Kilka dni nosiło mnie, żeby zrobić sobie jakąś dłuższą samotną rajzę na moto. Po pięknym pogodowo kwietniu początek maja był nieco deszczowy i motocykl poszedł w odstawkę. Gdy więc prognozy pokazały coś bardziej optymistycznego na weekend 9-10 maja, musiałem to wykorzystać.
Niestety na sobotę wypadł mi dyżur w pracy. Pojechałem na budowę motocyklem na 7:00 rano i musiałem nadzorować prace do ok. 13:30. Gdy tylko podwykonawcy się zmyli, uznałem, że nie jest jeszcze za późno, aby wcielić plan w życie.
A planem była rajza do Kletna. Wiedziałem już w zeszłym roku, że Biker’s Choice zostało zamknięte, ale na początku obecnego roku doszła do mnie informacja, że restauracja uległa spaleniu. Biker’s Choice było celem wielu wypadów i zlotów, więc jakoś tak miałem ochotę symbolicznie się z tym miejscem pożegnać…
Torbę z laptopem wrzuciłem do kufra, wsiadłem na krowę i po zrobieniu zdjęcia licznika (stan: 176826km) pognałem przed siebie. Z Gliwic wydostałem się na trasę 408 do Kędzierzyna Koźla i tam zapiąłem DK40 w stronę Prudnika.
Początkowo jechałem dosyć grzecznie, ale w pewnym momencie zostałem wyprzedzony przez parę na jakiejś chyba Multistradzie. Jechali naprawdę agresywnie i dynamicznie, więc… podpiąłem się pod nich ;). Prędkości przelotowe wzrosły ze 110-120km/h na 140-150km/h. A mimo to kilka razy udało się im mnie zgubić…
No takiej jazdy, to dawno nie uskuteczniałem. Ale warunki na to pozwalały. Ruch był na trasie praktycznie zerowy, a asfalt piękny. Droga wije się do Prudnika łagodnymi łukami pośród zielono-żółtych pól. Rzepak akurat był w pełni rozkwitu, miejscami pachnąć niesamowicie intensywnie. Pogoda słoneczna, temperatura w okolicach 22 stopni… Żyć nie umierać! Przed Prudnikiem jakoś „moja” parka z Multistrady nieco zwolniła, więc ich wyprzedziłem i… teraz ja robiłem za „zająca”. Gość usiadł mi na dupie i nieco mnie stresował, gdy na prostych i wlotach do miejscowości rósł mi w lusterkach, sprawiając wrażenie, że zaraz we mnie wjedzie. W duchu tylko myślałem sobie, że jak chce, to niech wyprzedza i jedzie w cholerę – ja nie będę ryzykował utraty prawka w terenach zabudowanych. I tak leciałem już z prędkością zasługującą na solidny mandat. Rozpraszał mnie dosyć mocno, ale i tak z pulsującą adrenaliną gnałem poza miastami czasem i 160km/h.
Przed Nysą na szczęście się rozjechaliśmy. Parka z Multistrady najwyraźniej nie wiedziała o istnieniu obwodnicy Nysy i pojechała przez centrum. Ja pognałem sobie zupełnie pustą dwujezdniową obwodnicą i za Nysą zjechałem na stację Orlen, aby uzupełnić paliwo. Po zatankowaniu, gdy wsiadałem znowu na sprzęta, znajoma parka z Multistrady dopiero mignęła mi na trasie. Nawet do mnie pomachali ;).
W dalszej trasie już nieco spuściłem z tonu, choć nie mogę napisać, że trzymałem się ograniczeń. Droga aż do Złotego Stoku jest wyremontowana, równa jak stół. Tylko w jednym miejscu trafiłem na małe wahadełko – remont przepustu drogowego.
W Złotym Stoku skręciłem w lewo na drogę wojewódzką 390, czyli przełęcz przez góry ze słynnym zakrętem Bublewicza. Trasę tą wyremontowano tak w około 70% – pierwszy odcinek pod górę był piękny, kręty i równy. Dopiero podczas zjazdu na dół pojawiły się dziury i brud na drodze.
Oczywiście zrobiłem sobie obowiązkowy postój przy pomniku Bublewicza…,
… a dalej, w okolicy Orłowca intensywnie wypatrywałem po krzakach saren – równo 10 lat temu skasowałem na tym odcinku jelonka, gnając na zlot do Kletna…
Z Lądka Zdroju to już potem była krótka piłka do Stronia Śląskiego i do Kletna. A tam oczom moim ukazał się smutny widok.
Tyle lat, tyle imprez… I została tylko kupka gruzu.
Pierwszy raz byłem tam jeszcze na TDM 850 w 2007 r. Ostatni raz chyba z Moniką w maju 2014 r.
W 2018 r. podczas zlotu nie zajechaliśmy do Biker’s Choice, a na jesień 2018, gdy jechaliśmy z Moniką w Kotlinę Kłodzką, restauracja była już zamknięta.
Chciałoby się zapalić znicz, ale nie miałem ;). Obszedłem sobie wszystkie zakamarki, spojrzałem na „garaż” i… tyle!
Z Kletna puściłem się w górę pięknie odnowionymi, wąskimi asfaltami w stronę Janowe Góry…,
… na której też zauważyłem zmiany. Szopka, na tle której fotografowałem Iża 49 w 2011 r. i CBF w 2014 r. przestała istnieć. Pozostał po niej tylko placek wypalonej trawy.
Z Janowej Góry zjechałem do Siennej i poleciałem na Idzików. Genialny, kręty odcinek drogi, niestety dosyć zurbanizowany. Dalej przekroczyłem DK33 i przez Bystrzycę Kłodzką chciałem dojechać w Góry Stołowe, ale w pewnym momencie się rozmyśliłem. Robiło się późno, a musiałem przecież jeszcze wrócić do domu. Za Starą Łomnicą odbiłem więc w prawo i przejeżdżając przez drogi najniższej kategorii dotarłem do Kłodzka. W Kłodzku zapiąłem DK46 i bez specjalnych przygód dojechałem do Paczkowa, gdzie stanąłem na tym samym Orlenie, na którym 2h wcześniej tankowałem. Pić chciało mi się okropnie, a wizjer kasku zalepiony miałem muchami.
Po tym krótkim „serwisie” sprzętu i siebie podjechałem pod Jezioro Otmuchowskie, gdzie uznałem, że warto się zatrzymać. Tyle lat jeździłem koło tego zbiornika wodnego i nigdy na niego nie rzuciłem okiem. Czas najwyższy było to zmienić.
Powrót do domu przebiegał tak: DK46 wokół Nysy, DK41 do Prudnika, DK40 do Laskowic, DW417 i DW416 do Raciborza. Przed Raciborzem zatrzymałem się na chwilkę przy kwitnącym polu rzepaku, żeby cyknąć kilka zdjęć.
Z Raciborza gugle poprowadziły mnie do domu przez Lyski, więc grzechem byłoby nie odwiedzić Browara. Był w domu, więc chwilkę sobie pogadaliśmy i umówiliśmy się na powtórkę z dzisiejszej rozrywki – ale już wspólnie, gdy tylko czas pozwoli.
No i tyle! Pod dom zajechałem o 20:10. Na liczniku było 177266km, czyli przejechałem 440km.