Wypad na Węgry 2006 (2) | |
Menu: Strona główna Nowości Motocykle Wyjazdy Warsztat Galeria Autor |
<= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | Następny =>
Dzień 2 - 30 kwietnia 2006 Rano - jak łatwo się domyślić - wstawanie ludziom szło ciężko. Ja obudziłem się gdzieś koło 8:00, ale przedrzemałem jeszcze do 10:00, nim się podniosłem na nogi. Pierwsze co trzeba było zrobić, to się trochę umyć. Na terenie ośrodka były duże łaźnie - pokoje nie miały takich luksusów. Po porannej toalecie, rzuciłem okiem na motocykl... Masakra! W tle widoczny nasz pokój - nasz, tj. Mariana, Browara, Gośki, PGRa, ŁYsEgo i mój :). Zaraz zatem, biorąc przykład z innych, przykulałem sprzęta pod łaźnię i zacząłem moto myć. Znalazła się butelka na wodę i jakaś szmata... PGR po chwili też już stał pod łaźnią i wyszabrował ze środka zwykłego... mopa :D. I tak jakoś doprowadziliśmy sprzęty do jako takiego wyglądu... Tak, to mógł wymyślić tylko PGR :). Zupełnie nieprzepisowo, pod prąd na jednokierunkowej (przypadkowo) i potem przez coś w stylu bramy-pasażu dla pieszych, przebiliśmy się na plac, który chyba można określić mianem rynku. Tam stała reszta naszych motocykli. Zaparkowaliśmy sprzęty i wbiliśmy się do knajpki :). Ponieważ nic nie dało się wykumać z menu, zamówiliśmy z bratem na spółkę jedyną opisaną po ludzku rzecz - pizzę :). Do tego - of korz - rozjaśniającą myśli kawę. Mimo krążących pogłosek, że pizza jest niesmaczna - ja miałem na to trochę inny pogląd. Mnie podeszła bez problemu i zjadłem ją z apetytem. Po posiłku pokręciliśmy się trochę po Tokaju. I muszę przyznać, że to naprawdę śliczne miasteczko. Małe, spokojne i czyste... Niestety nie mam żadnej fotki tego ryneczku - tylko "to" :(. Na stacji jednak nieoczekiwanie zrobił się koszmarny korek przy płaceniu. Jedna kasa czynna, a dystrybutorów do cholery. Każdy z nas niemalże płacił kartą, co swoje trwało - a jednak sprzętów było parenaście :). Bo zapomniałem dodać, że w Tokaju czekały na nas jeszcze dwie maszyny (dołączył do nas Rosiu z Elą i Wojtasik)... No ale nic to, jakoś ten korek przetrwaliśmy i ruszyliśmy dalej. Poprowadził nas Pietra na V-Stromie. Plan był taki, żeby do Hajdu dojechać używając promu rzecznego. Jednakże, gdy zajechaliśmy pod ów prom, okazało się, że jest - jak to określił PGR - "awaria rzeki" :P. Prom nie fungował... Nie pierwszy na tym wyjeździe zatem raz wróciliśmy się tą samą drogą do Tokaju i pojechaliśmy w stronę Hajdu inną trasą, którą znawcy Węgier nazywali "Białą Drogą". Traska pokonana przez nas tego dnia (bez promu :P). I tu zaszokował mnie kolejny raz kolega Miklas w Matizie :). Omijał dziury niczym rajdówka VRC, a momentami to tak dupą mu zarzucało, że byłem święcie przekonany, że zaraz wywinie bączka - jechałem tradycyjnie zaraz za nim... Gdy zatrzymaliśmy się na chwilę przy barze, żeby się czegoś napić, to komentarze na ten temat były jednoznaczne - "Miklas, raz tam nawet chyba kufrem przytarłeś!" - "kufrem", tj. bagażnikiem dachowym :D. Pod barem zrobiliśmy sobie też szybką sesję zdjęciową, po czym polecieliśmy dalej. Ekipa w pełnym składzie :). Segregacja odpadów w wykonaniu PGRa ;]. Zaraz wykupiliśmy odpowiednią ilość domków, przy czym troche zaskoczyła nas biurokracja, z jaką się tam spotkaliśmy. Dopiero następnego dnia ona się dopełniła, ale - nie ubiegajmy faktów... :) W oczekiwaniu na załatwienie formalności, odtrąbiono hejnał :). Po kąpieli wyszedłem sobie przed domek, gdzie kręciła się ekipa - sami ekshibicjoniści :P. PGR jedzie wyrywać laski ;]. Pokonana... ;] No cóż, na ośrodku nie było za bardzo warunków, ale ta sześćsetka, to jednak szatan. Pokręciłem go tylko do 5-6tyś.obr i już szła jak burza, a przecież ona ciągnie najlepiej między 11 a 13tyś.obr! Hardcore! Po tych wygłupach zebraliśmy się grupą i poszliśmy na miasto jeść. W drodze na pacyfikację Hajduszoboszlo :). Oczywiście wszystkim humory dopisywały niesamowicie. Śmialiśmy się z wszystkiego i z wszystkich. Nawet za przejeżdżającymi po drogach motocyklistami krzyczeliśmy "Mordercy! Dawcy! Przez takich giną niewinni ludzie!" ;). Za każdym skuterem padały hasła "na gume go!", a największym zainteresowaniem cieszył się przejeżdżający od czasu do czasu uliczny "pociąg" dla turystów :). Wtedy wrzawa była największa ;). Przy stolikach też wesoło. Trudno wszystko spamiętać, jednak najbardziej rozczulił mnie - jak zwykle - PGR, który nie wiedzieć czemu szamał z tależem ustawionym na otwartym Menu. Zapytany o przyczyny tego stanu rzeczy, stwierdził: "Żeby mi sie stół nie pobrudził" :D. Kiedy już wszyscy zjedli, ruszyliśmy z buta na pacyfikację pobliskiego sklepu. Nakupiliśmy sporo zapuszkowanych i zabutelkowanych pamiątek, po czym ruszyliśmy już po ciemku do ośrodka na imprezę... PGR sprawił sobie nowy kask w spożywczaku ;). Impreza się rozkręca... Ja odpadłem jednak jak zwykle szybko. W imprezowaniu nie jestem dobrym zawodnikiem, więc już po 23:00 byłem w domku. Ale balanga trwała do 5 rano i działo się tam naprawdę wiele... Dość powiedzieć, że plastikowa skrzynka z butelkami po piwie spłonęła w ogniku... No coż, ja smacznie wówczas już spałem :). <= Poprzedni | 0 | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | Następny => Góra strony |
Copyright (c) by zbyhu |