Żeby nie było, że przestałem jeździć, coś trzeba opisać ;).
Choć faktem niezbitym jest, że jazdy na moto w moim życiu ostatnimi laty było zdecydowanie mniej. Praca w delegacji, samochód służbowy… Na motocykl zabrakło miejsca…
Ale jest światełko w tunelu! Zmieniłem w czerwcu tego roku pracę, wróciłem do Rybnika i znowu CBF jest w użytku, tak rekreacyjnym, jak i służbowym :).
Ale o czym ja tu…
Długiego weekendu czerwcowego niestety nie mogliśmy z Moniką poświęcić w całości na jazdę. Zresztą prognozy pogody były takie sobie – jedyny pewny suchy dzień wypadał w czwartek 15 czerwca.
Zaplanowaliśmy wyskok w Kotlinę Kłodzką na dwa motocykle, ale w dzień wyjazdu niestety uzmysłowiliśmy sobie fakt, że CB500 nie ma badania technicznego… Monika musiała przeprosić się z tylnym siedzeniem CBFy.
Kotlina Kłodzka była zarysem ogólnym wyjazdu i gdy przyszło co do czego, uznaliśmy, że najlepiej będzie pojechać w jej rejony czeską stroną. A więc czeską jedenastką :D.
Spod domu Moniki wyjechaliśmy po 10:00. Szybki przelot do Raciborza, tam tankowanie, kawka i wio na granicę w Pietraszynie. Drogi były puste z uwagi na święto, a pogoda na wypasie, więc jechało się pięknie.
Na wylocie z Raciborza zatrzymała nas jedynie jakaś pielgrzymka, ale udało nam się zablokowany kawałek drogi objechać.
Granicę przekroczyliśmy ok. 11:20.
Dojechaliśmy do Opawy i tam zapięliśmy już czeską jedenastkę :).
Trasą tą lecieliśmy z małym postojem aż pod Sumperk…,
…gdzie odbiliśmy na nasz drugi cel wycieczki – drogę 44 na Jesenik. Jedenastce co prawda w dalszym ciągu niczego nie brakuje, ale od kiedy znam trasę na Jesenik, to zdecydowanie wolę ganiać właśnie po niej ;).
I nie tylko ja. Monice trasa również bardzo się podoba, jak i całej rzeszy motocyklistów, przyjeżdżających tam jeździć w tę i z powrotem po serii apetycznych zakrętów…
Oczywiście nie zadowoliliśmy się jednym przejazdem.
Pokonawszy trasę „pod górę” ku Jesenikowi, na szczycie przełęczy zawróciliśmy i puściliśmy się na pełnym gwizdku w dół.
Na dole kolejna zawrotka wśród kolesi ćwiczących jazdę na gumie i znowu pełna szpula na górę.
Tutaj byłem z siebie dumny, gdyż dotrzymywaliśmy naszą krową kroku dwóm jadącym solo motocyklistom na plastikach ;).
Powrót w stronę domu chcieliśmy wykonać trzycyfrowymi drogami nr 450, 451 i 452. Ale udało nam się pobłądzić i z drogi 451 zamiast w 452, skręciliśmy w prawo na 445, która zawróciła nas na trasę 450 :).
W tych okolicznościach zmodyfikowaliśmy plany i już tą 450-tką dotarliśmy do Bruntal, gdzie skręciliśmy na drogę 45 na Karniów.
Od dłuższego już czasu burczało mi w brzuchu i myślałem o tym, aby coś zjeść. Niestety po czeskiej stronie się nie udało nam się nigdzie zatrzymać, więc postanowiłem dociągnąć już do znanej mi restauracji w Kietrzu.
Po przekroczeniu granicy dojechaliśmy do Głubczyc i w stronę Rybnika polecieliśmy drogą 416. W Kietrzu, już wściekle głodni, zatrzymaliśmy się na posiłek.
Monika zamówiła sobie sałatkę z kurczakiem, a ja smażony syr, o którym myślałem jeszcze w Czechach ;).
Po posiłku reszta wycieczki była już formalnością. Krótki strzał do Raciborza i pod dom Moniki, gdzie dotarliśmy chwilę po 17:00.
Wycieczka udana, choć krótka. Przypomnieć sobie czeskie winkle raz na jakiś czas zawsze warto ;).
Przejechaliśmy ok. 350km.