I kolejny już raz Pipcyk z żoną Goffą z 4um Motocyklistów zorganizowali w Rzykach fantastyczną imprezę. Wszystko jak zwykle zostało poustalane na forum i tym razem zapowiadało się, że będzie nas znacznie więcej niż poprzednio :).
Od rana w sobotę 3 lipca krzątałem się z przygotowaniami. Spakowałem się, polazłem po motor do garażu (zapalił z pierwszego!), pojechałem po kasę i na stację dopompować koła (zatankowałem dzień wcześniej prawie po korek).
Około godziny 13:00 ruszyłem w kierunku Gliwic. Na trasie miałem spotkać się ze znajomym z Przyszowic – Bahamą, który podobnie do mnie ujeżdża MZtkę 250.
Jak planowaliśmy tak się stało. Bahama stał gdzie miał stać, więc potem już razem śmignęliśmy do Gliwic pod radiostację, gdzie był generalny punkt zborny ludzi jadących przez Gliwice.
Na miejscu już stało kilka motocykli. Był już Krasnal, Broda, Quadman i jeszcze kilka osób. Niestety nasze motocykle dosyć słabo wypadały na tle Dragstarów 650 i 1300, XSki czy Virażki, ale w końcu jak się nie ma, co się lubi… 😛
Gdy czekaliśmy pod radiostacją dojechali jeszcze MarianKa, AndrzejTG, TubaPl z dziewczyną i Michał z dziewczyną. Gdy byliśmy już w komplecie, około 14:30 ruszyliśmy już w kierunku Andrychowa.
Początkowo planowaliśmy dojechać tam przez Mikołów, Tychy i Oświęcim, ale udało nam się pobłądzić i jakimś sposobem trafiliśmy na trasę Katowice-Wisła. Pojechaliśmy więc już tą drogą na Pszczynę i Bielsko, by stamtąd jak po sznurku trafić do Andrychowa.
Sama jazda była już czymś niesamowitym. Kolumna dziesięciu motocykli to już coś :). Kto nie jechał niech spróbuje :). Od tego lepsza może być tylko… jazda w kolumnie ok 35 motocykli, a i to było mi dane przeżyć tego dnia ;).
Jak około 16:15 wjechaliśmy na stację BP w Andrychowie, to mi z lekka opadła kopara, bo tam już stała cała armia motocykli! Było tego około 20-25 sztuk!!
Na miejscu czekaliśmy jeszcze na kilka motorków do około 17:15. Już na stacji odchodziły takie przekręty, że zaczynałem się bać, co będzie w samych Rzykach :). Przebojem zlotu okazała się pewna młoda, nowa 4umowiczka… Dmuchana, gumowa i lekko zdziwiona ;). Już na stacji była rozchwytywana ;).
Potem nastąpił wielki odjazd na Rzyki. 35 maszyn prowadzonych przez katamaran… To było coś :).
No i potem nastąpił tzw. stały element gry. Pacyfikacja parkingu w ośrodku, przydział domków (kto pierwszy ten lepszy :P) i ich opłacenie, rozpakowywanie, otwarcie puszek z piwem ;). Ja co prawda tego piwa jeszcze nie otwarłem, bo planowałem ciut jeszcze pojeździć, ale inni sobie nie żałowali :).
W pierwszej kolejności poszliśmy z Bahamą sprawdzić co mu się w MZcie dzieje, bo pół drogi do Andrychowa nie miał ładowania akusa i na miejsce dojechał na bodaj ostatnim elektronie z akumulatora…
Na szczęście problem okazał się banalny – odpiął się kabelek szczotki od prądnicy… Wystarczyło go nasunąć i motocykl jak nowy ;). Choć akus pusty. Ale na to była jedna rada – przejechać się ;).
Pomysłu gdzie jechać nie musiałem długo szukać. Od roku czekałem, żeby własnym sprzętem wjechać na ten kamienisty podjazd, na który rok temu jechałem w koszu MWiaka razem z Pipcykiem :). Na szczęście nie spotkało się to ze sprzeciwem Bahamy…
W kierunku góry pojechaliśmy w trzy maszyny – trzy MZtki. Dołączył się do nas Zbyhoo, który już musiał wracać do Olkusza, ale jeszcze przez chwile nam potowarzyszył.
Wyjazd był czymś niesamowitym!! Jeszcze nigdy nie jechałem motocyklem off-road. A to był całkiem poważny teren! Błoto, kamienie, strome podjazdy (na oko więcej niż 30 stopni, a momentami chyba nawet 40 :D). MZtka szła jak burza, coś pięknego! Nawet na szosowych oponach radziła sobie całkiem przyzwoicie ;).
Wyjechaliśmy tak do jednej trzeciej trasy tej co rok temu i cyknęliśmy parę fotek:
Potem zjechaliśmy na dół bo Zbyhoo musiał wracać. Ale Bahama, któremu też się spodobała taka jazda powiedział, że jak tylko coś zjemy i zdejmiemy kufer z jego motocykla to tam jeszcze wrócimy.
Zbyhoo pojechał do domu, a my poszliśmy na grochówkę. Była bardzo dobra, trzeba przyznać. Potem odkręciliśmy kufer i… jazda!!
