20 czerwca 2008 r.
Przyszły straszne upały. Po 26-30 stopni. Makabrycznie się w takich warunkach jeździ, więc śmiganie przesunęło się generalnie na godziny wieczorne. Jak np. w ten piątek :).
Browar będąc jeszcze w pracy ustalił ze mną, że jedziemy do Czech. Ja więc, mając w domu więcej czasu, nakreśliłem na mapie zarys rajzy, którą mogliśmy odbyć i podesłałem ją Browarowi. Jemu pomysł się spodobał, więc… nic tylko jechać :).
O 16:30 zajechałem pod chatę Browara.
Ten jeszcze się dopakował, wskoczył w moto zbroję i – chwilę przed 17:00 – mogliśmy ruszać :).
Początek traski był taki sobie. Upał jeszcze dawał się nam we znaki, a ruch na ulicach jeszcze nie zmalał po godzinach szczytu. Przepychanie się do Żor zajęło nam więc chwilę, a tam już wpakowaliśmy się na Wiślankę i – rura!
Prędkości jak zwykle – 120-140km/h. I tak doczołgaliśmy się przez Skoczów do samej Wisły, gdzie zrobiliśmy pierwszy przystanek.
Na postoju Browar zaczął narzekać, że źle działa mu sprzęgło – pokazywał, że całkiem konkretnie „ciągnie”, przez co też biegi twardo wskakiwały. Była już 18:00, ale postanowił zadzwonić do Boostera, do Lichy, aby się dowiedzieć, co może być przyczyną.
Licha w 3 minutowej rozmowie stwierdził, że to zapowietrzona pompa sprzęgła i że trzeba motocykl pochylić maksymalnie w prawo, popompować klamką i to załatwi sprawę. No cóż, spróbowaliśmy i… zadziałało! 😀 Można było polecieć dalej :).
A dalej w planie był Salmopol. Skręciliśmy na rondzie w Wiśle w lewo i pognaliśmy na salmopolskie winkle :).
Tam niestety kapa – asfalt do dupy. Dziura na dziurze, łata na łacie… A gdy po paru kilometrach na najlepszych winklach „przed szczytem” pokazał się nowy asfalt – od cholery na nim z kolei leżało kamieni… :/
Na szczycie zatrzymaliśmy się na chwilę na jakieś foty…
… i przy okazji zamieniliśmy dwa słowa ze ścigantami, którzy najwyraźniej akurat sobie tam ćwiczyli schodzenie na kolano :). Okazało się bowiem, że dalsza trasa przez Szczyrk do Bielska – była już w bardzo dobrej kondycji. Dobry asfalt i brak piasku, czy kamieni :). Czyli to co tygryski… 😉
Wskoczyliśmy więc nazad na sprzęty i ruszyliśmy w dół, na Bielsko. I faktycznie zakręty były rewelacyjne, a my na tyle kijowo po nich jechaliśmy, że owi plastik-rajderzy nas tam objechali, jakbyśmy stali :P. Noo, ale, wiecie – oni mieli lepsze opony, motocykle i w ogóle pewnie codziennie tam jeżdżą po bułki do sklepu :P.
Dociągnęliśmy do Bielska, skąd już chcieliśmy pognać nową drogą ekspresową S1 do Cieszyna :). Strasznie mi się ta droga podoba i chciałem pokazać ją Browarowi…
Ale już w Bielsku było super. Zanim wjechaliśmy już na S1, przez całe Bielsko przepychaliśmy się świetnie zaprojektowanymi, nowymi dwupasmówkami. Może to była obwiednia – nie wiem :). Poza wkurzającymi światłami, które co rusz nas tam zatrzymywały i śmiechu wartymi ograniczeniami prędkości (50km/h na takim dwupasie?), jechało się już tam bardzo szybko i przyjemnie.
Ale prawdziwa zabawa zaczęła się na S1. 140-150km/h i dzida do Cieszyna :). Browar za każdym razem, jak mu mówiłem, że chce mu pokazać S1 twierdził, że nie będzie tam przekraczał 150km/h, aby nie męczyć steranego życiem FZXa. Ale jak zobaczył tę drogę, jak pięknie ciągnie się po horyzont po nierównościach terenu – odkręcał momentami i do 180km/h :].
