Jesienny zlot forum, które już chyba tylko przez wzgląd na swą historię nosi nazwę Hoonda, odbył się na Kaszubach między 20 a 22 września 2024 r.
Wyjątkowo nie musiałem iść do pracy, więc nie musiałem się gonić. Wstałem niespiesznie, po śniadaniu spakowałem graty i wystartowałem w drogę ok. 10:00. Nie miałem jakoś ochoty jechać szlakiem koziej dupy, więc zapiąłem autostradę.
Pierwszy postój machnąłem przed południem na tankowanie w okolicach Łodzi. Potem poleciałem jeszcze na szybko pod Toruń, gdzie już zjechałem z autostrady, aby uniknąć opłat. Od tego miejsca trzymałem się dróg przeważnie trzycyfrowych. W Przysiersku zatrzymałem się na poboczu, aby uwiecznić okrągłe 40kkm, które ukazało się na liczniku…,

a potem – już ok. 16:00 – musiałem drugi raz zatankować w Kościerzynie.
Do ośrodka Tamowa nad Jeziorem Kłodno, po ok. 600km, dojechałem tuż przed 17:00 i… byłem pierwszy! Do organizującego zlot Gitnera udało mi się dodzwonić, więc dostałem instrukcję, gdzie mam się rozgościć. W międzyczasie pojawił się przy bramie Marek, więc miałem już jakieś towarzystwo.

Wjechaliśmy dosyć stromym podjazdem pod nasze domki, rozgościliśmy się i… piwo poszło w ruch 🙂 .

Przed 18:00 pojawił się Nazarejski, więc wbił do „mojego” domku, a kwadrans później zjechała silniejsza ekipa – Gitner, Kotin, Andzia i Tiarus.

Cały dzień nie jadłem niczego konkretnego, więc wściekle głodny poszedłem z Markiem uruchomić ognisko. Palenisko było zlokalizowane dosyć nietypowo – jakby poza ośrodkiem, po drugiej stronie ulicy, nad samym jeziorem. Miało to swój urok, ale po zapasy piwa musieliśmy ganiać niezły hektar 😉 .

Nie czekając na nikogo, gdy buchnęły strzeliste płomienie, od razu wrzuciłem kiełbasę na kij. Na tle spokojnych wód jeziorka, przy zachodzącym słońcu, wyglądała wyjątkowo malowniczo 😉 .

Ok. 19:30 zaczęli schodzić się inni zlotowicze i zaczęła się tradycyjna biesiada. Mnie mocno ucieszył widok Sarny, który powiadomiony pozaforumowymi kanałami, na zlot wbił ok. 22:00. Bardzo późno dojechał też Raphi, który był zakwaterowany ze mną i Nazarem w domku.

Frekwencja na zlocie była nadzwyczajna – poza już wymienionymi był też Patrick, Goramo, Roberto, Rupert, Adriano i Diabla z koleżanką Sylwią.

Wieczór skończył się grubo po północy. Wygadaliśmy się za cały sezon, napatrzyliśmy na tańczące płomienie, procentów wychyliliśmy bez przesady…

Następnego dnia na nogi poderwałem się przed 8:00. Klasyczne śniadanko zlotowe, zjedzone z drewnianej barierki domku, smakowało wybornie.

Poranek, jak to poranek, był ospały. Teren wokół domków zwolna zapełniał się zlotowiczami i zaczęły snuć się plany, aby godnie spożytkować piękny, słoneczny dzień.

Ja nie miałem wielkiego parcia na dalekie wojaże, więc trzymałem się z daleka od Nazarejskiego – ten nie odpala silnika na mniej niż 400km. Zgadałem się za to z Sarną i zdecydowaliśmy się skoczyć nad morze. Być tak blisko i nie zajechać – toż to zbrodnia!
Sarna nie znał latarni morskiej Stilo, więc padło właśnie na nią. Wrzuciliśmy kąpielówki do kufrów i chwilę po 10:00 opuściliśmy ośrodek.
Drogi gdzieniegdzie były wilgotne od porannej rosy, więc bez specjalnych szaleństw, niespiesznie pod latarnię zajechaliśmy około południa. Sporo się tam zdążyło pozmieniać od Męskich Kaszub z 2021 r. – już za darmo zaparkować się nie dało…

Co mogliśmy, upchnęliśmy w kufrach, a resztę gratów zostawiliśmy u parkingowego. I poszliśmy spacerkiem na plażę. Do samej Latarni Morskiej nie właziliśmy – ja już byłem, a Sarna nie czuł potrzeby.

