Męska Bośnia

Dzień 4 – Sobota, 7.09.2024

Wczesny sen, to i wczesna pobudka. Z namiotu wyległem już ok. 6:40, by połazikować, a o 7:00 już gotowałem wodę na kawę do śniadania.

Chłopaki również zerwali się do działania, także o 8:20 byliśmy gotowi do drogi, mając zwinięte całe obozowisko.
Planem na dziś było dokończenie niefortunnego objazdu i powrót na bezdroża. W tym celu dojechaliśmy do głównej drogi M5, którą dojechaliśmy do wioski Hrenovica. Droga była niezwykle przyjemna – dobry asfalt prowadzący zalesionym wąwozem z kilkoma tunelami.

Potem zjechaliśmy na gorszą drogę R-448, którą dotarliśmy do Goražde. Tutaj już mieliśmy początkowo bardzo wąski, kręty i klimatyczny asfalt przez las, który wyprowadził nas na punkt widokowy z szeroką, genialną panoramą.

W miejscu tym gugiel kazał nam skręcić z asfaltu na szuter i opuścić drogę R-448. Uczyniliśmy tak i przez jakiś czas jechaliśmy odsłoniętym zboczem, mając widoczki po lewej stronie. Potem zagłębiliśmy się w las i zrobiło się… całkiem terenowo! Nie spodziewałem się takiego wyzwania na trasie wyznaczonej przez zwykłą drogową nawigację. Jedyną podpowiedzią był czas przejazdu – 15km do Goražde miało nam zająć wg. nawigacji pół godziny, co daje 30km/h przewidywanej prędkości średniej 😉 .

Walka z terenem poszła nam bez strat w ludziach i sprzęcie, a przed Goražde pojawił się znowu asfalt. Zapięliśmy tam drogę główną M20 w stronę Brod, gdzie też kończył się „objazd szlabanu” i mapy pokazywały, że możemy wrócić na trasę TET.
Aby się do tego przygotować, w Brod zatrzymaliśmy się ok. 10:30 na stacji benzynowej. Uzupełniliśmy paliwo, przegryźliśmy coś, napiliśmy się i zrobiliśmy drobne zakupy. W planie mieliśmy wbić się bezdrożami w rejon Parku Narodowego Sutjeska i Zelengory, gdzie przy trasie są dwa piękne jeziorka polodowcowe. Kombinowaliśmy, aby tam zrobić sobie kolejny biwak.
Na stacji benzynowej buszowały dwa urocze szczeniaki z mamą, które skradły serca przejezdnych. Głód im na stacji nie groził, bo wszyscy je dokarmiali. Nieporadnie kręciły się pod kołami samochodów, więc póki tam byliśmy, uważaliśmy, aby ktoś ich nie rozjechał.

Stację opuściliśmy ok. 11:00. I choć zgodnie z mapami wjechaliśmy znowu na ślad TET, to prowadził on przez dłuższy czas asfaltem drogi M20.

Odcinek ten był całkiem przyjemny – jechaliśmy początkowo szeroką doliną Heroya, otoczoną zalesionymi zboczami górskimi, by z czasem wjechać w wąski kanion i skalnych ścianach z kilkoma tunelami. Jechało się pięknie!

Dopiero dużo dalej skręciliśmy na terenowy skrót między drogami M20 i R434, prowadzący przez wioskę Rajkovići. Droga szutrowa z kilkoma nawrotami na początku, prowadziła przez las, więc z małym postojem ok. 12:15, bez większego problemu przebiliśmy się do drogi R434.

Tam nawierzchnia zmieniła się na plus – pod kołami zaczął uciekać drobny, utwardzony, jasny grys. Po jakimś czasie zaczęły też odsłaniać się pośród zieleni widoczki i górki, więc przy jednym z takich okien zrobiliśmy pauzę dla aparatów.

Jadąc dalej ściana zieleni skończyła się nagle i wyjechaliśmy na otwartą, otoczoną łysymi, przepięknymi górami przestrzeń.

Od razu zacząłem kombinować, żeby odpalić drona, więc gdy tylko zobaczyłem odpowiednio estetyczne miejsce, zarządziłem postój.
Zabawa w zdjęcia i filmowanie trwała dobre pół godziny – do wyczerpania baterii w dronie.

Zobaczenie z innej perspektywy, po jak pięknej okolicy przyszło nam śmigać, było odświeżające. Szutrówka z lotu ptaka pięknie wiła się pośród pagórków i wzniesień…

Jadąc dalej, chłonąc dzikość i surowość otaczającej nas natury, dosyć szybko dotarliśmy do pierwszego jeziorka Jugovo. Kręciło się przy nim trochę ludzi, więc zwiedziliśmy je tylko w przelocie. Więcej nadziei wiązałem z drugim jeziorkiem Orlovacko, leżącym nieopodal.

