Intensywnej jazdy ciąg dalszy! Majową włóczęgę opisywałem, więc czas na czerwiec :).
We wtorek 2 czerwca, mając zmianę w pracy od 9:00, wyjechałem z chaty ok. 7:00 na standardową przebieżkę. Poleciałem do Kuźni Raciborskiej, tak samo jak 29 maja, ale potem odbiłem na Bierawę i osiągnąłem Kędzierzyn Koźle. I z Kędzierzyna już krajówkami pognałem przez Pyskowice do Wieszowej na A1. Droga sprawdzona, przyjemna, a czas nie pozwalał mi na dalszą eksplorację. W stronę Czech nie mam co jeździć przy zamkniętych granicach, na wschód mam zurbanizowaną masakrę (Katowice, Zabrze, Bytom, Mysłowice itd.), także jedynym sensownym kierunkiem dla mnie do jazdy przed pracą jest północny wschód.
Po pracy jeszcze musiałem skoczyć do księgowej w Rydułtowach – w sumie nakręciłem jakieś 180km.
W środę 3 czerwca postanowiłem przejechać się wzdłuż lewego brzegu Odry. W tym celu o 7:00 wystartowałem przez Lyski do Raciborza i z DK45 zjechałem w prawo w stronę wsi Miedonia. I od tego miejsca starałem się jechać możliwie blisko rzeki. Zaliczyłem Ligotę Książęcą, Sławików, Podlesie, i Przewóz, a Odrę przekroczyłem dopiero mostem we wsi Utrata. Pięknie się jechało – wąskie, przeważnie dobre asfalty, prowadzące przez tereny rolne, wioski, pola i łąki. Chętnie przejadę ten odcinek jeszcze raz. Dalej zapiąłem DW408 i za Sierakowicami odbiłem na Bojszów i Kleszczów. Musiałem jeszcze podjechać na budowę fabryki Opla dostarczyć firmową korespondencję, po czym pojechałem już do swojej roboty.
W dniach 5-7 czerwca byłem z Moniką w Bieszczadach, co zostało opisane gdzie indziej – klik!
9 czerwca znowu miałem zmianę na 9:00, więc pomimo niepewnej pogody postanowiłem spróbować zrobić sobie małą wycieczkę. Start o 7:00 i autostradą A1 zajechałem do Wieszowej. Tam skręciłem na Pyskowice i Ujazd, ale pogoda się popsuła i zaczęło padać. Przed Ujazdem odbiłem więc na Rudziniec i przez Kleszczów najkrótszą drogą zajechałem do pracy w Gliwicach.
W piątek 12 czerwca pojechałem do pracy motocyklem bez udziwnień na krótką zmianę (trwał długi weekend od czwartku 11 czerwca). Po robocie wróciłem do Rybnika i skoczyłem sobie za Wodzisław Śląski do Czyżowic zobaczyć tor kartingowy „Czyżoring”. I w sumie ciekawa opcja – można za 10zł wbić się na sesję jazdy swoim motocyklem na 15 minut. Zapewne wkrótce skorzystam.
Obfita w jazdę była niedziela 14 czerwca. Miałem czas do 14:00, więc nie mogłem bardzo szaleć, ale w 5h mogłem zajechać dalej niż do Kędzierzyna Koźla ;). I dla odmiany postanowiłem pojechać jednak na wschód. Najpierw w Żorach wskoczyłem na DK81 i zjechałem z niej na DW939 w stronę Pszczyny. Za Pszczyną, szlakiem koziej dupy, jak najbardziej omijając Oświęcim od południa (Jawiszowice – Zasole Bielańskie – Osiek – Głębowice), zakulałem się aż do Zatora. Drogi przeważnie były dobrej jakości, początkowo prowadziły ciągle przez wioski, więc nie można było gonić, ale potem prowadziły przez pola i było bardzo przyjemnie.
W Zatorze zobaczyłem ponad drzewami konstrukcję kolejki z Energylandii, więc grzechem byłoby nie zobaczyć jej z bliska. Park rozrywki jest ogromny! I mam kolejny punkt na liście miejsc do odwiedzenia…
Z Zatora poleciałem po DW781 do Trzebinii i dalej po DW791 do Olkusza. Celem była słynna droga na Skałę – DW773 i Maczuga Herkulesa.
Na początku trasy ruch był dosyć spory i gdzieś po drodze napotkałem scenę po motocyklowym wypadku – wyglądało mi to na klasyczne wymuszenie. Rozwalony motocykl na poboczu, a na środku drogi samochód z rozbitym bokiem…
Dalej do Maczugi Herkulesa nie było lepiej – rower na rowerze, dużo samochodów, mało przyjemności. Pod Maczugą sporo narodu, więc cyknąłem tylko fotkę i szybko stamtąd nawiałem (była już 11:15).
Za Maczugą było kilka przyjemnych zakrętasów we względnym spokoju, ale popularność drogi niestety zabija w niej, to co najlepsze…
No i czas był najwyższy powoli myśleć o powrocie do domu. Nawinąłem pętlę przez zakorkowany Ojców i wróciłem na DK94 w stronę Olkusza. W centrum tego miasta zatrzymał mnie patrol Policji, ale tylko na kontrolę dokumentów – akurat jechałem grzecznie i na suszarkę mnie nie upolowali :). Pan Policjant miał problem zapamiętać tyle cyferek przebiegu CBFy i był nim zaskoczony. Ale, że też motocyklista, to kontrola odbyła się w przyjaznej i wesołej atmosferze.
Z Olkusza zaleciałem pod Dąbrowę Górniczą, tam zapiąłem S1 i w Mysłowicach A4. Musiałem niestety zatankować na najdroższej stacji świata (autostradowy Shell) i ok. 13:00 wróciłem pod dom. Nakulałem jakieś 270km. I poprawiłem jeszcze potem Iżem, którym zajechałem na umówiony na 14:00 obiad u babci Moniki.