Wreszcie – tuż przed Cieszynem – zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej na małą przerwę i tankowanie. A że ze stacji był całkiem fajny widok na drogę, to bez paru fotek się nie obyło.
Dalej w planach był przelot wzdłuż granicy po czeskiej stronie do Bohumina i już powrót do domu. Ale jak tylko przekroczyliśmy granicę – zaczęliśmy błądzić :). W pierwszej kolejności pojechaliśmy jakąś dwupasmówką na południe, choć mieliśmy jechać na północ. Po ~10km zawróciliśmy i… dojechaliśmy z powrotem na przejście graniczne :D. Znowu nawrotka i – już dobrą drogą – pojechaliśmy dalej. Potem jeszcze wielokrotnie się zatrzymywaliśmy i korygowaliśmy kierunek z mapą, a nasza trasa, którą pokonaliśmy i tak daleka była od zaplanowanej :P.
Zajechaliśmy bowiem prawie pod Ostrawę i dopiero tam wpadając na nową autostradę pociągnęliśmy jednym strzałem do Bohumina.
Zadziwiające jak dobre asfalty są w Czechach. Różnica kolosalna w stosunku do Polski, niestety… Może za pare lat sytuacja się poprawi :].
Z Bohumina już była prosta piłka przez Wodzisław do Rybnika. Już powoli się zmierzchało, więc poganiałem ze złoty dwadzieścia, gdy nagle za Wodzisławiem – Browar zniknął. Zatrzymałem się, poczekałem, nie ma go. Zawróciłem, przejechałem paręset metrów i znalazłem jego motocykl zaparkowany za jakimś małym pomarańczowym Chewroletem. Pomyślałem, że to stłuczka, ale zaraz Browar wylazł z Chewroleta i powiedział, że to gliny. No to ładny pasztet…
Panowie Policjanci kazali Browarowi pojechać za sobą, pod przykrywką bezpieczniejszego miejsca zatrzymania i… wytargali go aż gdzieś do lasu… Ja jechałem za nimi i zaparkowałem moto paręnaście metrów od nich – o dziwo jeszcze się do mnie nie doczepili, choć w sumie to ja jechałem z przodu i zapierdzielałem tak samo jak Browar :].
Po może 10min usłyszałem, że Browar jedzie. Podjechał do mnie i powiedział, że chcą mu dowalić 14pkt i 800zł (!), ale, że wyraźnie czekają na łapówę… I właśnie go puścili, żeby zorganizował kasę :].
Ja miałem całe 40zł, a Browar 10zł :P. Dałem mu wszystko, a sam pojechałem szukać stacji z bankomatem. Jednak po paru minutach Browar do mnie zadzwonił, że… puścili go :D. Za 50zł 😀
Do teraz się zastanawiam jednak, czy to nie byli oszuści. Browar mówił, że nie widział żadnej kamery, czy monitora w „radiowozie” i nie pokazali mu żadnego filmu… Mieli mundury, jakieś odznaki, czapki, lizak, ale się nie przedstawili. Dziwne…
W każdym razie lepsze 50zł niż 800zł i 14pkt, a po całej akcji przypadkiem spotkany znajomy powiedział nam, że taki pomarańczowy nieoznakowany radiowóz faktycznie jeździ po Radlinie i okolicach, więc może jednak Policjanci byli prawdziwi :].
Pojechaliśmy dalej. Poprowadził Browar i – jak można było oczekiwać po jego niepokornej duszy – ani o jotę nie zwolnił po tej przygodzie ;). Nazbierałoby się z tej naszej jazdy punktów na jakiś parasol z BP :P.
I tak też dotarliśmy do Rybnika, gdzie rozjechaliśmy się do domów. Nakręciliśmy ok. 270km.
22 czerwca 2008 r.
Tego dnia wróciłem ok. 12:00 ze zlotu w Turawie do domu. Kac, zmęczenie, niewyspanie… I dzwoni Browar z pytaniem, czy będę jeździł :). Naturalnie! Ale tak ok. 16:00, może 17:00…
Wciągnąłem obiad, próbowałem się zdrzemnąć i… już była 16:00. A Browar do mnie na gadu – śmigamy na Czechy :D.
Specjalnie nie czułem się na siłach jechać tak daleko, ale twardym trza być – bez marudzenia przystałem na propozycję.