Dojechaliśmy tam w kilka chwil – nad taflę prowadził dosyć stromy zjazd. Z góry jeziorko na tle gór wyglądało przepięknie.

Gdy zjechaliśmy na dół i zaczęliśmy się rozglądać za ew. miejscem na biwak, chłopaki szybko doszli do przekonania, że nie chcą tam zostać.

Mieli niestety dużo racji – otwarty obszar wokół jeziora nie dawał za grosz cienia, a było tam też kilka samochodów i namiotów, więc nie bylibyśmy sami. Dosyć opornie przyszło mi pogodzenie się z takim obrotem spraw, ale cóż – życie. Okazało się to zresztą drugą najlepszą decyzją wyjazdu 😉 .
Napatrzywszy się, zawróciliśmy na szlak TET. Musieliśmy tylko wgrzebać się z „dołka” tym stromym podjazdem, co dla mnie było mega frajdą 😉 . Ynciol z kolei dał trochę za mało gazu i nie dotarł do szczytu. Z naszą niewielką pomocą udało się jednak sytuację opanować 🙂 .
Ponieważ byłem przekonany, że będziemy biwakować, nie miałem planu na dalszą jazdę. Na szybko zdecydowaliśmy się więc zapiąć TET do Kalinovik, a potem na południe do Plužine. Dalej pomysł prowadził asfaltowo na szybko w rejon Mostaru, by tam gdzieś zanocować.

Następne trzy godziny były więc dosyć intensywne.

Trasa TET prowadziła to szutrem, to asfaltem i generalnie przelotowa była na bardzo akceptowalnym poziomie.

Krajobraz zmieniał się bardzo. Przelatywaliśmy przez dosyć gęste lasy, by za chwilę wypaść na otwarte, spalone słońcem otwarte równiny z niewielkimi wioskami i pastwiskami.

Były też górki, strome zbocza, rzeki, drewniane mosty, czy ogromne stado owiec wędrujące całą szerokością drogi.

Sienkiewicz ze mnie żaden, więc trudno mi to opisać w sposób ciekawy i oddający urok tych dzikich terenów.

Zawierzę więc to zdjęciom i stop-klatkom z GoPro, które co jakiś czas uruchamiałem podczas jazdy.

Drogę R433, którą jechaliśmy od Kalinovik, opuściliśmy na rzecz trasy asfaltowej M6.1. Ta zaprowadziła nas do wioski Nevesinje, w okolicy którego na mapie Browar wypatrzył jezioro Alegovac. Satelitarne zdjęcia dawały spore nadzieje na przyjemny biwak, nad jego wodami, więc tam pojechaliśmy. I to, co tam zastaliśmy, przerosło moje najśmielsze oczekiwania…

Znaleźliśmy szerokie, zasłonięte rzędem drzew, równe trawiaste zakole nad samym brzegiem. Przeciwległy brzeg odbijał się w tafli jeziora jak w zwierciadle. I nawet dało się rozwiesić hamaki! Miejscówka idealna…
Zanim zrobiliśmy cokolwiek, z miejsca zrzuciłem z siebie ciuchy i jak stałem, wskoczyłem do wody, żeby się schłodzić i wykąpać. Woda miała idealną dla mnie temperaturę… Pływało się bajecznie!

Potem chłopy dołączyli, popływaliśmy, otwarliśmy piwo i zabraliśmy za rozbijanie obozowiska. Namioty stanęły przy motocyklach, ognisko zapłonęło – drewna wokół walało się pełno.

Gdy już było wszystko ogarnięte, odpaliłem drona na drugiej baterii i chwilę pobawiłem się w uwiecznianie naszego biwaku. Okolica z wysokości wyglądała genialnie. Byłem tak wkręcony, że przy jednym ujęciu prawie rozwaliłem drona o drzewo 😉 .

Ok. 19:00 wpakowaliśmy się na hamaczki i oddaliśmy relaksowi. Po tak intensywnym dniu było to mega przyjemne…
– Hej, hej roluj go!

Zmierzch zapadł po 20:00. Opędzlowaliśmy sobie jeszcze kiełbaski i w świetle czołówek zobaczyliśmy, jak parują wody jeziora. Hipnotyzujący widok! Trochę jak z horroru 🙂 .

Tak, ten biwak zdecydowanie wskoczył na podium spośród wszystkich, jakie odbyliśmy na Męskich Wyjazdach.