Na weekend 20-21 czerwca nie miałem planów, a pogoda zapowiadała się pod psem. Na spontana więc zagadałem do Brata, czy mógłbym go odwiedzić i po otrzymaniu zielonego światła, po pracy 19 czerwca wystartowałem do Warszawy.
Pierwsze 90km, tj. praktycznie aż do końca nowej autostradowej obwodnicy Częstochowy, jechałem w deszczu. Potem padać przestało, ale wpadłem w przebudowy drogi na odcinku od Częstochowy do Piotrkowa Trybunalskiego. Do dyspozycji jeden pas i spory ruch – jak jechałem, to 60-80km/h, a bywało, że wszystko się zatrzymywało. Miejsca do omijania nie było, musiałem grzecznie stać. Za Piotrkowem zaczęła się S8 i znowu mogłem poganiać. Krótki postój zrobiłem na stacji Moya, na której jest prywatne muzeum starych samochodów (367 słupek trasy) i poleciałem dalej.
Pogoda była chimeryczna – raz ciepło (do 25 stopni) i sucho, a za chwilę deszcz. Także miałem dodatkowy postój na zakładanie kombinezonu, który przy tankowaniu zdjąłem. Do Warszawy, pod dom Brata, dojechałem o 20:00.
W sobotę 20 czerwca pobawiliśmy się trochę z Wojtkiem różnymi jego zabawkami – przejechałem się skuterem z dachem – BMW C1, objechałem Wojtkowego Iża 49 (który się trochę buntował – najpierw przelewał gaźnik i musieliśmy otworzyć komorę pływakową, a potem podczas jazdy opadała centralna stopka – trzeba było ją dokręcić) i na koniec pojeździłem elektryczną hulajnogą :). Dzieje pojazdów dwukołowych (od dwusuwa po elektryka) w jeden poranek ;). Potem się pogoda zepsuła i do wieczora to padało, to wychodziło słońce. Przed 15:00, widząc okienko pogodowe, pojechaliśmy do salonu Honda Plaza popatrzeć na nowe Afryki i odwiedzić Avalona.
Na jazdę próbną Afryką było za późno, ale i tak pogoda znowu zaczynała swoje fochy – powrót z Plazy odbył się w ulewie i burzy – przelało mnie do suchej nitki.
W niedzielę 21 czerwca musiałem wcześnie ruszać do domu. Pożegnawszy się, chwilę po 8:00, wsiadłem na motóra i pognałem do Rybnika.
Większość trasy udało mi się przelecieć po suchym, pod nisko wiszącymi, burymi chmurami. Zmoczyło mnie dopiero na ostatnich 50 kilometrach przed Rybnikiem. Poza tankowaniem leciałem bez postojów i trasę 360km pokonałem w 3h z paroma minutami. Cały wyjazd zamknął się dystansem ok. 800km.
We wtorek 23 czerwca miałem znowu zmianę na 9:00 w pracy, więc klasycznie o 7:00 na koń i w drogę! 🙂 Postanowiłem po raz drugi przejechać wzdłuż lewego brzegu Odry, ale jeszcze bliżej rzeki, tj. drogami już bez żadnej kategorii ;). No i było całkiem przyjemnie – 17 stopni, pola, wioski, krowy…
No i Odra – nieco wezbrana po ostatnich ulewach.
Do pracy dotarłem drogą 408 i przez centrum Gliwic.
W środę 24 czerwca po pracy (do której pojechałem oczywiście motocyklem, tym razem na 7:00) postanowiłem pojechać do Jaworzynki zobaczyć pewną działkę, którą być może Monika dostanie w ramach wymiany barterowej za swoją w Istebnej. Wyjechałem ok. 17:00 i na DK81 za Żorami zadzwonił do mnie Browar. Żeby go dobrze przez interkom słyszeć, jechałem grzecznie – ok. 80km/h. W ten sposób, gadając, zajechałem aż do Wisły i… nie załapałem się na mandat – Misiaczki celowały do mnie suszarką w rejonie Ustronia :).
Wisła była rozkopana, ale w miarę sprawnie ją przejechałem. Za Istebną zjechałem w prawo na jakieś drogi bez nazwy i wąskimi, wijącymi się, stromymi podjazdami i zjazdami zajechałem do wsi Zapasieki (pogranicze Istebnej i Jaworzynki), gdzie działka się znajduje.
Porobiłem Monice trochę zdjęć, pokazałem ziemię przez połączenie wideo i… tyle! Trzeba było wracać :). Chciałem przebić się do Lalik na S1, aby nie wracać przez rozkopaną Wisłę, więc lokalnymi, wąziutkimi i mega klimatycznymi asfaltami puściłem się w jej stronę.
Ale gugle nie wiedziały, że przy jednym odcinku postawili znak zakazu ruchu. Nie odważyłem się go złamać i musiałem skręcić na krzyżówce w prawo, zamiast w lewo. Po ładnych kilku kilometrach (nota bene bardzo przyjemnych) trafiłem… znowu do wsi Zapasieki :). Zrobiłem pełną pętlę wokół Lasu Hasztuba. Drugi raz błędu nie chciałem popełnić, więc wróciłem do DW943 i do ekspresówki S1 dotarłem przez Koniaków. Dalej już była szybka nuda do domu, do którego dotarłem równo o 20:00.
Nakręciłem nieco ponad 200km.
I to tyle… W ostatnich dniach miesiąca jedynie kilka razy byłem jeszcze motocyklem w pracy, ale bez udziwnień.
W sumie czerwiec zamknął się dystansem ok. 4 tyś.km.