Męska Bośnia

Dzień 7 – Wtorek, 10.09.2024

No i nastał ostatni dzień. W sumie niewiele jest do opowiedzenia…
Na śniadanie hotelowe zeszliśmy o 7:30. Rzeczy nie wyschły nam całkiem, ale przynajmniej pogoda zrobiła się ładna i nie groził nam już taki kataklizm jak wczoraj.

Obsługa hotelu powiedziała, że spadło na nas 40l/m2, co na węgierskie warunki jest potopem biblijnym.

Mój telefon przez noc podładował się, ale gdy wsiadaliśmy przed 9:00 na motocykle, już sztuczka złapania styku mi się nie udała – z gniazda telefonu waliło spalenizną, a próby podpięcia go do ładowarki motocykla skończyły się nadtopieniem dwóch kabli zasilających.
Trasa dzisiejsza to był czysty tranzyt.

Prowadził gugiel i Browar, bo mój telefon szybko tracił prąd. Tankowaliśmy ok. 11:00 jeszcze na Węgrzech, a potem już ok. 14:00 w Czechach, niedaleko Ostrawy.

Z ciekawszych, acz przykrych zdarzeń – wywiało mi rejestrację z motocykla. Wytrzymała 6 dni i walkę w terenie, poddała się na autostradzie… Co ciekawe ramka rejestracji była nienaruszona, więc nie powinno się to stać.

W Gotartowicach na „mojej” stacji, z której startowaliśmy tydzień wcześniej, zameldowaliśmy się o 15:00.
I tym samym kolejny Męski Wyjazd zapisał się w annałach historii. Rytualnie pożegnaliśmy się i rozjechaliśmy do domów..

Podsumowując?

Było mega! Nowy kierunek, nowy kraj, nowe terenowe doświadczenia były odświeżające. Pokazały nam też, że choć Tygryski radziły sobie jako tako, to jednak w TETy są dalej za ciężkie, więc jazda była dla nas wyzwaniem. Pewnie w dużym stopniu na tę ocenę ma wpływ też nasze znikome doświadczenie w jeździe terenowej, ale Browar, który Rumunię przeorał motocyklem enduro wzdłuż i wszerz, był podobnego zdania. A to już coś znaczy 😉 .

Bośnia okazała się bardzo fajnym kierunkiem i z chęcią tam wrócę, aby zaliczyć pozostałe odcinki TET, na które zabrakło nam mocy przerobowych.
Generalnie Bałkany są bardzo przyjemne motocyklowo – nie ma tam jeszcze tej naszej Unijnej sterylności obwarowanej zakazami, odbierającymi wolność i taką pierwotną radość z obcowania z naturą. No sorry, ale w Alpach nie ma takiej opcji, aby bezpłatnie i bez narażania na mandaty zaliczyć taki biwak nad jeziorem, jak nam się udało…

Motocykle uradziły, towarzystwo jak zawsze elitarne, także wyjazd uważam za sukces 🙂 .

Oby tak dalej!