Tym razem już wydrapaliśmy się na tą samą polankę co rok temu… Nie obyło się jednak bez przygód – udało mi się położyć motor :). W jednym wyjątkowo stromym miejscu straciłem panowanie nad motorkiem i ten przechylił mi się mocno w prawo. Podparłem się nogą i wysprzęgliłem silnik, żeby mi motocykl nie odjechał spod tyłka i… cholera zaczął się staczać!! Przez minutę chyba walczyłem, żeby się jakoś utrzymać w pionie – ale motocykl ciągnął do dołu i na prawo, a 150 kg to jednak trochę jest. No i w końcu motocykl położył się na prawej burcie. Skrzywiło się lusterko i lekko obtarła klamka hamulca, ale to wszystko. Motocykl podniosłem, odpaliłem i… nie mogłem ruszyć! To była niezła zabawa, żeby pod takim kątem, na mokrej oponie szosowej ruszyć na kamieniach i błocie :). No, ale jakoś się udało i już potem bez większych kłopotów wyjechaliśmy na szczyt…
Widok świetny, jak rok temu. Ale teraz i radość – udało się, wyjechałem tu własnym sprzętem! Rok czasu na to czekałem…
Oczywiście na szczycie zafundowaliśmy sobie przerwę na sesję zdjęciową i odpoczynek dla silników, które zagrzały się niemiłosiernie. Wtedy też dopiero zauważyliśmy jak motocykle się ubłociły… Ale… warto było!
W dół zjechaliśmy na zgaszonych silnikach, bo po co marnować benzynę i grzać silniki, jak można użyć do tego grawitacji? Zjazd otwierał przed nami trochę inne wyzwania niż podjazd, ale ostatecznie bez kłopotów w rozpoczynającym się deszczu wróciliśmy na parking.
Teraz już i ja mogłem otworzyć piwko, co z przyjemnością uczyniłem.
Deszcz lał, ale humory w ekipie i tak były wspaniałe. Jak zwykle na czoło wybijał się PGR, którego nic nie przebije, ale w tyle nie pozostawali i inni. Najbardziej rozwalił mnie Broda ze śpiewem arii do biletu miesięcznego na okaziciela ;). No i oczywiście mocno udzielała się nasza nowa, gumowa 4umowiczka :D.
Potem udało nam się jakoś odpalić ognisko, w czym nieco aura pomogła, zaprzestając na nas sikać z nieba. Głodni byli już wszyscy, więc szybko na ruszcie znalazły się kiełbaski i z wolna uczestnicy zlotu „dryfowali” ku ognisku. Niedługo później tam przeniósł się „trzon” imprezy. Nie zabrakło śpiewów, Krasnala z becherowką, wygłupów, śmiechów… Nie wiem tylko, czy Delfi miał wódkę z wesela… 😉
Niestety byłem mocno padnięty, toteż dosyć szybko zległem spać i jak sądzę bardzo wiele mnie ominęło :(.
Następnego dnia rano już około 8:00 ognisko zostało zreanimowane i z Bahamą udaliśmy się na śniadanie. Szybko wszamaliśmy po kiełbasie, po czym już o 9:00 znowu zasiedliśmy na motorki by… raz jeszcze wyjechać na tą górkę :D.
Doświadczenie jednak robi swoje – tym razem wyjechałem bez najmniejszych kłopotów. Zero gleb, zero niebezpiecznie spadających obrotów na jedynce i podślizgiwania sprzęgłem. Miodzio :). Nawet chciałem jechać wyżej, ale Bahama miał już mało paliwa, więc zrezygnowaliśmy.
Podczas zjazdu na dół dopiero zdałem sobie sprawę jaki trudny to jednak był teren dla MZtek. A stało się to za sprawą Bahamy, a ściślej jego motocykla, w którym od wertepów najnormalniej na świecie… pękł tylny amortyzator! Kurde, gdyby mi się coś takiego stało… Masakra :|.
Gdy wróciliśmy do ośrodka okazało się, że powoli trzeba się zbierać, bo zdajemy domki. Trochę wydawało mi się to wcześnie, ale cóż. Mus, to mus.
Spakowałem się, wyniosłem z domku i przytroczyłem bagaż do ufajdanego jak siedem nieszczęść motorka :D.
Kiedy się już cała ekipa zebrała, zapakowała – zagrzmiały dziesiątki silników motocyklowych i jak zwycięzcy 😛 wyjechaliśmy ze spacyfikowanego ośrodka. Początkowo wszyscy razem ciągnęliśmy w kolumnie, ale potem ja z Bahamą na MZtkach i trzy GSy 500 odłączyły się w kierunku Bielska, by stamtąd jechać na Pszczynę, Żory, Rybnik…
W Pszczynie zatrzymaliśmy się jeszcze by coś zjeść. Zafundowałem sobie ogromnego cheeseburgera, po którym aż chciało się dalej jechać. Wkrótce też wróciliśmy do maszyn i skierowaliśmy się na Żory, skąd ja już poprowadziłem na Rybnik. W mym rodzinnym mieście oddzieliłem się od reszty grupy jadącej do Gliwic i wróciłem do domu.
Podsumowując muszę stwierdzić, że zlot był bardzo udany. Trochę żałuję, że tak szybko padłem, ale cóż. Mówi się trudno. Za to po raz kolejny MZtka spisała się genialnie, za co zaraz po powrocie ładnie ją umyłem. Była tak niemiłosiernie brudna, że nie dało się poznać, jaki ma kolor ;). Spalanie też szacuję na granicę 4l/100 km, co w połączeniu z jazdą na jedynce w ciężkim terenie i szybkie deptanie na dwupasmówce jest całkiem przyzwoitym wynikiem :).
No to trzeba zaplanować kolejny wyjazd… 😀