Pół godzinki spaceru i ukazał się nam on – Bałtyk w pełnej krasie…

Zrzuciliśmy ciuchy do kąpielówek i heja! Sarna wlazł do wody od razu, a ja tak nie do końca 😉 . Jakież to było zimne! Jaj starczyło mi do… jaj – więcej się nie zanurzyłem… A Sarna pływał jak ryba 😉 .

Morsowanie to jednak nie moja bajka 😉 .
Po wyjściu z wody i osuszeniu się, powoli, spacerkiem wróciliśmy do naszych maszyn. Cała eskapada zajęła nam około godzinę.

Bez specjalnych kombinacji i celów pobocznych ruszyliśmy w drogę do ośrodka, z nastawieniem na zjedzenie czegoś konkretnego po drodze. Czynną restaurację złapaliśmy jednakże dopiero przed samą metą, w wiosce Garcz. Usiedliśmy przy zewnętrznych stolikach i po niedługim czasie żarełko wjechało 🙂 . Tego było nam trzeba!

Przed odjazdem do ośrodka machnąłem jeszcze szybkie zakupy w pobliskim sklepiku i ok. 16:00 wylądowaliśmy z powrotem w naszych domkach.
Zawziąłem się wówczas – niepocieszony swym brakiem odwagi – i polazłem wykąpać się w jeziorze. I tym razem prawilnie zanurzyłem się w całości i trochę popływałem. Pogoda była do tego idealna, a temperatura wody dużo bardziej przystępna…

Przed 18:00 wszystkie ekipy pozjeżdżały już ze swoich wycieczek i powstał plan wykonania grupowego zdjęcia motocykli. Stały na fajnym przewyższeniu, na tle jeziora i zachodzącego słońca.

W ruch poszły chyba wszystkie aparaty świata i zdjęć urodziło się za dużo 😉 . Ale pamiątka jest!

Około 19:00 za namową Adriano i przy użyciu jego szpeju, wgraliśmy do mojego Tygryska nowe mapy. Szczegóły opisywałem w kalendarium Tygryska.

Zabawa trwała do zmroku, więc po całej operacji nie bawiłem się już w jazdy testowe. Ale gdy Raphi zobaczył, że po wszystkim mój motór nie wybuchł i działał, podstawił „pod nóż” również swojego. Ja już wtedy udałem się nad jezioro, gdzie ogniskowa biesiada już trwała.

Było nas tam jakby więcej, niż poprzedniego wieczora, niemniej nie siedzieliśmy tak długo – rozeszliśmy się do domków przed północą.

Niedziela to naturalnie dzień powrotu do domu. I w zasadzie niewiele tu ciekawostek do opisania. Śniadanko, pakowanie, trochę kręcenia wśród zlotowiczów, pożegnania, odjazdy…

My ruszyliśmy do domu we trójkę – Nazar, Raphi i ja. I dlatego nie mam z tej trasy ani jednego zdjęcia – Nazar, jak odpalił wrotki, to było pozamiatane. My sobie jedynie testowaliśmy i poznawaliśmy „nowe” motocykle – zmiana map dosyć znacząco wpłynęła na ich zachowanie, szczególnie w zakresie mapy sportowej. Dyskusji na ten temat przez interkomy nie było końca.
Pamiętam natomiast, że mieliśmy na trasie epizod autostradowy, podczas którego Nazar odpalił wszystko co miał, przez co moja motorynka spaliła rekordowo prawie 7l/100km…

Do domu dotarłem ok. 16:00.

I tak kolejny jesienny zlot za nami. Całkiem liczny i udany 🙂 . Przyjemne pożegnanie lata…

A, Sarna znowu dał mi pojeździć! 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *