Skandynawia

Dzień 1 – 19.06.2005 r.

Już wczesnym rankiem nie spałem. Byłem święcie przekonany, że ruszymy bardzo wcześnie, a tu 8:00 i… cisza. Przeczekałem więc do 9:00, ale że w domu dalej jak w grobie – zapukałem do pokoju Krzyśka. Jeszcze spał ;). Ale już po chwili się poderwał i poszliśmy na śniadanie.
Po śniadaniu ja zapakowałem swoje graty z powrotem na Suzi, a w tym czasie Krzychu dopakowywał Transalpa.
Gdy wreszcie wszystko było gotowe – ruszyliśmy! 🙂
Najpierw postanowiliśmy podskoczyć do marketu na małe zakupy. Ja kupiłem chleb, wódkę i gumowce :P. Nie wiedzieliśmy, czy nie będziemy potrzebować pomocy od przygodnie spotkanych osób, toteż dwie małe wódki Bols w ramach prezentów zawsze mogły się przydać :). Krzychu zabrał kilka małych Żubrówek.
Kupiłem też olej do motocykla, bowiem Suza rozżarła się i cały zapas musiałem wlać już po dojechaniu do Poznania…
Po zakupach wreszcie wydostaliśmy się około godziny 11:00 z Poznania i ruszyliśmy w kierunku granicy w Krajniku Dolnym. Na trasie nic się praktycznie ciekawego nie działo. Ot, polskie dziury i jazda :).
Zatrzymaliśmy się około 14:45 na obiadek – ostatni polski obiadek – w Chojnej. Krzychu zapodał sobie schabowy, a ja golonko ;). Wypas :).
Podczas tego postoju sprawdzałem olej w moto i tak przyglądając się mu zauważyłem, że tylny amorek jest cały zarzygany olejem! Teraz dopiero pokojarzyłem, że motocykl podczas jazdy dziwnie się bujał. Zwalałem to na duży bagaż, ale nie… Skończyło mi się tylne zawieszenie… Heh, jeszcze z Polski nie wyjechałem!
Nie ma to tamto – trzeba jechać.
O 15:30 byliśmy już w Krajniku Dolnym, gdzie wmontowaliśmy się na stacje, by ostatni raz zatankować polskie, tanie paliwo :).
Po tej akcji, już z pełnymi zbiornikami wjechaliśmy na bramki graniczne. Celnicy bardzo ciekawie gapili się na plan naszej trasy, który Krzychu miał na tankbagu, ale w końcu nas puścili.
Byliśmy w Niemczech!
Od razu dało się to odczuć. Nie ujechaliśmy 5 km, gdy naszym oczom ukazała się ogromna elektrownia wiatrowa. Coś pięknego. Komponowała się ona z krajobrazem w sposób tak majestatyczny, że trudno było skupić się na drodze…
No właśnie – drogi też od razu poprawiły swoją nawierzchnię, a Niemieckie samochody – co było dla nas dość niecodzienne – przestrzegały przepisów ruchu :). Normalnie na drodze dwupasmowej, ale na terenie zabudowanym – na obu pasach wszyscy jak Bóg przykazał – 60km/h i ani centymetra szybciej :).
Od razu wbiliśmy się też na autostradę prowadzącą do Rostock, a tam… Niemcy jak spuszczeni z łańcucha :). Rozwijali tam prędkości nadświetlne, także my jadąc 120 km/h czuliśmy się trochę jak przeszkoda drogowa. Coś jak rowerzysta w mieście :). Masakra :).
Pojechaliśmy przez Neubrandenburg, Malchin, Teterow do Gustrof, gdzie Krzychu chciał zwiedzić jakiś zamek z dużym ogrodem. Byliśmy tam ok 19:00. Zamek całkiem ładny ;).

Kiedy się już napatrzyliśmy, wróciliśmy na autostradę E55 i kulnęliśmy się w kierunku Rostock. Jakoś 15km przed miastem docelowym zatrzymaliśmy się na małym parkingu z ławkami tuż przy autostradzie.

A że była już godzina 20:00 i trzeba było zacząć rozglądać się za noclegiem, żywo zainteresowaliśmy się lasem, który był zaraz obok parkingu. Po małym rekonesansie decyzja zapadła – wjeżdżamy!

Nie ma to jak jazda off-road obładowanym GSem, bez tylnego zawieszenia 😛

Gdy już zaszyliśmy się odpowiednio głęboko w lesie, rozbiliśmy po raz pierwszy namiot, wpakowaliśmy do środka wszystkie bagaże i wprowadziliśmy się.

Wieczorkiem kolacja, trochę muzyki z radia, opisywanie dnia w notesie i… pełni optymizmu poszliśmy spać.
Licznik wskazywał 49524km. Przejechaliśmy tego dnia 452km :).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *