Wprowadzenie
Na rok 2020 nie mieliśmy z Moniką żadnych planów wakacyjnych. W 2019 i w 2018 odłożyliśmy nasze motocyklowe wojaże na bok, aby móc w szerszym, rodzinnym gronie spędzić wakacje w Chorwacji. Czyli samochodem.
Od 2017 r. miałem spore ciśnienie, aby pokazać Monice Alpy z pokładu motocykla. Alpy miały być przecież naszą podróżą poślubną, którą fatalna pogoda skierowała ostatecznie do Rumunii.
W 2019 r. w lipcu brakło bardzo niewiele, aby wyrwać z życia tydzień na wojaże po przełęczach, ale nie udało nam się zgrać urlopów. Rzecz trzeba było naprawić w roku 2020.
I wreszcie udało się! Zapewniliśmy sobie wolność od pracy na ostatni tydzień lipca i z niepokojem oglądając prognozy pogody, powoli do wyjazdu się przygotowywaliśmy.
Motocykl niestety wymagał przed wyjazdem sporo uwagi. Musiałem wymienić opony, łożysko główki ramy i wszystkie klocki hamulcowe. Operacje te przeprowadziłem na kilka dni przed wyjazdem. Nie zauważyłem, aby motocykl w innych obszarach niedomagał, więc ze względnym spokojem mogliśmy jechać. Na tyle, na ile można wierzyć sprzętowi z przebiegiem 186 tys.km :). Kredyt zaufania dałem CBF-ie spory – nie wykupiłem żadnego ubezpieczenia, czy assistance…
Plan wyjazdu miał powstawać na bieżąco, z dnia na dzień. Zaklepaliśmy sobie tylko pierwszy nocleg u podnóża Grossglockner w Austrii, aby po tranzytowym dniu móc bez stresu wyspać się w czystej pościeli. Z góry zrezygnowaliśmy z biwakowania (nie braliśmy namiotu) i z pieszych wędrówek (buty trekkingowe zajmują sporo miejsca). Tu liczyć miała się tylko jazda, winkle i widoki…
W piątek 24 lipca po pracy spakowaliśmy się do kufrów (prawy mój, lewy Moniki, w topku przeciwdeszczówki, jedzenie, napoje i podręczne graty). Budzik nastawiliśmy na 6:00 rano i poszliśmy spać.
I tak z trzyletnim opóźnieniem ruszyliśmy w tę moją wymarzoną podróż poślubną, która stała się dla mnie niestety symbolem czegoś zgoła odwrotnego, od tego czym miała być.