Męska Bośnia
Dzień 3 – Piątek, 6.09.2024
Obudziłem się około 7:00 rano. Za oknem pogoda była piękna.
Tym razem mieliśmy swoje produkty śniadaniowe, gdyż ta noc pierwotnie zaplanowana była na dzikusa pod namiotami.

Po śnidaniu i pakowaniu wyszliśmy jeszcze „w miasto” rozejrzeć się za upominkami. Lokalne babuszki sprzedawały różne czapeczki, husty i skarpety robione na drutach z prawdziwej wełny, więc każdy z nas zaopatrzył się w coś dla bliskich.
Z lekkim żalem Lukomir opuściliśmy o 9:15. Było to dla nas niezwykle gościnne miejsce, do którego chętnie bym wrócił.

Trasa TET od Lukomiru w stronę Sarajewa była dużo mniej wymagająca od wczorajszej. Szeroka i równa szutrówka pozwalała na większe prędkości, a w pewnym momencie przeszła w asfalt.

Jechaliśmy pośród wzniesień i spalonych słońcem surowych gór. Zwie się ten rejon Płaskowyżem Bjelašnica. Trasa zaprowadziła nas na punkt widokowy, przy którym był mały budyneczek ze źródełkiem wody pitnej Vrelo Stubo. Miejsce miało bardzo przyjemną panoramę na okolicę, której charakter zmienił się na nieco bardziej zazieleniony, zadrzewiony.

Od tego miejsca zaczęliśmy powoli zjeżdżać z gór w stronę Sarajewa. Przebiliśmy się szutrami do drogi R442a, by potem jeszcze terenem przejechać do Hrasnicy, na przedpolach stolicy. Końcowy odcinek odbywał się po drogach przygotowywanych do asfaltowania.
Do samego Sarajewa nie wjechaliśmy. Jadąc przedmieściami przez Lukavicę znaleźliśmy sklep i zaopatrzyliśmy się w prowiant na wieczorny biwak.

Potem zapięliśmy kierunek południowo-wschodni i genialnymi asfaltami opuściliśmy zurbanizowane okolice.

W rejonie wioski Klek zjechaliśmy z dobrych dróg i po krótkim czasie pojawiły się znowu szutry. Prowadziły tym razem przez zalesione tereny, więc mieliśmy trochę oddechu od silnie operującego słońca. Zrobiliśmy sobie tam nawet krótki postój.

Niedługo później wypadliśmy na asfalt drogi R446a, który zaprowadził nas do olimpijskiej wioski Jahorina. Trasa tam miała nas zabrać w masyw Gór Dynarskich – w naprawdę przepiękne rejony – ale niestety na drodze stanął nam szlaban…

Mimo, że nawet gugiel uznawał drogę za zwykłą, publiczną i przejezdną, szlaban był i dupa. Staliśmy tam chwilę, drapaliśmy się po łbach, co tu zrobić i bardzo szybko z góry zjechał samochód z jakimś ważniakiem, który coś tam tłumaczył, że przejazdu nie ma i nie będzie. Tak sobie myślałem, że musi to być nie do końca legalne, skoro tak szybko się ktoś zjawił wybadać, co my za jedni, ale to niczego nie zmieniało… Żałuję tylko, że nie wpadliśmy na pomysł zaproponowania hajsu za otwarcie szlabanu, bo myślę, że mogło to zadziałać.
Tak czy siak sytuacja była słaba, bo objazd masywu górskiego Jahoriny był cholernie długi – ponad 100km po asfaltowych serpentynach, które nawigacja oceniała na 2h jazdy.
Byłem delikatnie mówiąc niepocieszony. Wyobrażałem sobie, że jadąc terenem znajdziemy nocleg gdzieś w pięknej lokacji w górach. Chłopaki zaś zdecydowali, że machniemy biwak w trakcie tego objazdu, czyli gdzieś w dolinkach, przy asfaltowych drogach. Dzień był jeszcze młody, ale zamierzeniem naszym od początku było, aby się zresetować na hamaczkach i tak spędzić popołudnie…
Zły na świat i okolicę poprowadziłem objazdem drogą R446a na zachód w stronę dogi M5.

Jadąc rozglądaliśmy się za sensownym miejscem na zakotwiczenie i sprawdziliśmy kilka miejscówek.
Ostatecznie zatrzymaliśmy się przy drodze przed wsią Podgrab. Znaleźliśmy zalesioną zatoczkę wyposażoną w zadaszony stół i ławki. Obok płynęła nieco zanieczyszczona rzeka o wdzięcznej nazwie Praca. Nie było to moje wymarzone miejsce w górach, ale na biwak się nadawało.

Rozbiliśmy namioty, rozwiesiliśmy hamaki, odpaliliśmy kuchenki. Dało się też słyszeć słowa piosenki:
– Hej, hej roluj go!

Mądrzejsi o wydarzenia z dnia poprzedniego, wyposażeni byliśmy z Ynciolem w plastikowe piwo – na tapetę wszedł bośniacki Jeleń.
Liofilizaty zaspokoiły głód, choć wszystkie wyglądały po przygotowaniu, jakby już je ktoś wcześniej zjadł.

Dlatego odpaliliśmy sobie też ognisko i przygotowaliśmy kiełbaski, aby zabić smak trocin w ustach.

I tak na pełnym czillu przegoniliśmy całe popołudnie, od godziny 15:00. Przyjemny był to wieczór, udało nam się zrelaksować… Choć ja czułem niedosyt przez ten nieszczęsny szlaban.

W namiotach pozamykaliśmy się około 22:00. Noc przebiegła spokojnie.