Spotkaliśmy się na stacji BP za moim blokiem ok. 17:00. Ustaliliśmy, że walimy na przejście graniczne w Zwardoniu i potem przez Czechy i Słowację – Frydek-Mistek i Ostrawe. Wracać do domu mieliśmy tą samą trasą co w piątek :].
Pierwszy etap wycieczki był więc bliźniaczo podobny do piątkowego. Dlatego uznałem, że trzeba to zmienić i na światłach zaproponowałem przejazd przez Boguszowice do Żor, by nie jechać dokładnie po swoich śladach.
I tak też się stało. Podzidowaliśmy objazdem do Żor i tam wskoczyliśmy na Wiślankę. 120-140km/h i – minąwszy Wisłę – zatrzymaliśmy się dopiero w Istebnej, przy skrzyżowaniu Jaworzynka-Koniaków.
Ciepło ciągle było masakrycznie, a ja miałem aż odparzenia na rękach od zbyt ciepłych rękawic. Zrobiliśmy więc sobie dłuższy popas, zamawiając coś do picia w przydrożnym barze i konsultując dalszą trasę z mapą.
Po odpoczynku – dzida na Koniaków. Ostre podjazdy, winkle, fajne widoczki, a przed Milówką ostry skręt w prawo na Zwardoń. A tam – jedna wielka budowa! Jechaliśmy dobrych kilka kilometrów wzdłuż rozkopów pod nową drogę, podziwiając budowane fundamenty wiaduktów i estakad. Ale gdy przekroczyliśmy granicę i wjechaliśmy na Słowację, dopiero tam naprawdę było co podziwiać. Widoki zupełnie się zmieniły – niemalże ukończone bardzo wysokie wiadukty i wszystko przygotowane do połączenia z nieistniejącymi polskimi drogami :]. Aż zatrzymaliśmy się, aby pocykać jakieś zdjęcia, bo wiadukty były naprawdę imponujące, a okolica bardzo ładna.
Dalsza traska, początkowo, poza lepszym asfaltem, nie odznaczała się niczym szczególnym. A może byłem na tyle zmęczony, że było mi to obojętne :P. W każdym razie grzaliśmy przez Cadcę, Turzovkę i dalej drogą 484 przekroczyliśmy granicę z Czechami.
I tam dopiero zaczęła się zabawa! Wjechaliśmy po paru kilometrach na drogę nr 56 prowadzącą na Frydek-Mistek i… normalnie raj dla motocyklistów! Nowy równy asfalt, droga szeroka i pusta – ani pół samochodu z przeciwka nie jechało i prawie nic nie musieliśmy wyprzedzać. Temperatura już też opadła, więc jechało się naprawdę rewelacyjnie! 😀 120-140km/h i ciasne winkle, jeden za drugim, tak, że tylko przerzucaliśmy motocykle z lewa na prawo…
Tak dzidując nagle po prawej ukazał się ładny widoczek na jakiś zalew wśród zboczy gór i zaporę. Zatrzymałem się więc, a Browar zaraz się do mnie wrócił i… sesja zdjęciowa :).
Dalsza traska już w zasadzie była szybka i prosta. Drogi ekspresowe, dwupasy, lub szerokie proste odcinki aż do Ostrawy, skąd już pognaliśmy do Bohuminą autostradą.
Jadąc z Chałupek nie obyło się znowu bez przygody z Policją :). Zasuwaliśmy sobie zdrowo 100-120km/h, gdy nagle dogoniliśmy radiowóz. I dupa, trzeba było jechać za nim 60km/h :].
Ale nie wytrzymałem. W jednym miejscu, na zwykłej przerywanej linii, bardzo ostrożnie wyprzedziłem radiowóz, rozpędzając się do 80km/h. Zakręt i… wyjazd z terenu zabudowanego :P. Byłem ciekaw, czy się dowalą, ale… nic się nie stało ;). Jadąc więc dalej dosyć wolno, pomalutku zwiększałem dystans od radiowozu, aż w końcu znikł mi on w lusterkach wstecznych. Ale nie przyspieszyłem, bo nie było Browara. Dogonił mnie dopiero w Wodzisławiu i wyszedł na prowadzenie… Czyli przelotowa wzrosła do 120km/h ;).
Na stacji BP w Rybniku pożegnaliśmy się o 21:40. Na koła motocykli weszło ok. 250km.