Dzień 4 – 4 czerwca 2013 r.

Drugie podejście do Transalpiny czas zacząć!
Pobudka jak zwykle bladym świtem (6:00 rano), śniadanie, kawa, zwijanie obozu. Z wielkim żalem opuszczałem naszą „wysepkę”. Choć przyklejona była bezpośrednio do kamienistej drogi, to spokoju nic nam tej nocy nie zakłóciło.

Ok. 7:30 ruszyliśmy z powrotem w stronę Novaci po swoich śladach, skąd już otwierała się przed nami Transalpina. Pogoda była piękna – niebo błękitne, suchy asfalt, nawet niespecjalnie zimno.

Przed wjazdem w góry zapewne jeszcze tankowaliśmy sprzęty pod korek, niemniej już o 8:30 byliśmy na pierwszym tarasie widokowym Transalpiny.

I to była nasza nagroda, po dwóch obfitych w deszczową pogodę dniach. Poezja krajobrazów i niesamowitych zakrętów, świeże powietrze i prędkość… Słowami ciężko opisać tę trasę, jest naprawdę rajem dla motocyklisty…

Zdjęć za wiele niestety nie zrobiliśmy. Krzysiek wolał jechać niż się fotografować, a mnie skończyła się karta pamięci w aparacie. Kilka fotek zrobiłem kalkulatorem na wymuszonych przeze mnie postojach, przy dziamgotaniu Krzyśka, więc nie mam za wiele co pokazywać. Niemniej najlepsze zdjęcia, najlepszy film z kamery i najlepszy opis i tak nie oddadzą tego, co się przeżywa jadąc tą trasą. Musicie sami tam pojechać!

Pokonawszy Transalpinę, jeszcze przed dojechaniem do Sebes, zatrzymaliśmy się przy rzeczce, aby zastanowić się, co robimy dalej. W zanadrzu mieliśmy jeszcze pomysł jazdy do kanionu Bicaz, jednak Krzysiek coraz bardziej oporował i w końcu powiedział, że chce wracać do domu. Był wtorek, wolne mieliśmy do niedzieli i pierwotnie planowaliśmy wrócić do Polski w okolicach piątku lub soboty. Trochę mi więc nie leżało wracać tak wcześnie, jednak mając zaliczone obie słynne rumuńskie trasy i całkiem sporo wrażeń w głowie, nie oporowałem za bardzo. Ostatecznie więc rozpoczęliśmy odwrót do Polski.

Spoglądając na mapę zbyt wielkiego wyboru tras powrotnych nie mieliśmy, więc znaczny odcinek trzeba było pokonać po swoich śladach. Trasa nasza przebiegła więc przez Sebes, Alba Lulia, Abrud, Campeni aż do Albac. Dopiero tutaj zmodyfikowaliśmy powrót, skręcając w lewo w stronę drogi DN76, aby dotrzeć nią do przejścia granicznego. Pisze się szybko, a jedzie znacznie wolniej – opisana trasa to było ponad 170km po przeciętnych rumuńskich drogach.
Gdzieś po drodze musieliśmy zrobić mały postój techniczny, bowiem w mojej kobyle przepaliła się tylna żarówka. Po ponad 100 tyś.km miała prawo, niemniej Krzysiek – z braku innego punktu zaczepienia – śmiał się i z tego ;).

Tym razem zdecydowaliśmy się zjeść coś zrobionego rumuńskimi rękami i zjechaliśmy do przydrożnej restauracji na posiłek. Naprawdę nie pamiętam dziś już co zamówiliśmy, co oznacza ni mniej, ni więcej, że jedzenie nie było ani zachwycające, ani paskudne. Oba te skrajne przypadki bym zapamiętał :).

W dalszej trasie, już po tranzytowej drodze E79 w stronę Oradei, w miejscowości Beius odbiliśmy w prawo, aby rozejrzeć się za miejscem do spania. Śmialiśmy się, że będziemy spać w Rosji, bo na znakach pojawiała się wioska Rosia :).
Po drodze Krzyhu wypatrzył znaki prowadzące do jakiegoś kempingu, więc uznaliśmy, że warto to sprawdzić. I los się do nas uśmiechnął – kemping w miejscowości Remetea był i działał, i miał znowu fajne drewniane domki za przyzwoitą cenę. Przy okazji właściciel powiedział nam, że nie będziemy musieli się jutro wracać do drogi E79, bo kawałek dalej od kempingu jest odbicie na krętą, dobrą asfaltową drogę, która łączy się z krajową jedynką prowadzącą do Oradei.
Po opłaceniu noclegu rozgościliśmy się w domku, wykąpaliśmy pod prysznicem, wszamaliśmy kolację.

Inspekcja motocykli wykazała, że nasza wyprawa dosyć mocno dała im się we znaki. Pomijając nieprawdopodobną ilość brudu u mnie poddały się uszcelniacze zawieszenia przedniego (no, miały prawo, 104 tyś.km zrobiły!), a u Krzyśka rozleciało się obicie kanapy. I pewnie kilka innych rzeczy, do których się nie przyznał ;).

Ponieważ chcieliśmy następnego dnia wrócić do Rybnika, poszliśmy spać dosyć szybko, nastawiając uprzednio budzik na godzinę 5:00 rano. I ostatni raz przyłożyliśmy głowy do poduszki na rumuńskiej ziemi.
Tego dnia przejechaliśmy ok. 390km.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *