Podobnie jak w poprzednim sezonie, już od wczesnych miesięcy roku 2021 zacząłem włóczyć się po bliższej i dalszej okolicy. Nie będę rozwodził się tutaj nad każdym wyjazdem, gdyż takie śmiganie szeroko opisałem w poprzednim roku. Ale kilka wypadów chciałbym utrwalić dla pamięci własnej i aby przybliżyć nieco polskie przełęcze, o których istnieniu miałem mgliste pojęcie. A po tych na wiosnę 2021 roku włóczyłem się z Raphim już od kwietnia.
W piątek 9 kwietnia po pracy przyjechali do mnie w odwiedziny Goramo i Raphi. Goramo był niestety puszką, ale Raphiego udało mi się przekonać, aby przyjechał motocyklem. Dzięki temu następnego dnia (po nocnych Polaków rozmowach :P) mogliśmy wybrać się na wycieczkę, podczas gdy Goramo pognał do domu do Warszawy.
Wyjechaliśmy ok. 10:30, parując uprzednio interkomy, abyśmy mogli gadać podczas jazdy. Ponieważ nie mieliśmy żadnego konkretnego planu, postanowiłem pokazać Raphiemu Przełęcz pod Tułem. Pognaliśmy więc Wiślanką na Skoczów, a od Pawłowic drogą DW938 na Cieszyn. Za Cieszynem już wąskimi i przyjemnymi dróżkami dotarliśmy do celu.
Na szczycie przełęczy odbył się obowiązkowy postój dla prasy, podczas którego zaczęliśmy rozważać dalszy przebieg wycieczki. Dzień był jeszcze młody – nie było nawet południa.
Raphi rzucił pomysłem, aby zajechać na trójstyk granic pod Jaworzynką. Nie byłem tam nigdy, więc w to mi graj. Zjechaliśmy z przełęczy, by przez Wisłę i Istebną (a więc i apetycznie krętą Przełęcz Kubalonka) zajechać do Jaworzynki. Tam Raphi trochę pobłądził, ale ok. 12:30 cel odnaleźliśmy. Pogoda zrobiła się genialna.
Postój dla prasy zabrał nas piechotką schodami pod słupek trójstyku granic. Fotka, druga, dziesiąta… I mogliśmy uznać cel za odhaczony :).
Wracając do motocykli postanowiliśmy zajrzeć na Koczy Zamek, znajdujący się za Koniakowem. Jeszcze kilka lat temu byłem tam i spokojnie dało się wejść na punkt widokowy z krzyżem. Tym jednak razem, na miejscu okazało się, że wszystko zostało tam skomercjalizowane. Tam, gdzie kiedyś było wydeptane wejście na szczyt, stał płot i jakieś nowe zabudowania… Nawet się nie zatrzymaliśmy i pojechaliśmy obok wąską drogą w dół, która okazała się być przełęczą koniakowską. Prowadzi ona z Koczego Zamku przez Kamesznicę do Milówki. Bardzo przyjemne odkrycie!
Z Milówki przeskoczyliśmy szybkim strzałem ekspresówką S1 do Żywca, gdzie zapięliśmy DW946 w stronę Suchej Beskidzkiej i bez postojów pokonaliśmy na tym odcinku Przełęcz Przydawki.
Za Kukowem, chwilę po 14:00, zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej – zamarzyła nam się kawa. Podczas postoju zaczęliśmy rozkminiać co robić dalej, a że powoli zaczynaliśmy czuć głód, pojawiły nam się smaki na kiełbaski z grilla i zimne piwo. Raphi od razu eksplodował koncepcją wykonania planu u niego na chacie. I choć nie byłem zupełnie przygotowany do nocowania (grill bez piwa?), uznaliśmy, że nie jest to przeszkodą.
Mając plan ruszyliśmy dalej okrężną drogą w stronę chaty Raphiego. Najpierw zaliczyliśmy Przełęcz Przysłop (pomiędzy Stryszawą a Zawoją), potem droga DW957 zaprowadziła nas pod Maków Podhalański, gdzie zapięliśmy DK28. Szeroka krajówka to lepsza przelotowa, ale i większy ruch, więc było trochę wyprzedzania.
Za Wadowicami skręciliśmy na boczne drogi i przebiliśmy się do wioski o swojskiej nazwie Wieprz. Tam ogromne wrażenie zrobiła na mnie ul. Spokojna – wąziutka, pusta droga prowadząca przez pagórkowate pola – coś genialnego!
Od Wieprza pognaliśmy na północ po DW781 aż do Zatora i kawałek dalej skręciliśmy w prawo na DW780, by przez Alwernię dotrzeć do Brodeł.
Machnęliśmy wspólnie ok. 260km i zaliczyliśmy zadziwiająco dużą liczbę polskich przełęczy, o których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy i podczas jazdy szeroko rozprawialiśmy przez interkom o możliwości napisania przewodnika po takich trasach. Nadawaliśmy przełęczom nawet swoje własne – nie zawsze cenzuralne – nazwy ;).
Reszta dnia już była mało motocyklowa. Grill się udał, piwko też… Przyjemny wieczór :).
Następnego dnia (niedziela 11 kwietnia) Raphi niestety nie mógł już śmigać, więc po śniadaniu i umyciu motocykla użyczonym mi karcherem, w drogę do domu ruszyłem sam.
Nie miałem oczywiście zamiaru jechać najkrótszą drogą… 😉
Wyjechałem więc z Brodeł w stronę Krakowa, by po chwili skręcić na lokalne, wąskie asfalty prowadzące na most nad Wisłą w Łączanach. Potem – dalej trzymając się dróg niskiej kategorii – ominąłem Wadowice od północy i wpadłem do Wieprza. Miałem więc drugi raz okazję przejechać się tą piękną ul. Spokojną, którą jechaliśmy z Raphim dzień wcześniej.
W Wieprzu zapiąłem DW781, która za Andrychowem zaprowadziła mnie na Przełęcz Kocierską – tutaj polecam szczególnie odcinek Targanice – Łękawica. Jest tam przednia zabawa! 🙂
Ponieważ miałem już resztki paliwa, musiałem zjechać do Żywca, aby uzupełnić zbiornik. Potem zawrót i po swoich śladach pognałem wzdłuż Jeziora Żywieckiego do Jeziora Międzybrodzkiego i tam skręciłem w lewo na Przełęcz Przegibek. Trasa ta łączy Międzybrodzie Bialskie z Bielsko-Białą. O tej porze nie było tam za bardzo ruchu, więc jechało się genialnie.
W Bielsku zapiąłem już ekspresówkę, aby ekspresowo wrócić do Rybnika. Umówiony byłem z rodzicami na wspólny obiad, więc trzeba było wyrobić się do 13:00.
Na kolejną włóczęgę „szlakiem koziej dupy” umówiliśmy się z Raphim w niedzielę 9 maja. Za punkt zborny obraliśmy Buczkowice u podnóża Przełęczy Salmopolskiej, gdzie dotarłem ok. 10:30.
Raphi dojechał, uzupełnił paliwo i po krótkiej konsultacji postanowiliśmy pojechać na Przełęcz Kocierską, ale „od dupy strony” względem naszej lokalizacji. W tym celu cofnęliśmy się do Bielska i po DK52 zajechaliśmy do Andrychowa, by tam dopiero zapiąć DW781. Przełęcz Kocierską śmignęliśmy bez postojów na jednym gwizdku i z marszu, w Łękawicy, skręciliśmy na DW946, by pokonać Przełęcz Przydawki.
Postój zrobiliśmy ok. południa dopiero za Kukowem, na tej samej stacji, na której pauzowaliśmy miesiąc wcześniej. Kawka musiała być!
Raphi zaproponował, abyśmy puścili się w trasę aż pod Tatry. Dzień był młody, więc, czemu nie?
Ze stacji machnęliśmy Przełęcz Przysłop do Zawoi, a potem Przełęcz Krowiarki, tj. DW957 do Jabłonki. Na tym odcinku asfalty były miejscami naprawdę przyjemne i świetnie się jechało.
DW957 zaprowadziła nas dalej aż do Nowego Targu. Odcinek ten jest prosty jak w mordę strzelił, więc w obszarach niezabudowanych nieco się wygłupialiśmy, wyprzedzając się raz po raz. Po prawej na horyzoncie majaczyły w oddali Tatry.
Za Nowym Targiem pociągnęliśmy jeszcze kawałek na wschód po DW969, ale za wioską Harklowa skręciliśmy w lewo na bardzo przyjemną, wąską Przełęcz Knurowską. Prowadzi ona przez Knurów, Ochotnicę Górną, Ochotnicę Dolną do Talafusów, gdzie łączy się znowu z DW969. Przepiękny kawałek asfaltu!
Talafusy były najbardziej na wschód wysuniętym punkt naszej wyprawy. Przeskoczyliśmy jeszcze kawałek do Zabrzeża i tam skręciliśmy już w lewo na zachód na DW968. Droga ta przez wioski, lasy i Przełęcz Przysłop Gorce doprowadziła nas do Lubienia i S7.
Nie zamierzaliśmy oczywiście śmigać ekspresówką! Ta potrzebna nam była tylko na krótkim odcinku, aby dostać się do Stróży, gdzie zapięliśmy kolejną wąziutką drogę bez numeru, biegnącą przez Trzebunię, Jachówkę do Budzowa. Więcej wiosek, więcej lasów, więcej pustych dróg bez ruchu… Nie wiem po co komu drogi krajowe :).
Tak nam się dobrze jeździło, że z motocykli zeszliśmy po prawie 3h jazdy i 200km bez postoju. Naturalnie nie mamy więc z powyższego odcinka ani jednego zdjęcia :).
Na stacji benzynowej wszamaliśmy sobie obiadowe hot-dogi i zważywszy na porę (16:00) zaplanowaliśmy ostatni wspólny odcinek do Międzybrodzia Bialskiego. Oczywiście nie bezpośrednio – jakżeby inaczej :).
Oczy powiodły nas przez Tarnawę Górną, Koszarawę, Jeleśnią i Rychwałd, także odcinek zamknął się dystansem 70km :).
Pożegnaliśmy się ok. 17:30 w Międzybrodziu Bialskim. Mnie czekała jeszcze przyjemność pokonania Przełęczy Przegibek, ale po jej odhaczeniu już popędziłem bez kombinacji prosto do domu, gdzie wylądowałem o 19:00. W sumie wycieczka zamknęła się dystansem niespełna 500km.
Kolejna większa wycieczka odbyła się dopiero miesiąc później, w niedzielę 13 czerwca. I jakoś tak dziwnie wyjechaliśmy z domu dopiero po 13:00, gdy Raphi do mnie dojechał.
Pomimo później pory padł pomysł jazdy do Kotliny Kłodzkiej. Raphi, choć miał daleko do domu, zapalił się do tego pomysłu, więc ruszyliśmy na Racibórz. Prowadziłem tak, jak zwykle śmigało się do Kletna – przez Kietrz, Głubczyce do Klisina. Dalej chciałem w Głuchołazach przekroczyć granicę i osiągnąć Kotlinę czeską stroną, ale podczas postoju na stacji paliw w Prudniku Raphi połapał się, że nie wyrobi się czasowo z powrotem do domu. Na szybko wymyśliliśmy więc cel zastępczy i stało się nim Jezioro Otmuchowskie. Cel ten osiągnęliśmy o 15:40.
Po kwadransie dla aparatów fotograficznych i spaceru nad taflę jeziora, zawróciliśmy w stronę Nysy. Z obwodnicy miasta odbiliśmy na DW407, aby nieco niestandardowymi drogami (409, 423, 426) przebić się przez Korfantów, Krapkowice, Leśnicę do Kotlarni. Tam machnęliśmy sobie w lesie krótki postój, na którym już się pożegnaliśmy.
Jechaliśmy jeszcze razem aż do Sośnicowic, gdzie ja odbiłem do domu, a Raphi poleciał na Kraków. W domu wylądowałem po 18:00, mając w kołach ok. 320km.
Podsumowując…
Bazując na doświadczeniu – jeśli ktoś szuka ciekawej trasy po polskich przełęczach, to proponuję pokonać w jednym ciągu:
- Przełęcz Przegibek (Bielsko Biała – Międzybrodzie Bialskie)
- Przełęcz Targanicka (Porąbka – Targanice)
- Przełęcz Kocierska (Targanice – Łękawica)
- Przełęcz Przydawki (Łękawica – Kuków)
- Przełęcz Przysłop (Stryszawa – Zawoja)
- Przełęcz Krowiarki (Zawoja – Zubrzyca Górna)
- Przełęcz Zubrzycka (Zubrzyca Górna – Bystra)
Ok. 110km i 7 przełęczy :).