Zima na przełomie 2006 i 2007 roku była stosunkowo łaskawa dla motocyklistów. Praktycznie nie było żadnego zimowego miesiąca, w którym nie wykulałbym się motocyklem choć raz na dłuższą czy krótszą przejażdżkę. Trudno jednak pisać tutaj o każdym najmniejszym wyjeździe :). Granica między końcem sezonu 2006 i początkiem 2007 dosyć znacznie się zatarła… Za początek sezonu 2007 przyjmijmy więc pierwsze jazdy styczniowe :).
W niedzielę 18 lutego pogoda była na tyle przyzwoita, żeby na przejażdżkę zdecydowali się również moi rodzice. No i to już chyba warto zapamiętać ;). Tym bardziej, że była to jedna z pierwszych przejażdżek ojca na nabytej w listopadzie 2006 r. XJR 1300.
Jakoś po 13:00 udaliśmy się do garażu, zainstalowaliśmy akumulator w mamy Gienku i przygotowaliśmy do rajzy :).
Oczywiście najpierw udaliśmy się do Oazy Motocyklistów, tj. na najbliższą stację benzynową ;). Tam tankowanie, pompowanie kół i wreszcie byliśmy gotowi.
Zanim jednak zdążyliśmy ruszyć, nagle podjechał do mnie na Firebladzie nieznany mi motocyklista i rzekł: „Ty jesteś Zbyhu!” :). Poniekąd się zdziwiłem, ale szybko okazało się, iż znamy się z 4um Motocyklistów. Manon – taką ksywkę nosi – postanowił się przyłączyć do nas, gdyż tak samo wyjechał trochę rozprostować gnaty po zimie :).
Jak zwykle nie było pomysłu gdzie jechać, więc aby to nie był kolejny raz Racibórz, rzuciłem, by pojechać w stronę Orzesza. Prowadzą tam zupełnie przyzwoite drogi, zaś z Orzesza da się wrócić do Rybnika dwupasmówką Katowice-Wisła :).
No i konwój ruszył :). Suzuki GN250, Yamaha TDM850, Honda 900 Fireblade i Yamaha XJR 1300 :).
Do Orzesza dokulaliśmy się całkiem sprawnie. Tam cyknęliśmy kilka fotek i ruszyliśmy w stronę Żor dwupasmówką.
Oczywiście ja całą drogę się wygłupiałem ;). Wystrzeliwałem do przodu z prędkością kilkunastu złamanych przepisów na minutę, po czym zatrzymywałem się na poboczu i pozwalałem wyprzedzić konwojowi :). Na Wiślance w jednym miejscu rozbujałem się do 180km/h, ale niestety jazda z tą prędkością z powodu wiatru nie zamykała się w szerokości jednego pasa, więc odpuściłem :).
Zatrzymaliśmy się przed Żorami w zajeździe na herbatce. Pogaworzyliśmy sobie o motocyklach i wakacyjnych planach wyjazdowych z Manonem, po czym ja – spieszący się nieco – postanowiłem pojechać już do domu sam. Chciałem o 15:00 być w domu, a była już 14:45.
Początkowo zdrowo poganiałem, ale pierwszy patrol Policji na poboczu oraz błyskająca kontrolka rezerwy paliwa trochę mnie uspokoiły ;). I tak jakoś, zahaczając jeszcze o stację, szczęśliwie o 15:00 wylądowałem w garażu. Rodzice wrócili niecałą godzinę później…
Skromnie, ale jak na luty i tak nieźle. Sezon zapowiada się całkiem ciekawie :).