w porannym słońcu.

Stoh osiągnąłem o 7:40. Miałem więc już niemal kilometr przewyższenia w butach – górka ma wysokość 1607m, a startowałem z poziomu 627m.

Piękne było to, że szlak i góry miałem tylko dla siebie. Do tego momentu nie spotkałem żywej duszy… Pogoda też sprzyjała – było słonecznie, niemal bezwietrznie, ale nie upalnie.

Po zdobyciu Stoha niestety dalej ścieżka prowadziła mnie stromo w dół – ze znaków wyczytałem, że obniżenie w pionie wyniosło niemal 400m, które pokonałem niemal biegłem. Wiadomo – z grawitacją łatwiej 😉 .

Osiągnąwszy Stohové Sedlo (1230m) znowu wyszedłem na odsłoniętą grań i wędrowało się rewelacyjnie…

Miałem momentami po obu stronach strome zbocza z mega ładnymi panoramami – zdecydowanie nie było to miejsce dla osób z lękiem przestrzeni 😉 .

Szlak przeciągnął mnie po kolejnych szczytach – były to Poludňový Grúň (1450m), Steny, severný vrchol (1535m), Steny, Južný vrchol (1625m) i Hromové (1636m).

W tym czasie spotkałem na szlaku 3 osoby i jednego psa 😉 .

Kolejną zdobyczą, w zasadzie przedostatnią z pierwotnego planu, był Chleb o wysokości 1646m.

Górka ta znajdowała się już w niedalekiej odległości od górnej stacji kolejki linowej, więc czas samotności w górach się zakończył. Na szczycie było kilkanaście osób, więc dosyć szybko stamtąd uciekłem.

Oddaliłem się od szczytu i usiadłem sobie na skałkach z małą ekspozycją, aby wszamać drugie śniadanie. Wiało tam dosyć mocno, więc wrzuciłem na skórę wiatrówkę.

Posilony, powędrowałem do ostatniego celu i najwyższej góry Małej Fatry – na Veľký Kriváň (1709 m). Towarzyszyła mi tu już duża liczba turystów, także mój introwertyzm górski nieco zaniżał mi poziom endorfin. Ale tragedii nie było.

Na szczyt wyszedłem ok. 10:40. Czas rewelacyjny…

Cyknąwszy fotkę pamiątkową i po analizie mapy postanowiłem dołożyć sobie do listy jeszcze jedną górkę w ciągu grani, tj. Pekelnik o wysokości 1609m. Był on dobrze widoczny i wydawał się mniej oblegany przez ludzi.

W drodze na Pekelnik natknąłem się na resztkę czapy śnieżnej, więc nie odmówiłem sobie przyjemności podreptania po śniegu 🙂 .

Pekelnik zdobyłem chwilę po 11:00. Oddaliłem się kawałek od słupka szczytowego i znalazłszy przyjemne trawiaste miejsce nad przepaścią, walnąłem się plackiem aby się wyciszyć.
Oj, to było coś pięknego! Panorama, słońce, miękka trawka, lekki wiaterek. Przyjemnie się leżało… Pół godziny minęło jak z bicza.

Przed 12:00 ruszyłem dalej. Co prawda miałem odhaczone wszystkie szczyty, ale to oznaczało, że jestem dopiero w połowie wędrówki – trzeba było wrócić do motocykla.

W tym celu z Pekelnika zszedłem na Sedlo za Kraviarskym (1230m), gdzie skręciłem na zielony szlak. Ten sprowadził mnie z gór w dolinkę i las, a ostatecznie wylądowałem w Starej Dolinie na wysokości 700m, przy schronisku Vratna Chata.

Byłem już nieco umęczony, ale musiałem jeszcze zebrać się na jeden wysiłek, bowiem do motóra miałem w dalszym ciągu ok. 5km, w tym jakieś 350m przewyższenia. I tyleż schodzenia. Machnąłem sobie więc odpoczynek na ławeczce, aby coś przegryźć.

Na tym ostatnim odcinku ciekawa była polana, na której znajdowało się kolejne schronisko – Chata na Grúni. Soczysta trawka kusiła, aby sobie na niej poleżeć, ale chciałem już wrócić do motorynki, więc bez postoju poszedłem dalej.

I tak jakoś ok 14:30 doczłapałem do parkingu. Motór stał niewzruszenie…
Przebrałem się i ok. 15:00 ruszyłem do domu. Trudy dnia dawały o sobie znać podczas jazdy, więc jechałem dosyć zachowawczo i znacznie wolniej niż rano 😉 .

Do domu dotarłem bezpiecznie ok. 17:00.

Podsumowując?

Bardzo przyjemny wyjazd! Choć męczący – machnąłem z buta ok. 24km, a suma podejść wg. map to nieco ponad 2km! Takie parametry miała Orla Perć z Kuźnic od Zawratu po Zadni Granat 😉 . Także grubo!
Myślę, że jest tam po co wracać. Szczególnie z uwagi na względny spokój i niezbyt oblegane szlaki. Można tam zaznać tego, po co w góry się jedzie, a co nasze Tatry mocno zatraciły przez swoją popularność… Czuję, że jeszcze nie raz Małą Fatrę odwiedzę 🙂 .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *